sobota, 31 sierpnia 2013

Słodka sobota #117: Zapiekane gruszki w czekoladzie


Dostałam zakaz robienia słodyczy w domu. Gdy ostatnio z resztek po wiśniówce zrobiłam ciasto z kremem wiśniowym i bezą, które zniknęło z prędkością światła, moja rodzina powiedziała dość. Bo jak stoi, to aż szkoda się nie skusić. 

Starałam się dostosować, ale w końcu nadeszła moja kolej przygotowania słodkiej soboty i zaczęłam po kryjomu szykować kolejne desery. Wybrałam moment, w którym nikogo nie było w domu i jak najszybciej potrafiłam, stworzyłam deser, który przypadnie do gustu zapalonym czekoholikom- zapiekane w czekoladzie gruszki. 

To raczej nie moje smaki, wolę raczej orzeźwiające desery, w szczególności latem, ale mojemu zapalonemu maniakowi czekolady aż trzęsły się uszy. 

To fajnie wyglądający deser, do którego wykonania nie trzeba żadnych kulinarnych umiejętności. Właściwie robi się sam. 

Zapiekane gruszki w czekoladzie (6 porcji) 

- 6 małych gruszek
- 200 g gorzkiej czekolady
- 100 g masła
- 75 g cukru
- 3 jajka
- 1 łyżeczka esencji waniliowej
- 1 łyżka kawy rozpuszczalnej
- szczypta soli
  1. Umyj gruszki i obetnij kawałek podstawy, tak aby gruszki stały na płaskim podłożu. 
  2. Do garnka nalej ok. 1/4 wody i zagotuj. Ustaw na nim miskę tworząc kąpiel wodną.  Do miski wrzuć połamaną czekoladę, masło, cukier, esencję waniliową i szczyptę soli. 
  3. Mieszaj co jakiś czas, aż wszystkie składniki się rozpuszczą i powstanie jednolita masa. Zdejmij miskę z garnka i ostudź. 
  4. Do miski wrzucaj po jednym jajku i mieszaj trzepaczką. 
  5. Przygotuj 6 żaroodpornych sufletówek. Do każdej wlej 3 łyżki masy czekoladowej.
  6. W masę włóż gruszkę i przyciśnij aż dotnie podstawy. 
  7. Wstaw sufletówki do piekarnika i piecz 10 minut.
  8. Podawaj ciepłe. 
Śliwka

piątek, 30 sierpnia 2013

Leniwe kopytka z sosem kurkowym


Zastanawialiście się kiedyś skąd się wzięła nazwa leniwe? Lubię czasem wyszukiwać historię powstania znanych potraw, czy rozmyślać nad etymologią kulinarnych słów. To pozwala zrozumieć sens ich wymyślenia, albo po prostu służy jako ciekawostka. Zaczęłam przeszukiwać sieć wpisując hasło leniwe, ale nie znalazłam. Może ktoś wie coś na ten temat? :)

Jedni nazywają je pierogami, inni kluskami, a dla mnie leniwe są kopytka! Robię je z samego twarogu lub jego połączenia z puree ziemniaczanym. Trzeba jednak przyznać, że wersja z samym twarogiem jest o wiele szybsza w wykonaniu, może stąd to lenistwo w nazwie. 
Jeśli jednak nie chodzi o ich sposób przygotowania, może w takim wypadku chodzi o to, że leniwe to typowe comfort food. Jedzenie poprawiające nastrój, kojarzące się z domem i bezpieczeństwem. Zdecydowanie świetnie nadaje się też jako kolacja na leniwy wieczór :)

Twarogowe kluski w dzieciństwie zjadałam z cukrem i masłem, zawsze na słodko. Zaś ziemniaczane kopytka taplały się u mnie zazwyczaj w grzybowym lub gulaszowym sosie. 
Teraz postanowiłam zrobić je trochę inaczej i tym sposobem twarogowe leniwe pojawiły się na talerzu w towarzystwie kurkowego sosu.
Danie wyszło pyszne, ale trochę mnie zmartwiło. Jeśli podświadomie zaczynam tak gotować, to może oznaczać, że zbliża się jesień!


Leniwe
  • 500 g chudego twarogu
  • 2 jajka
  • 360 g mąki pszennej 
  • szczypta soli
  • szczypta cukru
  • Sos kurkowy:
  • 150 g kurek
  • łyżka masla
  • 150 ml śmietanki kremówki
  • ząbek czosnku
  • cebula
  • 2 łyżki posiekanego tymianku
  • łyżeczka miodu
  • łyżeczka octu balsamicznego
  • świeżo starty parmezan
  • sól, pieprz
  1.  Mąkę przesiewamy na stolnicę, mieszamy z cukrem i solą. Formujemy zniej kopiec, robimy w środku dołeczek i wbijamy jajka. Na około mąki dosypujemy pokruszony twaróg i zaczynamy palcami lub widelcem łączyć ze sobą wszystkie składniki, zagniatając ciasto.
  2. Po kilku minutach zagniatania, z ciasta formujemy 4 "wałeczki". Podsypujemy je mąką, a z każdego wałeczka kroimy pod skosem kopytka, które kładziemy na ściereczce.
  3. Leniwe kluseczki gotujemy we wrzącej i posolonej wodzie przez ok. 3-4 minut, aż kopytka zaczną wypływać. 
  4. Ugotowane leniwe kopytka odsączamy z wody i podajemy z sosem kurkowym oraz świeżo startym parmezanem.
Sos kurkowy:
  1. Kurki moczymy chwile w wodzie, dokładnie myjemy, a następnie odsączamy i osuszamy.
  2. Na patelni topimy masło, dodajemy posiekaną w kosteczkę cebulę, przyprawiamy świeżo mielonym pieprzem, szczyptą soli i chwilę szklimy. Dodajemy posiekany czosnek, potrząsamy patelnią i smażymy. Następnie wrzucamy kurki, zwiększamy ogień i całość smażymy kilka minut.
  3. Gdy kurki zaczną puszczać wodę, dodajemy miód oraz ocet balsamiczny. Karmelizujemy chwilę grzyby i wlewamy śmietankę kremówkę. Dodajemy również posiekany drobno tymianek.
  4. Sos dusimy na małym ogniu, aż zacznie gęstnieć. Na koniec przyprawiamy go solą i pieprzem do smaku.
Tosia

środa, 28 sierpnia 2013

Quesadillas z jagodami, twarogiem i czekoladą


Obudził mnie dzisiaj paraliżujący atak strachu. Przecież tego lata nie wyprodukowałam nic jagodowego! Pierogi odłożyłam na później, przy okazji obiecując dosłownie każdemu, że jak będę je robić odłożę kilka porcji. Zupa jagodowa wyparowała mi z pamięci, a inne eksperymenty też musiały ustąpić chrapce na bardziej wytrawne smakołyki. 

Dzisiaj zrozumiałam, że nie ma na co czekać i pełna nadziei ruszyłam na poszukiwania. Krążyłam między straganami jak szalona wypytując sprzedawców o ostatnie jagody. "Tam, u kolegi", "zobaczy Pani na zewnątrz", "w lewym rogu koleżanka miała". Gdy już traciłam nadzieję, udało się. Ostatni słoiczek był mój. 

Nie było ich na tyle dużo, żeby zrobić pierogi, w szczególności, że moje zobowiązania sięgają już kilku kilogramów. Potraktowałam je więc inaczej niż zwykle- umieściłam między dwiema tortillami. Choć quesadillas zwykle kojarzą się z wytrawnymi dodatkami, nie ma przecież przeszkód, żeby pójść w słodkim kierunku. Wypełniłam je więc kremowym twarogiem ("kremowość" poprawiłam mascarpone) i wspomnianymi owocami, które wcześniej rozpuściłam z gorzką czekoladą. Dzięki temu uzyskałam nie tylko czekoladowe jagody, ale również sos, którym polałam całość przed jedzeniem. Gotowe w 10-15 minut. 

Jagody, będę tęsknić!

Quesadillas z jagodami, twarogiem i czekoladą (8 kawałków)

- 2 tortille
- 400 g jagód
- 120 g półtłustego twarogu
- 120 g mascarpone
- 50 g gorzkiej czekolady
- 3 łyżki cukru
- liście świeżej bazylii

  1. Jagody wrzuć do garnuszka razem z 2 łyżkami cukru i połamaną czekoladą. 
  2. Mieszaj co jakiś czas. Jagody puszczą sok, a czekolada się rozpuści. Podgrzewaj ok. 5 minut i odstaw z ognia. 
  3. Odcedź jagody od powstałego sosu, zachowując i sos i jagody. 
  4. Pomieszaj z misce twaróg z mascarpone i 1 łyżką cukru.
  5. Tortille podgrzej na suchej patelni grillowej aż zrobią się na nich grillowej paski.
  6. Wewnętrzną stronę jednej z nich posmaruj twarogiem z mascarpone. 
  7. Na twarogu ułóż jagody. Przykryj drugą tortillą. 
  8. Tortille delikatnie przyciśnij, aby ich nie połamać. 
  9. Przed podaniem polej sosem jagodowo-czekoladowym powstałym z gotowania. Świetnie smakują z liśmi świeżej bazylii. 
Śliwka

wtorek, 27 sierpnia 2013

Jak zrobić suszone pomidory?


Gotowanie rządzi się swoimi prawami. W kuchni cenię sobie pracę u podstaw, a raczej od podstaw :) 
Dlatego moje kuchenne cztery kąty w ciągu tygodnia potrafią się zmieniać wielokrotnie. Przechodzą metamorfozę niczym kameleon, od domowej piekarni, przez mleczarnię, kończąc na burgerowni. 
Pod koniec sierpnia moja kuchnia jest wyjątkowa, bowiem zamienia się w fabrykę suszonych pomidorów. A suszone pomidory kocham nad życie!

Dwa lata temu, czyli wieki temu zamieściłam na blogu przepis na domowe suszone pomidory. Od tego czasu urozmaiciłam i usprawniłam nieco etap ich przygotowania, dlatego uznałam, że należy się z tej okazji nowy wpis.
W zeszłym tygodniu przerobiłam 15 kilogramów podłużnych pomidorów. Z taką ilością można już śmiało eksperymentować, wybierając różne formy ich dalszego zakonserwowania. 

Poniżej znajdziecie podstawowy przepis na suszone pomidory. Połówki świeżych pomidorów można od razu piec lub je wydrążyć. Ja wybieram drugą metodę, ponieważ miąższ ma najwięcej soku i suszenie mogłoby trwać o wiele dłużej i być problematyczne z powodu czyszczenia piekarnika. 
Wydrążone pomidory oczywiście się nie zmarnują, można z nich zrobić sok lub zupę (ale o tym już poniżej).
Po suszeniu możecie wybrać już sami, czy Wasze pomidory zostaną zamrożone, zrobicie z nich pesto, a może znajdą się w słoiku? 
Na słoiki też mam dwa sposoby. Pierwszy z nich to zalanie ich dobrej jakości oliwą. Należy jednak pamiętać, że takie pomidory trzeba szybko zjeść, ale z tym raczej nie będzie problemu :)
Kolejny sposób na słoiki z pomidorami, to zalanie ich ciepłym olejem słonecznikowym/rzepakowym. Dzięki temu mogą wytrzymać w chłodnym miejscu nawet do zimy!



Pieczone, suszone pomidory
  • 15 kg podłużnych pomidorów (lima lub "paprykowych")
  • 4 łyżeczki soli
  • 4 łyżeczki cukru
  • 2 łyżki ziaren prowansalskich/oregano
  • listki świeżego tymianku/rozmarynu
  1. Pomidory myjemy, osuszamy, kroimy wzdłuż na pół i wydrążamy środki. Miąższ przekładamy do dużego garnka, a wydrążone pomidory kładziemy na blasze wyłożonej pergaminem, skórką ku dołowi.
  2. Sól mieszamy z cukrem i suszonym oregano (lub ziołami prowansalskimi). Mieszanką posypujemy ciasno ułożone pomidory. Na każdej połówce pomidora kładziemy także gałązkę/listek świeżego tymianku lub rozmarynu.
  3. W piekarniku włączamy termoobieg i ustawiamy temperaturę 100 stopni. Wkładamy kilka blaszek na raz (u mnie wyszło w sumie 9 blach, piekłam w 3 partiach). Uchylamy drzwiczki i suszymy pomidory przez minimum 2 godziny.
  4. Po tym czasie sprawdzamy pomidory. Poprawnie upieczone powinny mieść pomarszczoną skórkę na brzegach, ale przy tym sprężysty środek (nie mają z tego wyjść chipsy). Jeśli zajdzie taka potrzeba, czas pieczenia wydłużamy nawet do kolejnej godziny.
  5. Upieczone pomidory przekładamy na kuchenną kratkę i studzimy.

W tym momencie mamy wiele możliwości wykorzystania świeżo ususzonych pomidorów:
  1. Ostudzone przekładamy do foliowych torebek i mrozimy.
  2. Ostudzone pomidory drobno siekamy i wrzucamy do foremek na kostki lodu. Zalewamy oliwą i mrozimy.
  3. Upieczone miksujemy z czosnkiem, orzechami piniowymi/włoskimi/ziarnami słonecznika, ziołami, solą, pieprzem i oliwą na gładkie pesto.
  4. Wrzucamy do słoika razem z kulkami mozzarelli i zalewamy oliwą dobrej jakości.
  5. Przekładamy do słoików i zalewamy ciepłym olejem słonecznikowym. Stawiamy w ciemnym miejscu i czekamy na zimę.
Suszone pomidory z mozzarellą w oliwie/1 słoik
  • upieczone, suszone pomidory
  • kulki mozzarelli
  • świeże listki tyminaku
  • ząbek czosnku
  • łyżka octu balsamicznego
  • ziarenka kolorowego pieprzu
  • oliwa
  1. Pomidory wrzucamy do miseczki. Dodajemy posiekany drobno czosnek, kulki mozzarelli, 2 łyżki oliwy i ocet balsamiczny. Całość dokładnie mieszamy.
  2. Tak przygotowane pomidory przekładamy do sparzonego wcześniej wrzątkiem słoika. Dodajemy ziarenka kolorowego pieprzu i zalewamy oliwą.
  3. Słoik zakręcamy i stawiamy do lodówki.
  4. Pomidory zjadamy w ciągu 2 tygodni.

Suszone pomidory w oleju słonecznikowym - przepis na zimę/1 słoik
  • upieczone, suszone pomidory
  • ząbek czosnku
  • łyżeczka oregano/ziół prowansalskich
  • 2 łyżki ziaren słonecznika
  • łyżeczka octu balsamicznego
  • świeże listki tymianku
  • olej słonecznikowy
  1. Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. Wkładamy czysty słoik i zostawiamy go na 15 minut.
  2. Suszone pomidory mieszamy z ziarnami słonecznika, posiekanym drobno czosnkiem, ziołami prowansalskimi/oregano, listkami tymianku i octem balsamicznym.
  3. Całość przekładamy do słoików.
  4. W garnuszku podgrzewamy olej. Gdy wrzucimy kawałeczek chleba i zacznie się pienić, to znak, że jest już odpowiednio podgrzany.
  5. Ciepłym olejem zalewamy pomidory. Słoik zakręcamy i ustawiamy dnem do góry na kilka godzin.
  6. Pomidory przechowujemy w chłodnym miejscu. Trzymają się nawet kilka miesięcy!
 

Sok pomidorowy
  • miąższ z 15 kg podłużnych pomidorów
  • 5 ząbków czosnku
  • 1/2 papryczki chilli
  • 3 listki laurowe
  • łyżeczka ziela angielskiego
  • łyżeczka kolorowego pieprzu
  • sól, cukier
  1. Miąższ z wydrążonych pomidorów przekładamy do dużego garnka. Wrzucamy ząbki czosnku, papryczkę chilli, liście laurowe, ziele angielskie i kolorowy pieprz.
  2. Całość gotujemy na małym ogniu przez 40 minut. Następnie przecieramy przez sito.
  3. Przetarty sok przelewamy ponownie do garnka. Przyprawiamy do smaku solą, cukrem i pieprzem. Podgrzewamy na małym ogniu jeszcze kilka minut.
  4. Z powstałego soku robimy zupę pomidorową lub przelewamy do czystych, wyparzonych słoików/butelek i pasteryzujemy.
Tosia

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Nalewka wiśniowa- Etap I


Gdy opowiadam niektórym, że lubię robić domowe nalewki, otwierają szeroko oczy i nie mogą uwierzyć. Zajęcie to urosło w legendach do jakiegoś niezwykłego daru, który mogą posiąść jedynie nieliczni. Bzdura, bzdura i jeszcze raz bzdura. 

Tworzenie nalewek, przynajmniej takich jakie wam przedstawię, nie wymaga praktycznie żadnych umiejętności. A na pewno nie wyjątkowych. Jedyną problematyczną kwestią może okazać się konieczność zachowania cierpliwości przez najbliższe 4 miesiące. Czyli jak zrobicie ją teraz, na święta będzie w sam raz. 

Mnie nalewek nauczył robić dziadek. Może nauczył to w tym wypadku za dużo powiedziane, po prostu sprzedał kilka wskazówek, które umożliwiają stworzenie dobrej nalewki praktycznie z każdego owocu. Dziadek robi je z wiśni, aronii, czarnej porzeczki, śliwki, pigwowca i rajskich jabuszek. Za każdym razem wychodzą fantastycznie (mój faworyt to zdecydowanie wiśniówka i pigwowiec) i są tak wyjątkowe, że nic podobnego nie można namierzyć w sklepach. 

To co mi przeszkadza w kupnych nalewkach to zbyt duża wyczuwalność alkoholu (wręcz kopią spirytusem, a delektowanie się nimi ogranicza się do wlania ich prosto w gardło) i to, że są za słodkie. Nalewki tworzone na podstawie tego przepisu są zwykle bardzo owocowe, nieco kwaskowate (w zależności od owoców) i kopią znienacka, po kilku kieliszkach, gdy zaniepokojeni rozgłaszamy wszem i wobec, że są z pewnością bezalkoholowe. I najlepsze jest to, że na 3 etapie tworzenia jesteśmy sami w stanie dostosować smak do własnych oczekiwań. Będziemy bowiem mieszać bardzo słodką część nalewki z tą nieposłodzoną. 


Jeżeli wciąż się wahacie, to wiedzcie, że lepszego czasu nie będzie. Póki stragany jeszcze uśmiechają się do nas pod ciężarem letnich owoców,  ruszajmy na łowy. W końcu nalewka najbardziej cieszy zimą, gdy zmarznięci do szpiku kości szukamy czegoś na rozgrzanie. Aż trudno to sobie wyobrazić w środku lata!

Wiśniówkę robię w tym roku po raz kolejny, więc dobrze wiem jak się zachowa za kilka miesięcy. Będę prezentować wam na blogu każde kolejne działania, które będę wykonywać w celu stworzenia idealnej wiśniówki na zimę, a wy, jeśli się pospieszycie, możecie zrobić to równo ze mną. 

Zaczynajmy!

Nalewka wiśniowa- Etap I

- 2,5 kilograma wiśni (waga z pestkami)
- 0,5 l spirytusu
- 0,5 l wódki

- duży, zakręcany (lub możliwy do zakorkowania) szklany baniak, o pojemności ok. 5 litrów
- drylownica do wiśni/agrafka

  1. Najpierw musisz pozbawić wiśnie pestek. Możesz to zrobić za pomocą specjalnej drylownicy, lub domowym sposobem-agrafką lub korkociągiem. To ważne, aby owoce nie miały pestek. Kilka pestek można zostawić dla aromatu, ale co do zasady należy wystrzegać się tak długiego leżakowania owoców wraz z pestkami. Pamiętaj o tym, bez względu jakich owoców używasz. Jeśli nie chce ci się bawić w drylowanie, postaw na przykład na porzeczki. 
  2. Wydrylowane wiśnie puszczą dużo soku. Nie jest nam potrzebny, więc należy go zlać. Owoce wrzuć do baniaka. 
  3. Jeśli po wrzuceniu owoców do baniaka również w nim pojawiło się dużo wiśniowego soku, postaraj się go zlać. Powstały sok możesz dosłodzić i cieszyć się nim w tej formie, lub zrobić ciasto z wiśniowym kremem, które wkrótce pokażę na blogu. 
  4. Wiśnie w baniaku zalej spirytusem i wódką. Całość wymieszaj poruszając butelką. 
  5. Zakręć lub zakorkuj i odstaw w ciemne, chłodne miejsce. 
  6. Czekaj na dalsze instrukcje.
Do zobaczenia za 3 miesiące!

Śliwka

niedziela, 25 sierpnia 2013

Tydzień filmowy #7: Prawie wegańskie, bezglutenowe placuszki (Siostra twojej siostry)



Tak smutno jest żegnać się z naszym tygodniem filmowym. Wyszukiwanie filmów z charakterystycznymi potrawami dostarczyło mi naprawdę wiele frajdy. Może jeszcze kiedyś uda się nam go powtórzyć, bo jak się okazało, inspiracje są naprawdę nieograniczone. 

Zamykam tygodniowy cykl coniedzielnym śniadaniem. Gdy myślałam o tym jakie są wyjątkowe śniadaniowe sceny w historii kina, oczywiście na pierwszy rzut poszło "Śniadanie u Tiffaniego". Uznałam jednak, że będzie to zbyt banalne skojarzenie i szukałam dalej. Przypomniało mi się wtedy o filmie, który widziałam już trzy razy (i zobaczę pewnie jeszcze kilka), który podbił moje serce na początku roku. 

"Siostra twojej siostry" (reż. Lynn Shelton), bo o nim mowa, to historia obrazująca pobyt dwóch sióstr i potrzebującego wytchnienia po ciężkim roku przyjaciela w rodzinnym domku za miastem. I to właściwie tyle, bo każde moje następne słowo może okazać się spoilerem dla osób, które filmu nie widziały. 



Nie wiem czemu tak bardzo lubię ten film. Ma w sobie tyle niewypowiedzianych (i tych wypowiedzianych) emocji, że porywa serca. Wiem, bo polecałam go już wielu osobom i nikt nie był zawiedziony. Z bardzo subiektywnej strony, mam straszną słabość do Emily Blunt, umila każdy film swoją obecnością. 

W jednej ze scen Hannah (jedna z sióstr) postanawia przekonać resztę do zalet wegańskiej, bezglutenowej diety, którą stosuje na co dzień. Serwuje na śniadanie placuszki, które nie wychodzą jednak tak jak powinny. Fragment znajdziecie tutaj

I tutaj przechodzimy do klucza dzisiejszej notki. Powiem od razu- Hannah powinna być z siebie dumna, bo całkiem nieźle jej poszło. 

Rozpoczęłam dzień od wegańsko-bezglutenowych zakupów. Umówmy się, nie mam o tym pojęcia. Nigdy nie stosowałam takiej diety i dziękuję losowi każdego dnia, że nie muszę tego robić. Nauczyłam się nawet omijać te półki wzrokiem. Stanęłam więc przed jedną od góry do dołu zapełnioną mlekiem sojowym i zupełnie nie wiedziałam jak się w tym połapać. Później przyszedł czas na mąkę, po dłuższym zastanowieniu i konsultacjach telefonicznych postawiłam na jaglaną. No i olej. Bohaterka wspomina o oleju kokosowym, ja uznałam, że świetnie sprawdzi się olej z orzechów włoskich. Nie wiem czemu ufałam mojej wegańsko-bezglutenowej intuicji. 

Długo zastanawiałam się, czy wam to pokazać. Ale ok, czasami gdy kierują nami nawet najlepsze chęci, efekt bywa marny. Albo koszmarny, przyklejający się i niemożliwy do osiągnięcia. Jak te pyszne wegańsko-bezglutenowe placuszki z suszonymi śliwkami, mlekiem sojowym, olejem z orzechów włoskich i mąką jaglaną. Yummy!



A z drugiej strony, moja interpretacja stała się (prawie) dosłowna!

Śliwka

sobota, 24 sierpnia 2013

Tydzień filmowy #6: Czekoladowa tarta (Służące)



Jakiś czas temu, oczarowana serialem Mad Men i światem reklamy lat 60. XX wieku, postanowiłam obejrzeć film Służące. Mimo, iż akcja toczy się w podobnym okresie, pokazuje zupełnie inną historię lat sześćdziesiątych, chociaż cały czas z pewną nostalgią.
Film potrafi bawić i wzruszać jednocześnie. Jest adaptacją powieści, która podobno jest jeszcze lepsza!

Akcja Służących toczy się w stanie Mississippi, gdzie segregacja rasowa jest na porządku dziennym. Jego mieszkańcy odbiegają znacznie stylem życia od tego prosto z Madison Avenue, przedstawionego w serialu Mad Men. 
Doszukałam się jednak wielu wspólnych cech, a elementem łączącym obie ekranizacje jest główna bohaterka Służących - Skeeter, którą zagrała Emma Stone.
Główna bohaterka, młoda reporterka, wykształcona w Nowym Jorku, swoim buntowniczym podejściem do świata bardzo przypomina mi serialową Peggy. Swoimi feministycznymi poglądami, znacznie odbiegają od reszty kobiet przestawionych, zarówno w filmie, jak i w serialu.


Filmowa Skeeter postanawia napisać książkę, która rozpocznie przemianę obyczajową w ich rodzinnej miejscowości. Zaczyna potajemnie spotykać się z czarnoskórymi służącymi, spisując ich świadectwa i osobiste historie. Dzięki temu uzyskuje nowe spojrzenie na jej białe koleżanki w idealnych sukienkach, ich relacje ze służącymi oraz na segregację rasową.

Szczególnie interesujące są zwierzenia czarnoskórych kobiet. Jedna z nich - Minny, opowiada historię, w której postanawia się odegrać na swojej byłej pracodawczyni.
Minny jest genialną kucharką, specjalizuje się nie tylko w chrupiącym kurczaku i chlebie kukurydzianym, ale także słodkich wypiekach. Z tej okazji piecze dla niej ulubioną tartę czekoladową z przykrą niespodzianką. Nie będę zdradzała co było w środku, możecie scenę obejrzeć sami, ale na własną odpowiedzialność, bo może Wam obrzydzić czekoladowe wypieki na zawsze!
Osobiście uważam, że scena jest pokazana w sposób delikatny, na tyle z przymrużeniem oka, że dopóki nie pomyśli się o tym co było w środku, każdy ma ochotę na kawałek tarty.
Czekoladowa tarta w filmie pojawia się kilka razy, oprócz sceny, w której kryje sekret, jest po prostu apetycznym ciastem.


Tarta z filmu przypomina mi ciasto, które już kiedyś pojawiło się na blogu - Mississippi Mud Pie
Różni się jednak jasnym spodem oraz formą podania bitej śmietany.
Dzisiaj w ramach filmowego tygodnia postanowiłam odtworzyć przepis na słynną tartę Minny. 
Oczywiście u mnie bez przykrych niespodzianek :)

Czekoladowa tarta Minny/23 cm
  • Kruche ciasto:
  • 150 g masła
  • 250 g mąki pszennej
  • 50 g cukru pudru
  • jajko
  • szczypta soli
  • Czekoladowy mus:
  • 200 ml śmietanki kremówki
  • 3 jajka
  • 160 g masła
  • 140 g cukru
  • 150 g gorzkiej czekolady
  • 3 łyżki kakao
  • *tajemniczy składnik Minny
  • Wierzch:
  • 150 ml śmietanki kremówki
  • 3 łyżki cukru pudru
  1. Zaczynamy od kruchego ciasta. Na stolnicę przesiewamy mąkę z cukrem pudrem, dodajemy szczyptę soli, mieszamy i robimy górkę z dołkiem. Dodajemy jajko i posiekane, zimne masło i zaczynamy zagniatać ciasto nożem lub ręcznie. Po kilku minutach składniki się połączą, tworząc kulę. Owijamy ją w folię spożywczą, wkładamy do lodówki na godzinę.
  2. W miseczce nad gotującą się w rondelku wodą umieszczamy czekoladę. Rozpuszczamy ją w kąpieli wodnej, a następnie zdejmujemy z garnuszka i studzimy.
  3. W misce ubijamy schłodzoną śmietankę kremówkę na bitą śmietanę. Do śmietany dodajemy roztopioną, przestudzoną czekoladę i delikatnie mieszamy.
  4. W drugiej misce, masło ucieramy z mikserem na puszystą masę. Powoli wbijamy jajko, wsypujemy kakao i dalej miksujemy. Gdy składniki się połączą, dodajemy na koniec ubitą, czekoladową śmietanę i całość delikatnie mieszamy.
  5. Po godzinie, wyciągamy z lodówki schłodzone kruche ciasto. Wałkujemy je cienko i przekładamy na tortownice z karbowanymi brzegami. W cieście robimy dziurki widelcem i kładziemy z wierzchu papier do pieczenia. Na papierze umieszczamy suchą fasolę, ryż lub inne obciążenie.
  6. Tak przygotowane przyszłe kruche ciasto wkładamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy w 190 stopniach przez 15 minut. Następnie zdejmujemy obciążenie i papier do pieczenia, a tartę dopiekamy jeszcze 10 minut.
  7. Po tym czasie, zmniejszamy temperaturę do 160 stopni, a  na podpieczony spód wylewamy czekoladową masę, wyrównujemy wierzch i wkładamy do piekarnika. Pieczemy przez 40 minut.
  8. Upieczoną tartę studzimy, a następnie chłodzimy w lodówce.
  9. Kremówkę ubijamy z cukrem pudrem i wykładamy na środek tarty. Ciasto podajemy schłodzone.
Tosia

piątek, 23 sierpnia 2013

Tydzień filmowy #5: Spaghetti Petera Clemenzy (Ojciec chrzestny)


Gdy pytam ludzi jaki jest ich ulubiony film najczęściej słyszę odpowiedź "Ojciec chrzestny"(reż. Francis Ford Coppola). To absolutny klasyk, który bije rekordy światowe w rankingach najlepszych filmów od wielu lat. Trudno się dziwić, to wybitne dzieło, które w niezwykle wiarygodny sposób ukazało mafijne relacje opierające się na wielkim szacunku do rodziny. 

Szczerze mówiąc nigdy nie byłam wielką fanką tego filmu. Obejrzałam go jakieś 7 lat temu po raz drugi i wciąż nie byłam zachwycona. Rozumiałam, co ludzie mogą w nim zobaczyć, ale sama nie czułam się porwana. Chyba byłam za młoda i po prostu niegotowa, żeby w pełni go docenić. 



Gdy zdecydowałyśmy się zorganizować na blogu "Tydzień filmowy" pomyślałam, że to najwyższy czas, abym przekonała się i do filmu, w szczególności że przypomniałam sobie o kultowej scenie, gdzie jeden z bohaterów tłumaczy drugiemu jak zrobić pomidorowy sos do spaghetti. 

Peter Clemenza udzielił swoich rad mniej więcej w ten sposób:
- Hej chodź tu chłopcze, nauczę cię czegoś. Nigdy nie wiesz, kiedy nadejdzie dzień, w którym będziesz musiał ugotować coś dla 20 kolesi. Popatrz, zaczynasz od odrobiny tłuszczu. Potem podsmażasz czosnek. Potem wrzucasz pomidory, trochę przecieru pomidorowego. Podsmażasz je. Musisz pilnować, żeby się nie przykleiły. Doprowadzasz do wrzenia. Wrzucasz swoje klopsiki i kiełbaski, nie? I trochę wina. I trochę cukru, to mój trick.



Jestem kupiona. I filmem i prostotą sosu do spaghetti. Choć sama nie zastosowałam się w 100 % do rad Clemenzy i nie mogłam się powstrzymać przed dodaniem czegoś ekstra, z pewnością udałoby mi się usatysfakcjonować 20 kolesi. 

Żeby podejść jeszcze bliżej oryginału chciałam dodać jeszcze kiełbaski. Idealnie pasowało mi tu chorizo, ale niestety podczas mojej wyprawy na zakupy nie udało się go znaleźć. Jeśli macie je pod ręką, dorzućcie podsmażone do makaronu, będzie jeszcze lepszy. 

Spaghetti Petera Clemenzy (4 średnie porcje)
- 250 g makaronu
- oliwa z oliwek
- sól
- świeża bazylia
- świeża kolendra
- świeżo starty parmezan

Sos:
- 5 łyżek oliwy
- 3 ząbki czosnku
- pół cebuli
- 400 g przecieru pomidorowego (lub obranych pomidorów bez skórki)
- 2 świeże pomidory
- 50 g zielonych oliwek
- 1 szklanka czerwonego wina
- 1 łyżka cukru
- tabasco
- 2 łyżki octu balsamicznego
- sól, pieprz

Klopsiki:
- 350 g mielonego mięsa wołowego
- 150 ml mleka
- 2 łyżki polenty (kaszki kukurydzianej)
- 1,5 łyżeczki suszonego rozmarynu
- 1 łyżeczka suszonego imbiru
- 1 łyżeczka suszonego tymianku
- 1 łyżeczka pieprzu cayenne
- 1 łyżeczka wędzonej papryki
- pół łyżeczki kuminu
- pól łyżeczki cynamonu
- 1 ząbek czosnku
- 1 jajko
- sól
- czerwone wino (do podlania przy smażeniu)

  1. Mięso umieść w misce. Poszatkuj czosnek i wrzuć do miski. Pomieszaj ze wszystkimi składnikami oprócz mleka, polenty i jajka. 
  2. W małym garnuszku rozgrzej mleko, a gdy zacznie wrzeć dodaj polentę i mieszaj trzepaczką bez przerwy przez ok. 3 minuty aż masa zgęstnieje. Odstaw do ostygnięcia. 
  3. Poszatkuj czosnek i cebulę do sosu. Rozgrzej w głębokiej patelni (takiej, do której później zmieści się makaron) oliwę i wrzuć czosnek i cebulę. Smaż na średnim ogniu aż cebula się zeszkli. 
  4. Wlej wino i odparuj przez kilka minut aż objętość wina zmniejszy się o połowę.
  5. Dodaj przecier pomidorowy i świeże pomidory. Mieszaj co jakiś czas cały czas smażąc na średnim ogniu. 
  6. Dodaj odsączone i pokrojone w drobne kawałki oliwki. Dopraw cukrem, dużą ilością tabasco i octem balsamicznym. Odparuj jeszcze kilka minut, aby sos nie był mocno lejący się i dosól. Odstaw na bok. 
  7. Polentę dodaj do mięsa i wymieszaj. Dodaj jajko i dobrze wymieszaj. 
  8. Ulep z mięsa ok. 20 klopsików wielkości orzechów włoskich i ułóż na talerzyku. 
  9. Rozgrzej oliwę na patelni i usmaż próbnego klopsika w celu sprawdzenia, czy jest odpowiednio doprawiony. 
  10. Jeśli próbny klopsik jest satysfakcjonujący ułóż je wszystkie obok siebie na patelni. Smaż delikatnie je obracając przez kilka minut, a następnie dolej odrobinę wina. Duś jeszcze chwilę po czym odstaw na bok. 
  11. Ugotuj makaron zgodnie z instrukcjami na opakowaniu (wyjmij go 1 minutę przed sugerowanym czasem, aby pozostał al dente). W tym samym czasie rozpocznij ponowne podgrzewanie sosu. Utrzymuj go gorącego na innym palniku. 
  12. Odcedź makaron po gotowaniu. Wrzuć makaron do gorącego sosu i dobrze wymieszaj.
  13. Ułóż porcje makaronu na talerzach, na makaronie ułóż klopsiki. Całość posyp poszatkowanymi świeżymi ziołami i startym parmezanem . 
Śliwka

czwartek, 22 sierpnia 2013

Tydzień filmowy #4: Chrupiące nerki (Hannibal Lecter)


Może to nie jest zbyt dobry pomysł, aby przyznawać się do tego publicznie, ale darzę ogromną sympatią dwóch psychopatów. Proszę się nie martwić, mam tu jedynie na myśli postać fikcyjną, wymyśloną przez pisarza Thomasa Harrisa - Hannibala Lectera oraz uroczego, serialowego Dextera.

Anthony Hopkins swoją grą stworzył niesamowitą i niezapomnianą kreację psychopaty we wszystkich trzech częściach: "Milczenie owiec", "Hannibal" oraz "Czerwony smok". Natomiast czwarty film opowiadający historię młodego Lectera "Hannibal - po drugiej stronie maski" to moim zdaniem kompletne nieporozumienie.
Podobał mi się także pierwszy sezon serialu Hannibal, w którym  w rolę wyrafinowanego smakosza ludzkiego mięsa wcielił się Mads Mikkelsen. Robi on jednak mniejsze wrażenie niż filmowa ekranizacja powieści.




Mikkelsen jako Hannibal jest opanowany i powściągliwy, a ja z zainteresowaniem oglądałam szczególnie sceny, w których przygotowuje wyszukane potrawy z ludzkiego mięsa. Serialowy Lecter wyprawia imponujące uczty, w których swoich niewtajemniczonych gości karmi mięsem swoich zdobyczy.
Hopkins na ekranie przyprawia o dreszcze, jednocześnie swoim hipnotyzującym głosem i pogodną aurą potrafi zdobyć sobie sympatię widza. Scena, w której jego ofiara delektuje się smakiem fragmentu swojego własnego mózgu chyba już przeszła do historii kina:


Przygotowanie przepisu imitującego danie Hannibala Lectera nie było prostym zadaniem. Kanibalizm poza fikcyjnym światem filmu przestaje być zabawny. Dlatego długo rozmyślałam jaki rodzaj mięsa wybrać, aby odtwarzał część ludzkiego ciała. 
Niedawno miałam okazję być na kontrowersyjnej wystawie Human Body i jej wspomnienie zainspirowało mnie do skupienia się na podrobach, a konkretnie nerkach.

Cynaderki wieprzowe duszone w sosie śmietanowym to danie, które miałam okazję próbować w dzieciństwie. Od tego czasu nie eksperymentowałam z tym zapomnianym trochę mięsem, dlatego szykując danie, obawiałam się, czy będzie mi smakować. 
W końcu zdecydowałam się usmażyć cynaderki w chrupiącej panierce i to był strzał w dziesiątkę. Gdy już odważyłam się i spróbowałam, zrozumiałam, że to zupełnie niedocenione mięso może być naprawdę smaczne!

Chrupiące cynaderki z puree ziemniaczano-dyniowym i karmelizowaną cebulą  /2 porcje
  • 2 cynaderki wieprzowe lub cielęce (Hannibal wybrałby ludzką nerkę)
  • mleko (do namoczenia mięsa)
  • mąka (do panierowania)
  • 200 g płatków kukurydzianych (do panierowania)
  • jajko
  • sól, pieprz
  • olej rzepakowy do smażenia
  • Karmelizowana cebula:
  • 2 czerwone cebule
  • łyżka miodu
  • łyżka octu balsamicznego
  • łyżka masła
  • sól, pieprz
  • Puree ziemniaczano-dyniowe:
  • 4 ziemniaki
  • 150 g dyni
  • łyżka masła
  • świeży tymianek
  • sól, pieprz
  1. Cynaderki myjemy, osuszamy, kroimy w grube paski i usuwamy moczowody oraz błonki. Wrzucamy do miseczki i zalewamy wrzącą wodą. Zostawiamy na minutę. Następnie odsączamy z wody, przepłukujemy zimną wodą i zalewamy mlekiem, tak, aby je przykryło. Miskę przykrywamy folią i zostawiamy na 2-3 godziny
  2. Nerki odsączamy z mleka. W miseczce roztrzepujemy jajko z solą i pieprzem. Do drugiej miseczki wsypujemy mąkę, a do trzeciej pokruszone płatki kukurydziane. Mięso maczamy w jajku, potem w mące, jeszcze raz w jajku i w płatkach kukurydzianych. Czynność powtarzamy, a w tym czasie podgrzewamy w rondelku olej rzepakowy/słonecznikowy/do smażenia.
  3. Panierowane cynaderki wrzucamy na rozgrzany tłuszcz i smażymy przez ok. 4 minuty (nie można za długo, bo zrobią się gumowate). Gotowe odsączamy z tłuszczu przy pomocy ręcznika papierowego i podajemy z puree oraz karmelizowaną cebulą.
Dodatki:
  1. Dynię i ziemniaki obieramy. Wrzucamy do wrzącej wody i gotujemy ok. 15-20 minut, aż będą miękkie. 
  2.  Ugotowane ziemniaki i dynię przekładamy do miseczki, dodajemy masło,sól i pieprz i przy pomocy praski, tłuczka lub blendera robimy gładkie puree.
  3. Cebule kroimy w krążki. Na patelni rozpuszczamy masło, wrzucamy cebule, smażymy kilka minut. Dodajemy miód, ocet balsamiczny, przyprawiamy do smaku solą i pieprzem i karmelizujemy jeszcze chwilę.
Tosia

środa, 21 sierpnia 2013

Tydzień filmowy #3: Kurczak ze śliwkami (Kurczak ze śliwkami)


Był sobie ktoś, nie było nikogo- tak zaczynają się bajki perskie

To pierwsze zdanie z filmu "Kurczak ze śliwkami" (Poulet aux prunes, reż. M. Satrapi, V. Paronnaud), który pierwszy raz widziałam już jakiś czas temu. Zakochałam się w nim praktycznie od pierwszego wejrzenia, bo już po kilku minutach dostrzegłam podobieństwo do mojego ulubionego filmu wszech czasów- "Amelii". Łączy je nie tylko wszechobecna magia (którą oglądając czuć nawet dookoła siebie!), ale również sposób narracji i bardzo dobry w obu filmach aktor- Jamel Debbouze (w Kurczaku... rola drugoplanowa). 


"Kurczak ze śliwkami" to piękna, choć smutna bajka o niespełnionej miłości. Poznajemy w niej wirtuoza skrzypiec, Nassera-Ali, który odkrywając, że stracił do nich serce postanawia umrzeć. Towarzyszymy mu w ośmiu dniach umierania na życzenie, któremu przeszkodzić usiłuje cały otaczający go świat. 

Czwartego dnia, gdy załamana żona nie wie już czego się chwycić, aby powstrzymać męża, postanawia przygotować jego ulubione danie- kurczaka ze śliwkami. Święcie wierzy przy tym, że przez żołądek dotrze do jego serca. Faktycznie, na twarzy Nassera-Ali na chwile pojawia się uśmiech i pierwsze od dawna życzliwe słowa- To najlepszy kurczak ze śliwkami. I tak oto stał się symbolem chwilowego porozumienia między małżonkami.



Czy dzięki temu daniu udało jej się udaremnić zamiary męża? Tego wam nie powiem, musicie przekonać się sami. Mogę tylko zdradzić, że gdy patrzyłam na talerz przygotowanych do dania składników i ziół, a przede wszystkim na uśmiech jaki na chwilę pojawił się na twarzy głównego bohatera zapragnęłam mieć na talerzu swoją porcję. 


Choć bardzo lubię połączenia kurczaka z suszonymi śliwkami (jak tutaj, czy indyka tutaj), zależało mi, aby wykorzystać sezon na świeże śliwki. Gryzłam się z myślami co lepiej będzie smakować, aż tu nagle olśniło mnie, że przecież równie dobrze mogę użyć świeżych i suszonych na raz. Uwierzcie mi, ten garnek po prostu eksplodował aromatem, gdy podniosłam pokrywkę. A gdy spojrzałam naprzeciwko na smakującego go ukochanego, usłyszałam tylko

- To jest najlepszy kurczak ze śliwkami

Kurczak ze śliwkami (4 porcje)

- 8 pałek kurczaka
- 10 śliwek
- 150 g suszonych śliwek
- 4 ząbki czosnku
- 3 gałązki świeżego rozmarynu
- pół papryczki chilli (ja użyłam habanero)
- 2 czerwone cebule
- 2 liście laurowe
- pół łyżeczki cynamonu
- 2 łyżki miodu
- 2 szklanki czerwonego półwytrawnego wina
- 2 łyżki octu balsamicznego
- pół łyżeczki ziaren pieprzu
- pół łyżeczki kminu rzymskiego
- 2 łyżki oliwy
- 1 łyżka masła
- sól
- łyżeczka mielonej wędzonej papryki (opcjonalnie)

  1. Rozgrzej piekarnik do 200 stopni. 
  2. Kurczaka dokładnie umyj i osusz. Poszatkuj 2 ząbki czosnku.
  3. Na dużej patelni rozgrzej masło i oliwę. Wrzuć czosnek i podsmaż 2 minuty. Ułóż kurczaki na tłuszczu z czosnkiem i smaż z każdej strony aż skórka zbrązowieje. Odstaw z ognia.
  4. Cebulę obierz ze skórki i pokrój w ćwiartki. Pozostałe ząbki czosnku obierz ze skórki i pokrój na kilka kawałków. Śliwki przekrój na pół i pozbaw pestek. Chilli pokrój na kilka kawałków.  
  5. Na dnie brytfanki do pieczenia (ja użyłam żeliwnej, wcześniej pozbawiając ją plastikowych elementów) umieść śliwki, suszone śliwki, czosnek, rozmaryn, chilli, cebule, liście laurowe, cynamon, pieprz i kmin rzymski. Zalej je octem balsamicznym i 1 szklanką wina. 
  6. Kurczaka obsyp solą i umieść na wierzchu brytfanki (na zalanych winem składnikach), nie mieszaj, ani nie staraj się ich topić. Polej każdego kurczaka miodem i wstaw brytfankę do piekarnika bez pokrywki na 20 minut.
  7. Kurczaki w tym czasie powinny bardziej spiec się na skórce. Ostrożnie wyjmij brytfankę używając rękawic i przemieszaj składniki w brytfance, tak aby bardziej zanurzyć kurczaki. Zalej jeszcze jedną szklanką wina, przykryj przykrywką i piecz jeszcze 40 minut. 
  8. Wyjmij ostrożnie naczynie, przełóż kurczaki i resztę składników do głębokich talerzy razem z sosem. Jeśli masz w zasięgu ręki wędzoną paprykę, posyp nią danie. Możesz też jako dodatek podać na przykład kaszę jęczmienną. Wymoczona w sosie razem z kurczakiem tworzy idealny obiad. 
Śliwka (jakby tego słowa było dziś mało)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Tydzień filmowy #2: Pieczone krewetki (Forrest Gump)



 Moje życie już jest na tyle zdominowane kulinarnie, że nawet oglądając filmy, czy dobre seriale, wyszukuję smacznych inspiracji. Jeśli nie znajduję w nich motywów jedzenia, prawdopodobnie chrupię wtedy ulubiony domowy popcorn.
Filmowy tydzień na blogu marzył mi się od jakiegoś czasu. Dlatego kiedy podzieliłyśmy się na dni, odczułam ogromny smutek, ponieważ przypadły mi jedynie trzy wpisy w ramach cyklu. To jedynie trzy kulinarne inspiracje wyjęte z ulubionych lub charakterystycznych filmów. Czyli zdecydowanie za mało!


Rozmyślając o filmach, które wybiorę, szybko zdecydowałam się na dwa. Z trzecim miałam problem, bo w głowie pojawiła się zbyt długa lista kandydatów. W końcu kulinarnych motywów można się doszukiwać nie tylko w filmach, w których jedzenie odgrywa najważniejszą rolę. Wyobraźnia i ślinianki potrafią mocno pracować także w trakcie seansu, kiedy trzeba się domyślać jakby wyglądała dana potrawa.

Tak było w przypadku filmu "Forrest Gump". 
Domyślam się, że nikomu nie trzeba go przedstawiać. Uroczy bohater zdobył sobie sympatię widzów na całym świecie i udowodnił, że niesprawny fizycznie chłopiec, uznany za miejscowego głupka może coś w życiu osiągnąć. 
Z filmu pochodzi jedno z moich ulubionych powiedzonek, ukazujące nieprzewidywalność ludzkiej egzystencji "Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz co ci się trafi".

Forrest nie tylko przebiegł Amerykę w 3 lata, zdobył medal za zasługi w wojnie w Wietnamie, ale także został miliarderem i poławiaczem krewetek. A wszystko zaczęło się od poznania w wojsku Bubby :


Rodzina Bubby miała wiedzę o krewetkach w małym palcu. Jak twierdził sam Bubba: "Krewetki to owoce morza, można je smażyć, gotować, dusić, piec. Są szaszłyki z krewetek (...), hamburger z krewetkami, kanapka z krewetkami..i to chyba wszystko".
Forrest obiecał przyjacielowi, że zostanie jego partnerem biznesowym i zakupią wspólnie kuter. Niestety Bubba ginie w trakcie wojny, ale Gump jak obiecał tak zrobił.

W filmie nie jest dokładnie pokazany sposób przyrządzania krewetek. Zainspirowana wskazówkami Bubby i polem kukurydzianym przy którym wychowywała się ukochana Forresta, przygotowałam pieczone krewetki z kukurydzą. Jestem pewna, że tak upieczone krewetki najlepiej smakowałyby prosto z kutra "Jenny", ale te też były pyszne :)

Pieczone krewetki z kukurydzą i parmezanem
  • 150 g krewetek tygrysich
  • Marynata:
  • sok z 1/2 limonki
  • łyżka skórki z limonki
  • łyżka startego imbiru
  • łyżka oleju arachidowego/oliwy
  • łyżeczka suszonych płatków chilli
  • sól, pieprz kolorowy
  • Dodatki:
  • 150 g ziarenek kukurydzy (1 świeża kolba)
  • łyżka oleju kokosowego
  • łyżka masła
  • 2 ząbki czosnku
  • łyżeczka posiekanej papryczki chilli
  • 4 łyżki startego parmezanu
  1. Krewetki myjemy i osuszamy. Ewentualne pancerze zostawiamy lub je obieramy (kwestia do wyboru). Wrzucamy je do miseczki i dodajemy sok i skórkę z limonki, starty imbir, suszone płatki chilli i olej arachidowy. Krewetki przyprawiamy dodatkowo solą i kolorowym, świeżo mielonym pieprzem.
  2. Owoce morza marynujemy przez minimum 30 minut.
  3. Na patelni rozgrzewamy olej kokosowy (lub oliwę), wrzucamy ziarenka kukurydzy oraz posiekaną papryczkę chilli. Po ok. 2 minutach dorzucamy posiekany ząbek czosnku. Potrząsamy patelnią i smażymy jeszcze 3 minuty.
  4. Kukurydzę przekładamy do naczynia do zapiekania. Na to wykładamy krewetki odsączone z marynaty.
  5. Łyżkę miękkiego masła mieszamy z posiekanym czosnkiem. Masło czosnkowe wykładamy na krewetki. Całość posypujemy tartym parmezanem (najlepiej świeżo startym) i wkładamy do rozgrzanego piekarnika.
  6. Krewetki pieczemy przez ok. 5-7 minut w temperaturze 200 stopni.
  7. Podajemy od razu z chrupiącą bagietką.
Tosia

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Tydzień filmowy #1: Big Kahuna Burger (Pulp Fiction)



Być może jeszcze tego o nas nie wiecie, ale jesteśmy z Tosią wielkimi fankami dobrego kina. W filmach często wielką rolę odgrywa jedzenie, czasami nawet danie pełni rolę głównego bohatera (jak na przykład mój ukochany placek jagodowy). Dzięki temu film działa na wszystkie nasze zmysły, a czasem samo wspomnienie wywołuje intensywną pracę ślinianek. Dlatego w hołdzie wspaniałym filmom i goszczącym na ekranie daniom ogłaszamy ten tydzień "Tygodniem filmowym" na burczymiwbrzuchu. Od dzisiaj do niedzieli, zobaczycie smakowite kinowe kąski i dania, które powstały z tych nietypowych inspiracji. 



Gdy zastanawiałam się co wybrać (przecież jest tego tyle!) od razu wpadło mi do głowy Pulp Fiction (reż. Quentin Tarantino). Nawiązań do jedzenia jest tam mnóstwo, a z pewnością najwięcej tych odnoszących się do burgerów. Pojawiają się one wielokrotnie, jak chociażby słynny dialog o różnicy w nazewnictwie europejskich i amerykańskich burgerów ze względu na system metryczny, czy zdanie, które podobno zaowocowało pozwem ze strony Burger Kinga. Film jest na tyle kultowy, że ten ogromny koncern fastfoodowy uznał, że wypowiedziane przez jednego z bohaterów zdanie "Nie wiem. Nie chodzę do Burger Kinga" narusza dobre imię marki. 

Jednak moją ulubioną sceną jest zdecydowanie moment, gdy dwójka głównych bohaterów odwiedza człowieka, któremu mają odebrać życie i urządza sobie degustację jego śniadania. Zresztą zobaczcie sami, jeśli jakimś cudem nie widzieliście tego fragmentu:


Film widziałam chyba z tysiąc razy. Spotykam się z opiniami, że jest przereklamowany, ale nigdy się z tym nie zgodzę. Uważam, ze jest genialny, głównie ze względu na dialogi. Mam wrażenie, że żadne zdanie nie znalazło się tam przez przypadek. Jest dosmakowany niczym pyszny, soczysty burger.

Big Kahuna Burgers to fikcyjna nazwa sieci fast foodów wymyślona przez Tarantino. Pojawiała się wielokrotnie w wielu innych jego filmach i jego wieloletniego współpracownika Roberta Rodrigueza. A skoro, według pomysłu reżysera to hawajska sieciówka, pomyślałam, że przenosząc danie z filmu na talerz dodam coś zwykle kojarzonego z Hawajami- grillowanego ananasa. Tak powstał mój autorski Big Kahuna Burger.   

Big Kahuna Burger (4 porcje)

Burgery:
- 500 g mielonego mięsa wołowego
- 50 g gorgonzoli
- pół papryczki habanero
- 1 łyżka sosu pikantnego chilli
- 1 łyżka syropu klonowego
- 1 łyżka sosu Worchestershire
- 2 ząbki czosnku
- 1 żółtko
- sól
- pieprz

Sos:
- 75 g majonezu
- 40 g ketchupu

Dodatki:
- 4 plastry świeżego ananasa
- sałata
- 2 pomidory
- kiełki lucerny
- 4 bułki hamburgerowe

  1. Ananasa obierz ze skórki i pokrój w plastry. Wytnij środek nożem. Zgrilluj na patelni aż pojawią się na nim charakterystyczne grillowe paski. 
  2. Pokrój w plastry pomidora.
  3. Wymieszaj składniki na sos. 
  4. Do miski wrzuć mięso i dodaj wszystkie składniki (gorgonzolę pokrusz w małe kawałki, a czosnek poszatkuj). Dobrze wymieszaj i zagnieć mięso rękami. 
  5. Patelnie grillową wysmaruj tłuszczem i zrób próbnego, małego burgera, aby sprawdzić, czy jest odpowiednio dosmakowany. W razie potrzeby dodaj więcej soli i pieprzu. 
  6. Ulep z mięsa 4 burgery. Dobrze ugnieć je w rękach, aby nie rozleciały się podczas smażenia. Smaż z dwóch stron, po 5 minut z jednej, po 5 minut z drugiej strony, aby burgery pozostały soczyste. 
  7. Bułki posmaruj sosem. Ułóż sałatę, pomidory i kiełki. Połóż burgera, ananasa i przykryj drugą połową bułki. 
Śliwka

niedziela, 18 sierpnia 2013

Śniadanie do łóżka #111: Bajgle z wędzonym łososiem i twarożkiem z suszonymi pomidorami


Można powiedzieć, że bajgle to bułeczki idealne. Na tle wszystkich innych wypieków wyróżniają się nie tylko charakterystyczną dziurką, ale także nietypową konsystencją i smakiem. To dlatego, że przygotowywane są w specyficzny sposób, inny niż tradycyjne pieczywo. 
 Mianowicie, przed włożeniem bajgli do piekarnika, gotuje się je krótko w posłodzonej wodzie. Dzięki temu są takie cudowne!

Według Wikipedii, pierwsze bajgle powstały w Krakowie już w XVII wieku. A następnie żydowscy emigranci przenieśli je ze sobą do Nowego Jorku. Dlatego te dwa piękne miasta są z nimi najbardziej kojarzone.
Często bajgle są mylone z krakowskimi obwarzankami, ale tak naprawdę niewiele je łączy oprócz dziurki.
Bajgle raczej trudno dostać w naszych piekarniach (przynajmniej na Pomorzu). Na szczęście przy odrobinie piekarskich umiejętności można je upiec samodzielnie :) 

Mam swoją sprawdzoną recepturę, z której wychodzą pyszne bajgle, zarówno z mąki pełnoziarnistej, jak i z mąki pszennej chlebowej (link do przepisu niżej). I właśnie w wersji pszennej zrobiłam je do dzisiejszego śniadania.

Przyjęło się, że do bajgli najlepiej pasuje wędzony łosoś. Całkowicie się zgadzam z tym połączeniem! W moich śniadaniowych kanapkach z dziurką pojawił się dodatkowo jeszcze twarożek z suszonymi pomidorami i kiełki.
Niebo dla podniebienia :)

Bajgle z wędzonym łososiem i twarożkiem z suszonymi pomidorami
  • 4 bajgle (polecam domowe z naszego drugiego bloga)
  • 100 g wędzonego łososia
  • 250 g chudego twarogu
  • 2-3 łyżki jogurtu naturalnego
  • 5 suszonym pomidorów
  • 1/4 papryki
  • 3 łyżki posiekanego szczypiorku
  • kiełki np. lucerny, brokuła
  • limonka do skropienia łososia
  • ząbek czosnku (opcjonalnie do twarożku)
  • sól, pieprz
  1. Twaróg przekładamy do wysokiej miseczki. Rozdrabniamy go przy pomocy widelca. Dodajemy jogurt naturalny, pokrojone drobno suszone pomidory, szczypiorek i paprykę. 
  2. Opcjonalnie do twarożku dodajemy także posiekany drobno czosnek. Całość przyprawiamy solą i pieprzem do smaku, dokładnie mieszamy.
  3. Przekrojone bajgle smarujemy twarożek, na to kładziemy wędzonego łososia i skrapiamy go sokiem z limonki. 
  4. Na łososia opcjonalnie kładziemy dodatkowo suszone pomidory i przykrywamy je kiełkami oraz górną częścią bajgla.
Tosia

sobota, 17 sierpnia 2013

Słodka sobota #114: Brownie z bananami i słonym karmelem



Tak by mógł wyglądać już każdy następny tydzień- wolne, jeden dzień pracy i znowu wolne. Zmęczenie powoli zaczyna mnie zabijać. Przez regularny tryb funkcjonowania, zasypiam w miejscach publicznych już około 21:30 i nic nie mogę na to poradzić. W pewnym momencie po prostu czuję, że moje powieki robią się zbyt ciężkie, żeby unieść je własnymi siłami. 

Zawsze byłam raczej nocną duszą, więc to dla mnie pewna nowość. Wracam więc z pracy i biegam, żeby ze wszystkim zdążyć zanim niespodziewanie zasnę. A gdzie tu czas na przyjemności? Odpowiedź: w sobotę. 

Słodka sobota pozwala mi się chwilę zrelaksować i choć zwykle wolę owocowe, odświeżające desery, tym razem stawiam na zabójczą słodycz- brownie z bananami i słonym karmelem. Raj dla czekoholików. 

Brownie z bananami i słonym karmelem (prostokątna forma 22 cm x 30 cm)
- 250 g gorzkiej czekolady
- 200 g masła
-150 g cukru
- pół łyżeczki soli
- 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
- 4 jajka
- 100 g mąki
- 2 banany

Karmel:
- 3/4 szklanki cukru
- 3/4 szklanki wody
- 1 łyżeczka soli
- 1/4 szklanki śmietanki kremówki

  1. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni.
  2. Do metalowej miski włóż połamaną na małe kawałki czekoladę, masło, cukier i szczyptę soli.
  3. W garnku zagotuj 1/4 wysokości wody. 
  4. Umieść miskę na garnku i gotuj zawartość w kąpieli wodnej aż czekolada i masło się rozpuszczą.
  5. Odstaw do ostygnięcia.
  6. Do wystudzonej masy dodaj ekstrakt waniliowy i wymieszaj.
  7. Wbijaj po jednym jajku i mieszaj masę trzepaczką. 
  8. Dodaj mąkę i wymieszaj tak, aby masa była jednolita. 
  9. Formę do pieczenia wysmaruj masłem, aby ciasto się nie przykleiło.
  10. Wlej czekoladową masę do formy i rozprowadź, aby ułożyła się równomiernie.
  11. Banany pokrój w plastry. Wyłóż je na czekoladową masę, umieszczając je obok siebie i lekko przyciskając. 
  12. Wstaw formę do piekarnika na ok. 25 minut (zależy od piekarnika, gdy masa wyschnie z góry, wyjmij ciasto). 
  13. Przygotuj karmel. Do garnka o grubym dniem wsyp cukier i wlej wodę.
  14. Podgrzewaj i mieszaj, aby cukier się rozpuścił.
  15. W tym czasie w innym rondelku podgrzej kremówkę i utrzymuj ją ciepłą przez czas gotowania karmelu.
  16. Gdy się zagotuje przestań mieszać i zmniejsz ogień.
  17. Gotuj bez mieszania aż nabierze złotej barwy (u mnie to trwało ok 10 minut). Zanurz w nim czubek łyżeczki. Gdy od łyżeczki pójdzie "nitka" karmelu oznacza to, że jest gotowy.
  18. Zdejmij z ognia i wlej ciepłą kremówkę. Pomieszaj drewnianą łyżką. 
  19. Nie dotykaj aż lekko nie ostygnie (jest bardzo gorący!). 
  20. Polej karmelem każdy kawałek ciasta. 
Śliwka

czwartek, 15 sierpnia 2013

Piknik trójmiejskiej solniczki


W zeszły weekend trójmiejska solniczka, założona przez Asię i Kasię zaplanowała piknik trójmiejskiej blogosfery. To świetna inicjatywa, zwłaszcza w naszym regionie, który mimo wielu blogujących osób, jest dość mało aktywny towarzysko.

Wydarzenie było zapowiadane od dawna z wielką pompą. Dowiadywałyśmy się o kolejnych uczestnikach, ciesząc się niezmiernie, że wreszcie uda się nam spotkać nasze koleżanki-blogerki! Mimo głębokiego lata, jak wiemy, pogoda to kobieta i potrafi być dość złośliwa. W szczególności, gdy od wielu dni planowane jest wydarzenie na świeżym powietrzu. Rano, kilka godzin przed piknikiem, obudziło nas charakterystyczne pukanie w szyby- lał deszcz. Śliwka nie była zdziwiona, bo nauczyła się już, że zawsze gdy planuje piknik, pogoda psuje się mimo obiecującej prognozy (przepraszam, tak to już ze mną jest!). 

Odstawiłyśmy więc przygotowania, nie rozgrzewałyśmy piekarników i pogodziłyśmy się, że może uda się następnego dnia. Nagle okazało się, że organizatorkom w ostatniej chwili udało się przenieść całe wydarzenie pod dach gdańskiej kawiarni Pies i Róża. Choć było już za późno, żeby szykować jakiekolwiek smakołyki, ostatnim rzutem na taśmę udało nam się spakować arbuzadę i pizzę-słoneczko (z odrywanymi promykami).

Dotarłyśmy spóźnione o godzinę, z dość okrojonym kulinarnym repertuarem, ale szczęśliwe, że nasze spotkanie jednak dojdzie do skutku. Organizatorki spisały się na medal, stół był pięknie udekorowany, nie zabrakło też konkursów i cudownych prezentów. Rozmowom nie było końca, a że czas mija zabójczo szybko w dobrej atmosferze, byłyśmy strasznie zaskoczone, że zabawę trzeba skończyć. Do domu wróciłyśmy z uśmiechami na twarzy i z uroczym pudełeczkiem pełnym prezentów od ScandiLoft. Prezenty aż wysypywały nam się z rąk, a my mknęłyśmy przez zaludniony jarmark dominikański z 8 doniczkami ziół, ciasteczkami i przyprawami. 

Zdecydowanie najlepszym aspektem prowadzenia bloga jest możliwość poznania ludzi, którzy podzielają naszą pasję. Jesteście wspaniałe, dziękujemy za miło spędzony czas i czekamy na kolejne spotkania!

W spotkaniu uczestniczyły: 
Asieja- ciastko z marzeń, Marysia -  art attack be inspired, Monika - tekstualna i spółka, Kasia, Alicja - wielki apetyt, Paulina - świata smak, Natalia - czym pachnie u Żaków, Dusia - dusiowa kuchnia, Paulina - from movie to the kitchen, Monika - kuchenne zabawy, Ewa - moje twory przetwory, Martyna - śliwkowska w kuchni, za obiektywem Ania - jak malowany 

Zdjęcie grupowe: Ania z bloga Jak malowany.























Śliwka i Tosia

środa, 14 sierpnia 2013

Leczo z chorizo


Są pewne dania, które pojawiają się u mnie obowiązkowo na stole zgodnie z porą roku. Co więcej mogłabym je rozgraniczyć na konkretne miesiące. 
Dla przykładu w grudniu lepię pierogi, w styczniu smażę pączki, w maju po raz pierwszy w roku grilluję, a w sierpniu suszę pomidory i robię leczo. Pierwsze partie słoików z suszonymi pomidorami powstaną już w przyszłym tygodniu, mam w tym roku porządne plany co do ich ilości i wersji smakowych. Zanim to jednak uczynię, zaczęłam od leczo. W końcu to idealny rozgrzewacz w deszczowy dzień!

To węgierskie danie, które można nazwać warzywnym gulaszem jest popularne w wielu domach. Dlatego przepisów na leczo jest zapewne tyle co na gołąbki.
Spotkałam się z przepisami z dodatkiem kiełbasy, parówek, klopsików drobiowych, czy w wersji wegetariańskiej. W klasycznym leczo paprykę dusi się na smalcu z dodatkiem wędzonki i papryki w proszku. 
Dla mnie takie wydanie jest zdecydowanie za ciężkie jak na letnie danie.
Próbowałam już różnych wersji leczo, do bazowej potrawy dodawałam fasolę, kukurydzę, czy suszone pomidory. 
Właściwie danie to zawsze wychodzi pyszne, ale myślę, że najważniejszym wyborem jest tu jednak dodatek mięsny. 
Moją ulubioną wersją jest ta z kiełbasą chorizo, która w połączeniu z leczo tworzy pyszny fusion węgiersko-hiszpański :)

Leczo z chorizo/6-8 porcji

  • 150 g kiełbasy chorizo
  • 2 cebule
  • 2 papryki (u mnie czerwona i zielona)
  • cukinia
  • 3 pomidory
  • 300 ml passaty pomidorowej
  • 3-4 ząbki czosnku
  • 1/3 papryczki chilli
  • łyżka ostrej papryki
  • łyżka słodkiej papryki
  • liść laurowy
  • łyżka cukru
  • łyżeczka octu balsamicznego
  • łyżka oliwy
  • sól, pieprz
  1. Chorizo kroimy w kostkę lub w plasterki i cienkie paseczki. Rozgrzewamy wok lub głęboką patelnię, wrzucamy kiełbasę i smażmy kilka minut, aż się zarumieni. Nie dodajemy tłuszczu, ponieważ wytopi się z kiełbasy.
  2. Podsmażone chorizo przekładamy do miseczki, a na patelni zostawiamy tłuszcz. Dodajemy łyżkę oliwy, wrzucamy pokrojone w kostkę lub piórka cebule oraz posiekane drobno chilli. Smażymy 3 minuty i dodajemy kotki lub paseczki papryki. Warzywa przyprawiamy solą, pieprzem, słodką i ostrą papryką, smażymy kolejne 3 minuty.
  3. W tym czasie siekamy w kostkę cukinię i pomidory. Najpierw dodajemy cukinię, potrząsamy wokiem i po ok. 2 minutach wrzucamy pomidory.
  4. Dodajemy passatę pomidorową, posiekany drobno czosnek, liść laurowy, ocet balsamiczny. Zmniejszamy ogień i dusimy całość przez 10-15 minut.
  5. Pod koniec gotowania dodajemy podsmażoną wcześniej kiełbasę chorizo.
  6. Leczo podajemy na ciepło z pieczywem, ryżem lub kaszą.
*W bardziej improwizowanej wersji leczo można dodać jeszcze suszone pomidory, fasolę, kukurydzę, czy  pesto.
Tosia

niedziela, 11 sierpnia 2013

Śniadanie do łóżka #110: Tosty francuskie z pieczonymi morelami



Drodzy Państwo dziś nie będę owijać w bawełnę. Podam Wam gotowy przepis na udany dzień. 
Obudźcie się wcześnie w niedzielny poranek, dajcie umysłowi powoli się przebudzić. Nie wychodząc z łóżka poczytajcie swoją ulubioną książkę, lub włączcie ulubioną muzykę. W tym czasie wasz organizm zacznie sam domagać się pysznego śniadania, ale przetrzymajcie go trochę, w końcu mamy dużo czasu. 

W miarę wzrastania uczucia głodu wyobraźnia sama zacznie pracować. Podpowie Wam dokładnie czego pragnie. Nie szukajcie wymówek, wszystko da się zrobić, w szczególności w niedzielny poranek. Jeśli nie macie produktów to nic, wskoczcie w ulubiony dres i ruszcie do sklepu. Wróćcie do domu i powoli przygotujcie sobie śniadanie. Bez pośpiechu, szalejący z głodu organizm zwariuje ze szczęścia, gdy dojdzie wreszcie do jedzenia. 

Zaproście bliską osobę do współtowarzyszenia wam w tej pięknej chwili. Zaparzcie kawę, wyciśnijcie świeży sok z pomarańczy. I cieszcie się smakiem tego na co tak bardzo czekaliście. Bo nie ma nic piękniejszego niż dzień rozpoczęty ulubionym śniadaniem. Już nic złego nie może się wydarzyć. 

Niewielu rzeczy w życiu jestem tak pewna jak połączenia tostów francuskich z kozim serem, pieczonymi morelami, miodem, lawendą i świeżym tymiankiem. 

Tosty francuskie z pieczonymi morelami (10 porcji)

- 10 kromek chleba tostowego
- 5 jajek
- 75 ml mleka
- pół łyżeczki soli
- 12 moreli
- 150 g kremowego sera koziego
- suszona lawenda
- świeży tymianek
- miód
- masło- do smażenia

  1. Rozgrzej piekarnik do 200 stopni.
  2. Morele przekrój na pół, usuń pestki i ułóż je na blasze do pieczenia. Każdą delikatnie polej miodem. 
  3. Wstaw morele do rozgrzanego piekarnika. Piecz ok 30 minut aż zmiękną i puszczą sok. 
  4. W tym czasie pomieszaj w głębokim naczyniu jajka, mleko i sól. Rozbełtaj je widelcem. 
  5. Tosty wsadź do tostera i podgrzej aby lekko zbrązowiały i były chrupiące. Odstaw do wystygnięcia. 
  6. Na patelni rozgrzej masło. 
  7. Maczaj tosty kilka razy w mieszaninie jajecznej i smaż z obu stron. Co jakiś czas dodawaj więcej masła.
  8. Gotowe tosty układaj na blasze do pieczenia. 
  9. Posmaruj każdego tosta kozim serem. Ułóż na nich upieczone morele, posyp lawendą i całość polej miodem. Wsadź do piekarnika jeszcze na 5 minut.
  10. Przed podaniem ułóż na tostach gałązki świeżego tymianku.
Śliwka

sobota, 10 sierpnia 2013

Słodka sobota #113: Kokosowe lody z mango


Wszystko się dziś pomieszało. Zamówiłyśmy wczoraj piękną pogodę, aby celebrować w plenerze słoneczny dzień z blogerkami kulinarnymi z trójmiasta. Miał być cudowny piknik Trójmiejskiej solniczki na trawie, a od rana padał deszcz. 
Już myślałam, że wszystko odwołane, dlatego zrezygnowałam z porannego pieczenia bagietek do wietnamskich kanapek banh mi. Nagle okazało się, że spotkanie dojdzie do skutku, ale było już za późno, abym przygotowała wszystko co zaplanowałam wcześniej. Po drodze miałyśmy kilka przygód, więc na miejsce dojechałyśmy spóźnione godzinę. Najważniejsze, że dotarłyśmy, a relację z całego spotkania napiszemy wkrótce. Na razie tylko powiem, że było uroczo, apetycznie i kolorowo :)

Wczoraj przewidując upały (w końcu zamówiłam piękną pogodę) zrobiłam domowe lody, które miały dziś służyć dla ochłody. Na szczęście zawsze jest dobra pora lody, szczególnie kokosowe z dodatkiem mango. Ich przygotowanie jest dziecinnie proste i nie powinno nikomu sprawić problemu.

Kokosowe lody z mango
  • 200 ml mleka koksowego
  • 50 g cukru
  • 250 g obranego, dojrzałego mango
  • łyżka soku z limonki lub cytryny
  • 200 ml śmietanki kremówki
  1. Mango obieramy i drobno kroimy, wrzucamy do rondelka, dodajemy mleko kokosowe oraz cukier. Składniki podgrzewamy na małym ogniu przez 2-3 minuty.
  2. Następnie przelewamy je do wysokiego naczynia, dodajemy śmietankę kremówkę i krótko miksujemy blenderem do uzyskania gładkiej masy.
  3. Kokosowo-owocową masę przelewamy do formy (u mnie keksówka) i studzimy. Gdy masa ostygnie przekładamy formę do zamrażalnika.
  4. Lody chłodzimy 3 godziny. Po godzinie warto masę wymieszać widelcem i zrobić to za kolejną godzinę. Dzięki temu unikniemy grudek w lodach.
  5. Lody podajemy najwcześniej po 3 godzinach w wafelkach lub pucharkach. Dłużej zamrożone lody należy wyjąć z zamrażalnika ok. 20 minut przed podaniem.
Tosia

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...