wtorek, 26 listopada 2013

Nalewka wiśniowa- Etap II


Jak tam wasza nalewka? Pewnie tak jak ja już nie możecie sie doczekać. Zalane wiśnie, które są już dzisiaj wspomnieniem lata moczą się w pięknym, czerwonym płynie.

Dla tych, którzy razem ze mną zdecydowali się na przygotowanie trzy miesiące temu tego pysznego trunku mam dobrą wiadomość- minął już okres pierwszego leżakowania i nalewka jest gotowa do dalszych procesów.



Co robić? Jeśli tak jak ja nie mogliście się powstrzymać i zanurzyliście chociaz palec, wiecie że jest ona bardzo wiśniowa, ale tez bardzo mocna i zupełnie nie słodka. Spokojnie, to sie zmieni i w okolicy świąt będzie perfekcyjna.

Nalewka wiśniowa- Etap II

- 150 g cukru

  1. Z butli zlewamy do innego naczynia (najlepiej innej dużej butli) powstały płyn. Wiśnie zostawiamy w butelce.
  2. Wiśnie w butli zasypujemy cukrem, zamykamy butelkę i mocno nią potrząsamy, aby wymieszać cukier ze wszystkimi owocami.
  3. Odkładamy w ciepłe miejsce, najlepiej niedaleko kaloryfera i odkładamy jeszcze na miesiąc.
  4. Warto co kilka dni potrząsnąć butelką. Wiśnie w połączeniu z cukrem puszczą sok i otrzymamy z nich słodką część nalewki.

Śliwka

niedziela, 24 listopada 2013

Śniadanie do łóżka #124: Kasza manna z różanym miodem



Dziś będzie w kilku słowach, czyli szybko, bo czasem tak wyglądają poranki. Jeśli potrzebujecie rozgrzewacza w listopadowe poranki i lubicie śniadania na słodko, to być może poniższy przepis przypadnie Wam do gustu.
Domyślam się, że nie każdy ma z nią przyjemne wspomnienia z dzieciństwa. Jeśli jednak na myśl o kaszy mannie, czy zupie mlecznej uśmiechacie się, spróbujcie jej z dodatkiem miodu.

 Miód nazwałam umownie różanym, ponieważ dodałam do niego wody różanej. To mój nowy hit, dodawany często do zielonej, jaśminowej herbaty. Chociaż kasza w klasycznej wersji z syropem malinowym będzie równie pyszna.



Kasza manna z różanym miodem/1 porcja
  • 200 ml mleka
  • 5-6 łyżek kaszy manny
  • 5 łyżek miodu
  • 1/2 łyżeczki wody różanej
  • suszone płatki róży
  1.  Miód mieszamy z wodą różaną.
  2. 170 ml mleka wlewamy do rondelka i podgrzewamy. Do reszty mleka wsypujemy kaszę manną i energicznie mieszamy.
  3. Gdy mleko zacznie się gotować, dodajemy namoczoną kaszę i cały czas mieszając gotujemy, aż kasza zgęstnieje do upragnionej konsystencji (ok. 2 minut).
  4. Kaszę przelewamy do miseczki i podajemy z miodem i suszonymi płatkami róży.
Tosia

czwartek, 21 listopada 2013

Sernik ruski z wędzonym łososiem


Uwielbiam serniki, jeść i piec. Te ciężkie i wilgotne lub lekkie i puszyste. Lubię wszystko, poczynając od pracy u podstaw, czyli samodzielnego, trzykrotnego mielenia twarogu w mojej retro maszynce , kończąc na najprzyjemniejszym momencie smakowania. 

Przeglądając najnowszy Kukbuk od razu zwróciłam uwagę na artykuł Jaki ser, taki sernik. Czytając tekst dotyczący jakości twarogów sernikowych z wiaderka, zaczęłam się zastanawiać nad wyższością techniki mielenia twarogu. Być może jest to jedynie kwestia twarogu, który wybieramy, a nie sposobu mielenia. Trudno jednak dostać dobry ser w wiaderku, dlatego wolę to robić sama.

Rozmyślając tak o serach i sernikach, wpadłam nagle na pomysł zmielenia ulubionego twarogu mojej przyjaciółki. Skoro można zrobić sernik z twarogu półtłustego, czy chudego, to na pewno wyjdzie też z twarogu wędzonego. Wtedy przypomniał mi się farsz do pierogów ruskich i wszystko stało się oczywiste. Musiałam upiec sernik z wędzonym twarogiem, karmelizowaną cebulą i purée ziemniaczanym!

Z czystym sumieniem mogę go polecić wszystkim koneserom pierogów ruskich oraz miłośnikom wędzonych smaków. Jest kremowy, zaskakujący i niezwykle pyszny.


Sernik ruski z wędzonym łososiem/ średnica 21 cm
Spód:
  • 100 g krakersów
  • 80 g masła
 Masa serowa:
  • 250 g wędzonego twarogu
  • 250 g półtłustego twarogu
  • 250 g purée ziemniaczanego
  • 3 jajka
  • 150 g śmietany 18%
  • 2 czerwone cebule
  • łyżka miodu
  • łyżka octu balsamicznego
  • łyżka masła
  • sól, pieprz
  • 100 g wędzonego łososia
  1. Zaczynamy od spodu. Krakersy wrzucamy do naczynia i miksujemy malakserem/blanderem na "piasek". W rondelku topimy masło, studzimy.
  2. Ostudzone masło dodajemy do pokruszonych krakersów, dokładnie mieszamy. Masę wykładamy do wyłożonej pergaminem tortownicy. Wyrównujemy wierzch łyżką i wstawiamy do lodówki.
  3. Wędzony i półtłusty twaróg przepuszczamy dwukrotnie lub trzykrotnie przez maszynkę.
  4. Na patelni z masłem smażymy posiekane w kostkę czerwone cebule, które przyprawiamy solą i pieprzem. Gdy po kilku minutach cebula będzie szklista, dodajemy miód oraz ocet balsamiczny. Karmelizujemy jeszcze kilka minut, następnie studzimy.
  5. Zmielony twaróg przekładamy do dużej misy, dodajemy stopniowo jajka (w temperaturze pokojowej) i zaczynamy wyrabiać masę mikserem. Gdy składniki się ze sobą połączą, dodajemy purée ziemniaczane, śmietanę, oraz karmelizowaną cebulę i miksujemy jeszcze 2 minuty. Na koniec próbujemy masy i przyprawiamy ją solą oraz pieprzem do smaku.
  6. Na schłodzony spód krakersowy przekładamy przygotowaną masę serową. Wierzch sernika wyrównujemy łyżką.
  7. Sernik ruski pieczemy w 160 stopniach przez godzinę. Następnie wyłączamy temperaturę, uchylamy drzwiczki i zostawiamy w piekarniku jeszcze na minimum 30 minut. Ostudzony sernik chłodzimy w lodówce.
  8. Podajemy z wędzonym łososiem, kiełkami/roszponką.
Tosia

wtorek, 19 listopada 2013

Oriental Masterchef: Bulion z pierożkami wonton



Pewnej październikowej niedzieli wybrałam się do Oriental Market w Sopocie. Plan na wieczór wydawał się idealny - warsztaty kuchni azjatyckiej w sklepie wypełnionym po brzegi fantastycznymi produktami. Azjatyckie smaki są mi bardzo bliskie, co widać chociażby po etykiecie Kuchnia Dalekiego Wschodu, w której znajduje się już 50 przepisów. Dlatego niezwykle ucieszyło mnie zaproszenie na warsztaty.

Trójmiejska solniczka - Asia i Kasia :)

Na miejscu okazało się, że Trójmiejska Solniczka (która zajmowała się organizacją spotkania) zrobiła nam psikusa. Czekało nas kulinarne wyzwanie pod hasłem Oriental Masterchef! Kąciki ust trochę opadły, ale po wyjaśnieniu zasad zabawy wszyscy się uspokoili. Część uczestników tworzyły trójmiejskie blogerki, resztę przyjaciele Oriental Market. Drogą losowania dobraliśmy się w mieszane pary. Tym sposobem przy stanowisku stałam z Jackiem, którego chwilę wcześniej poznałam. Współpracowało nam się dobrze, ale o efektach naszego wspólnego gotowania za chwilę.

Wylosowaliśmy przepis na Chińską zupę Wonton. Mieliśmy 30 minut na zrobienie dania. Zadanie było o tyle ułatwione, że mieliśmy już płaty ciasta na pierożki (które można kupić w sklepie) oraz klasyczny bulion.
Pierożki wonton znam i lubię, przyznam szczerze, że gdyby wybór należał do mnie, pewnie przygotowałabym inne danie. Do zabawy podeszłam z dystansem, chociaż nie ukrywam, nie chciałam "oddać fartucha". Szczególnie, że w grę wchodził przecież fartuch orientalny!



 W trakcie gotowanie uznałam, że do odważnych świat należy, dlatego słuchając kulinarnej intuicji i konsultując smaki z Jackiem, zaczęliśmy doprawiać bulion po swojemu. Gdy usłyszeliśmy odliczanie ledwo zdążyliśmy wlać zupę do miseczki. Nie byłam zadowolona z tego co zrobiłam, ale przyszedł czas na werdykt.



Konkurencja była wyrównana, wszystkie dania były smaczne. Martyna (Śliwkowska w kuchni) zrobiła pierożki Gyoza, Ania (Moja w tym głowa) gotowała tajską zupę Tom Yum, Kasia (Razowe ciasteczka dla Twojego Dziecka) przygotowała koreańską zupę kimchi z tofu, a Asieja (ugotujmy.blogspot.com) i Magda (Eat this blog) zrobiły wietnamskie spring rollsy.

Tego wieczoru szczęście mi dopisało - główną nagrodę zdobyła zupa z pierożkami wonton. Jury w postaci właścicieli Oriental Market docenili naszą inwencję twórczą i smaki ukryte w miseczce zupy. To było dla mnie niezwykle sympatyczne uczucie, a przy tym trochę krepujące. 
Szczęśliwa wróciłam do domu z koszyczkiem do gotowania na parze oraz śliwkowym winem. 

Dziękuję wszystkim za świetną zabawę, blogerkom, uczestnikom zabawy, właścicielom sklepu oraz oczywiście Asi i Kasi z Trójmiejskiej solniczki.

Kilka dni później przygotowałam danie jeszcze raz, udoskonalając trochę recepturę:
Chiński bulion z pierożkami wonton
Płaty ciasta na pierożki wonton lub:
  • 150 g mąki pszennej
  • 120 ml leniej wody
  • szczypta soli
Nadzienie:
  • 300 g mielonego mięsa (wieprzowego, wołowego lub z indyka)
  • 2 łyżki sosu sojowego
  • łyżka sosu rybnego
  • 2 łyżeczki octu ryżowego
  • łyżeczka oleju sezamowego
  • łyżeczka mąki ziemniaczanej
  • 2 łyżeczki startego imbiru
  • ząbek czosnku
  • szczypta soli
  • świeżo mielony pieprz
Chiński bulion:
  • 1 litr bulionu drobiowego lub jarzynowego
  • ząbek czosnku
  • 4 cm korzenia imbiru
  • 1/2 papryczki chilli
  • 2 łyżki suszonej lub posiekanej świeżej trawy cytrynowej
  • 2 łyżki sosu sojowego
  • łyżka sosu rybnego
  • łyżka oleju sezamowego
  • sok z 1/2 limonki
  • łyżeczka cukru trzcinowego
  • sól, świeżo mielony pieprz
  • liście pietruszki lub kolendry

Pierożki wonton:
  1. Mąkę przesiewamy do misy, dodajemy sól. Stopniowo wlewając letnią wodę zaczynamy wyrabiać ciasto (ręcznie lub mikserem). Po ok. 5 minutach ciasto powinno być elastyczne, jeśli się lepi - podsypujemy je dodatkowo mąką. Ciasto przykrywamy ściereczką i wstawiamy do lodówki na 30 minut.
  2. W tym czasie wszystkie mielone mięso łączymy z sosem sojowym, sosem rybny, olejem sezamowym, mąką ziemniaczaną, imbirem, posiekanym drobno czosnkiem, solą i pieprzem. 
  3. Po 30 minutach przekładamy ciasto na oprószoną mąką blat. Cienko wałkujemy ciasto i wycinamy kółka o średnicy ok. 8 cm. W przypadku użycia gotowych arkuszy ciasta, kładziemy je również na blacie.
  4. Na środku każdego krążka kładziemy czubatą łyżeczką farszu i lepimy jak uszka lub zbieramy boki ciasta do środka, tworząc sakiewki.
  5. Koszyczek do gotowania na parze wykładamy pergaminem, w którym robimy dziurki. Kładziemy w środku ulepione pierożki i stawiamy koszyczek nad garnkiem z gotującą się wodą. Całość przykrywamy i gotujemy na parze przez 8 minut.
  6. Innym sposobem na przygotowanie pierożków jest ugotowanie ich we wrzącej, osolonej wodzie. Czas gotowania również będzie trwał ok. 8 minut.
Szybki chiński bulion:
  1.  Do bulionu dodajemy trawę cytrynową, liście kolendry lub pietruszki oraz plasterki: imbiru, chilli i czosnku. Podgrzewamy przez kilka minut. 
  2. Następnie dodajemy sos sojowy, sos rybny, olej sezamowy, sok z limonki, cukier trzcinowy. Bulion gotujemy przez ok 10 minut, aż nabierze smaku.
  3. Na koniec próbujemy zupy i przyprawiamy je solą oraz pieprzem do smaku i w zależności od potrzeby sokiem z limonki, sosem sojowym lub płatkami chilli.
  4. Zupę podajemy z pierożkami wonton.
*Pierwsze zdjęcie jest mojego autorstwa, pozostałe Made by Gigi.
Tosia

piątek, 15 listopada 2013

Piernik staropolski - etap I


Mam marzenie, aby pod koniec listopada spadł śnieg. Może tak prószyć, aż do końca grudnia. A wraz z Nowym Rokiem powinna przyjść wiosna!

Uwielbiam grudzień i świąteczną atmosferę. Pomijając konsumpcyjny aspekt kupowania prezentów, nie przeszkadzają mi mieniące się na drzewach światełka, bombki w marketach i mikołaje w czekoladzie. Mimo, że co roku rozpoczynam przygotowania do Bożego Narodzenia całkiem wcześnie, to zawsze jakoś zapominam o pierniku staropolskim.

Ciasto na dojrzewający piernik staropolski należy przygotować ok. 5-6 tygodni przed pieczeniem. Tak się składa, że teraz jest na to idealny czas. Już od kilku lat się za niego zabieram i w końcu udało mi się zmobilizować w odpowiednim momencie.
Ufam tradycyjnym recepturom, ale lubię słuchać w kuchni kulinarnej intuicji i do każdego dania przemycać szczyptę siebie. Dlatego miałam w planach przejrzeć kilka tradycyjnych receptur i odrobinę je zmodyfikować pod swój smak. Zanim jednak się za to zabrałam, trafiłam na blog Around the kitchen table, na którym Ewelina zrobiła podobny zabieg. 
Przekształcony przepis bardzo mi odpowiadał, dlatego przygotowując swój piernik zaufałam jej i trochę go jeszcze zmieniłam (np. dlatego, że eksperymenty z ksylitolem jeszcze przed mną). 

Kilka dni przed świętami zabieram się za drugi etap - pieczenie. Jeszcze nie wiem czym przełożę mój piernik, bo pomysłów mam kilka. Mam nadzieję, że jego smak wynagrodzi tych kilka tygodni czekania!


Piernik staropolski - etap I
  • 500 g dobrej jakości miodu
  • 250 g cukru trzcinowego
  • 250 g masła
  • 700 g mąki pszennej
  • 300 g mąki pszennej razowej typ 2000
  • 3 jajka
  • 100 ml mleka
  • 3 łyżki sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 60 g przyprawy korzennej (bez dodatku mąki/kakao/cukru, u mnie mieszanka: cynamonu, suszonego imbiru, anyżu, kardamonu, goździków, gałki muszkatołowej, kolorowego pieprzu, ziela angielskiego)
  • 3 cm korzenia świeżego imbiru
  • 3 łyżki kandyzowanej skórki pomarańczowej (najlepiej domowej, smażonej w cukrze)
  • skórka starta z 1 pomarańczy
  • skórka starta z 1 cytryny
  • łyżeczka ekstraktu z wanilii
  1. W rondlu z grubym dnem umieszczamy masło, cukier oraz miód. Stawiamy na małym ogniu i podgrzewamy do rozpuszczenia. Dodajemy ekstrakt z wanilii, świeżo starty imbir, skórkę kandyzowaną oraz świeżo startą z cytrusów. Rondelek zestawiamy z ognia i studzimy.
  2. W tym czasie do zimnego mleka dodajemy sodę oczyszczoną, energicznie mieszamy.
  3. Do dużej misy przesiewamy mąkę pszenną i dodajemy mąkę razową. Wsypujemy również przyprawy korzenne i szczyptę soli.
  4. Ostudzoną masę miodowo-maślaną przelewamy do dużej miski. Masa powinna być letnia, lecz nie za zimna. Stopniowo dodajemy do niej mąkę, na przemian z mlekiem z sodą oraz jajkami. Cały czas wyrabiając ciasto mikserem lub drewnianą łyżką.
  5. Dobrze wyrobione ciasto będzie klejące, ale przy tym plastyczne. Przekładamy je do glinianego/kamionkowego naczynia (ja wybrałam do tego makutrę), przykrywamy ściereczką i stawiamy w chłodnym miejscu na 4-6 tygodni. W tym czasie ciasto będzie dojrzewało.
Tosia

czwartek, 14 listopada 2013

Batat z boczkiem i jogurtem kolendrowym


Jestem niepoprawnym obżartuchem. Ale zostałam przy tym wyposażona w odrobinę zdrowego rozsądku. Gdyby tej odrobiny nie było, codziennie jadłabym ziemniaki, w każdej możliwej formie. 

Uwielbiam pieczone ziemniaki z ognia. Rozgniecione, z roztopionym masłem. Kocham puree z dodatkiem kremowego serka i gałki muszkatołowej. Ziemniaczki z wody, zapiekanki ziemniaczane, gnocchi, w mundurkach (jako dodatek do pysznej sałatki śledziowej) ... to moja pasja. Wiem jednak, że świetnie też przyczyniają się do nagłego rozrostu tkanki tłuszczowej w okolicach brzucha, więc staram się (naprawdę się staram!) hamować w sobie mój ziemniaczany popęd. 

Są jednak dni, gdy się tym nie przejmuję. Daję się porwać ziemniakom bez wyrzutów sumienia. Robię sobie wielkiego ziemniaka i podaję go jako samodzielny obiad. A dzisiaj to samo zrobiłam z uroczym, pomarańczowym batatem. Cieszy smakiem i kolorem. Do tego grzeszny boczek, trochę cebulki i przełamujący smak jogurt kolendrowy.

No dobra, trochę przesadziłam z tym brakiem wyrzutów sumienia.


Przy tworzeniu batata zainspirowało mnie danie, często podawane jako turecki street food, mianowicie kumpir. Jest to wielki pieczony ziemniak z górą dodatków, którą wypełnia się jego wnętrze. Choć nigdy nie próbowałam prawdziwego, coś czuję, że zaspokoiłby w pełni moją ziemniaczaną rządzę. 

Batat z boczkiem i jogurtem kolendrowym (4 porcje)

- 4 średnie bataty
- 150 g wędzonego boczku
- 1 mała cebula
- liście świeżej kolendry
- tabasco
- 1 łyżka oliwy
Jogurt kolendrowy:
- 500 g jogurtu naturalnego
- pęczek kolendry (cała doniczka)
- sok z połowy cytryny
- 1 ząbek czosnku
- 1 łyżeczka wasabi
- sól
- pieprz

  1. Rozgrzej piekarnik do 220 stopni. 
  2. Bataty umyj i owiń folią aluminiową. 
  3. Wsadź je do piekarnika i piecz 1 godzinę aż zmiękną. 
  4. W tym czasie pokrój boczek w kostkę.
  5. Na patelni rozgrzej oliwe i dodaj boczek. Wytopi się z niego tłuszcz, dlatego nie trzeba dodawać więcej oleju. Smaż boczek kilka minut. 
  6. Poszatkuj cebulę. Gdy boczek lekko zbrązowieje dodaj cebulę i smaż razem z boczkiem aż się zeszkli. Zdejmij z ognia. 
  7. Przygotuj jogurt kolendrowy. Wszystkie składniki (kolendrę razem z łodygą, a czosnek bez skórki) zmiksuj blenderem. Odstaw na bok. 
  8. Gdy batat się upiecze rozgrznieć go widelcem. Posyp solą i pieprzem, polej kilkoma kroplami tabasco, a następnie posyp boczkiem z cebulą oraz świeżą kolendrą. Całość polej jogurtem kolendrowym lub podaj jogurt obok, aby każdy mógł nalać sobie odpowiednią ilość. 
Śliwka

wtorek, 12 listopada 2013

Krem z buraków z mlekiem kokosowym


Trudno lubić listopad. Aby ten miesiąc był bardziej znośny są dwa sposoby: można myślami wspominać wiosnę/gorące lato, albo wyczekiwać na świąteczną atmosferę. Wybrałam bramkę numer dwa, dlatego od kilku dni zapisuję na kartce pomysły na dania, które będę chciała przetestować przed świętami, aby podzielić się nimi z czytelnikami burczymiwbrzuchu.

Zanim jednak zasypię Was przepisami pachnącymi przyprawą korzenną, chciałam pokazać moje nowe, małe odkrycie w postaci zupy. Wymyśliłam ją sobie w trakcie zapisywania pomysłów na wykorzystanie buraków w świątecznych przepisach. 

Buraki kocham cały rok. Kiedy na straganach robi się mniej kolorowo, warto zaprzyjaźnić się z warzywami korzeniowymi jeszcze bardziej. Buraczki wystarczy owinąć w folię i upiec w piekarniku. Trwa to mniej więcej godzinę. Po tym czasie skórka będzie pięknie i łatwo schodzić. Z tak pieczonych buraków w 10 minut można przygotować zupę. 

Dzisiaj, oprócz bulionu dodałam do niej jeszcze mleko kokosowe, imbir i kolendrę. Często bawię się testując połączenia tradycyjnych produktów z tymi bardziej egzotycznymi. W tym przypadku uważam, że jest to połączenie niezwykle udane. A zupa porządnie rozgrzewa i jest warta polecenia!

Krem z buraków z mlekiem kokosowym/ 4 porcje
  • 800 g buraków
  • biała część pora
  • cebula
  • ząbek czosnku
  • 2 cm korzenia imbiru
  • łyżka miodu
  • łyżka octu ryżowego lub soku z limonki/cytryny
  • łyżeczka ziaren kolendry
  • łyżeczka słodkiej papryki
  • 1/2 łyżeczki pieprzu cayenne lub suszonych płatków chilli
  • 400 ml mleka kokosowego
  • 350-400 ml bulionu jarzynowego lub drobiowego
  • łyżka oliwy, łyżka masła
  • sól, pieprz kolorowy
  • pestki dyni
  • liście świeżej kolendry
  1. Buraki owijamy w folię aluminiową i wkładamy do rozgrzanego piekarnika. Pieczemy przez godzinę w 200 stopniach. Upieczone buraki studzimy i obieramy ze skórki.
  2. W dużym garnku z grubym dnem rozgrzewamy łyżkę oliwy i łyżkę masła. Wrzucamy posiekany drobno czosnek, imbir, por oraz pokrojoną w kostkę cebulę. Składniki przyprawiamy solą i pieprzem, smażymy kilka minut.
  3. W tym czasie kroimy obrane buraki w kostkę i dorzucamy do garnka. Dodajemy również łyżkę octu ryżowego, miód oraz przyprawy (słodką paprykę, płatki chilli, kolendrę). Mieszamy i karmelizujemy przez kilka minut.
  4. Wlewamy mleko kokosowe oraz bulion. Zmniejszamy ogień i gotujemy całość przez 10 minut.
  5. Po tym czasie przelewamy zawartość garnka do wysokiego naczynia i miksujemy za pomocą blendera na gładki krem. Przelewamy ponownie do garnka i jeszcze chwilę podgrzewamy.
  6. Krem z buraków podałam z kolendrą oraz pestkami dyni (które można dodatkowo uprażyć na patelni).
Tosia

niedziela, 10 listopada 2013

Śniadanie do łóżka #123: Cynamonowe bułeczki metodą Tartine


Czy jedliście kiedyś coś, co naprawdę, z ręką na sercu mogliście nazwać idealnym? Często zdarza się, że coś sprawia nam taką kulinarną przyjemność, że wydaje się, że odlatujemy. Wtedy zazwyczaj używamy podkoloryzowanych słów typu "idealne", podczas gdy potrawa, mimo wybitnego smaku,  mogłaby za sobą nieść jeszcze coś więcej. 

Przyjaciele często zarzucają mi, że koloryzuję. Zdania pokroju "prawie umarłam" czy "to jest danie, które mogłoby być ostatnim w moim życiu" dość płynnie wydostają się z moich ust. Dlatego te, które powinny być zapamiętane, gubią się gdzieś w stosie innych, wypowiedzianych pochopnie.

Jedno wiem, bez względu na to ile razy to wypowiedziałam, Tartine bread to najlepszy chleb jaki jadłam w życiu. Odpowiada w pełni idei pracy u podstaw, od zakwasu do zaczynu, a wykonanie go zajmuje wiele godzin. I co najlepsze, jego smak wynagradza w pełni wykonaną pracę. 

Tartine bread to bez wątpienia najlepsza książka kucharska z jaką dotychczas miałam do czynienia. Na każdej stronie widać wielką pasję z jaką Chad Robertson opracował swoje przepisy. Są warte grzechu i warte poświęcenia. Bezapelacyjnie.

Robiłam nie tylko chleb, ale również croissanty i brioszki. To bez wątpienia najlepsze wypieki jakie dotychczas udało mi się stworzyć. Kiedy więc naszła mnie ochota na cynamonowe ślimaczki drożdżowe stwierdziłam, że czas wzbogacić je o ciasto brioche, które nie zawiodło mnie ostatnim razem.

Zdaję sobie sprawę, że wymaga to poświęcenia kilku godzin, jednak uwierzcie mi, naprawdę warto spróbować tej metody. Nie pozbawiajcie się tego, nie szukajcie drogi na skróty. Poświęcony im czas naprawdę wynagrodzi ich smak. 

Jest jeden haczyk. Poniższy przepis, niestety, może być wykonany tylko przy pomocy maszyny do zagniatania chleba (z hakiem). 

Cynamonowe bułeczki metodą Tartine*

Zaczyn zakwasowy:
- 110 g mąki pszennej
- 110 ml ciepłej wody
- 1 łyżeczka zakwasu pszennego

Zaczyn drożdżowy:
- 100 g mąki pszennej
- 100 g ciepłej wody
- 3/4 łyżeczki suszonych drożdży

Ciasto właściwe:
- 150 g zaczynu zakwasowego
- 200 g zaczynu drożdżowego
- 500 g mąki pszennej
- 12 g soli
- 60 g cukru
- 5 g suszonych drożdży
- 250 g jajek
- 120 g mleka
- 225 g masła

Farsz:
- 75 g cukru
- 100 g miękkiego masła
- 2 łyżeczki cynamonu

  1. Zaczyn zakwasowy wymaga 8 godzin leżakowania. Zaczyn drożdżowy ok. 3 godzin. W związku z tym przygotujcie zaczyn zakwasowy , poprzez pomieszanie składników w misce, na 8 godzin przed planowanym przygotowywaniem ciasta, a po 5 godzinach przygotujcie poprzez pomieszanie w oddzielnej miseczce zaczyn drożdżowy. Oba odstaw przykryte folią w pokojowej temperaturze.
  2. Prosta metoda na sprawdzenie czy zaczyny nadają się do użycia to wrzucenie po łyżeczce z każdego z zaczynów do wody. Jeśli unoszą się na wodzie, oznacza to, że są gotowe do użycia. Jeśli nie, wymagają jeszcze leżakowania.
  3. Wyjmij porcję masła przewidzianą na ciasto właściwe z lodówki.
  4. Do miski od maszyny do zagniatania chleba wrzuć składniki na ciasto właściwe, poza masłem. Ustaw maszynę na niskie obroty i zagniataj ok. 3-5 minut. 
  5. Pozwól ciastu odpocząć przez 15-20 minut.
  6. Po upływie tego czasu znowu włącz maszynę i tym razem na średnich obrotach zagniataj ciasto przez 6-8 minut. 
  7. Teraz przyszedł czas na masło. Pół- miękkie (wyjęte z lodówki na pół godziny przed użyciem) masło pokrój na małe kawałki. Zagniataj maszyną, co chwilę dorzucając kawałki masła, aż w pełni połączą się z ciastem.
  8. Gdy ciasto pochłonie już całe masło , przełóż je do innej miski i zostaw je na 2 godziny w chłodnym miejscu. W tym czasie zagniataj je co pół godziny w ten sposób. W tym momencie można przerwać proces i wsadzić ciasto do lodówki na przykład na noc. Po upływie tego czasu możesz przejść do następnego etapu. Sugeruję jednak przejść do następnego punktu płynnie, bez przerwy, jeśli masz więcej czasu. 
  9. Wyłóż ciasto na lekko obsypaną mąką stolnicę/blat. Rozwałkuj na tak cienki prostokąt jak uda ci się uzyskać. Posmaruj go go masłem przeznaczonym na farsz, posyp cukrem zmieszanym z cynamonem. Zwiń w ciasny rulon od najdłuższego boku do najdłuższego boku. 
  10. Pokrój rulon na 2-centymetrowe krążki. Możesz je upiec oddzielnie, na wyłożonej papierem do pieczenia blasze lub ułożyć obok siebie w wysmarowanej masłem brytfance. Daj im urosnąć przez 1,5-2 h. 
  11. Rozgrzej piekarnik do 200 stopni.
  12. Wstaw ciasto do piekarnika i piecz ok. 20 minut.
  13. Jedz najlepiej jeszcze ciepłe. 
*oparte na przepisie na brioche Chada Robertsona

Śliwka

sobota, 9 listopada 2013

Słodka sobota #125: Rogale marcińskie


Rogale świętomarcińskie, zwane też rogalami marcińskimi wypiekane są w rejonie Wielkopolski od ponad 100 lat. Przygotowywane są co roku z okazji dnia św. Marcina - 11 listopada. Tajemnicą ich niepowtarzalnego smaku jest połączenie ciasta półfrancuskiego z masą z białego maku.

Rok temu, 11 listopada za sprawą smakowitych wspomnień z wizyty w Poznaniu, zapragnęłam rogala. Kupiłam sztukę w jednej z gdyńskich cukierni i niestety był tak niesmaczny, że nie dałam rady nawet zjeść go w całości. Wtedy też obiecałam sobie, że upiekę je sama (jeśli za rok nie znajdę się akurat w odpowiednim momencie w Poznaniu).

Na początku listopada pamiętałam o obietnicy, którą złożyłam sama przed sobą. Jestem osobą słowną, dlatego nie mogłam jej przecież nie dotrzymać! Ruszyłam po biały mak. Wtedy też poczułam gorzki smak rozczarowania, bowiem poszukiwania trwały kilka dni. Na pytanie o biały mak, ekspedientki w delikatesach i na straganach kręciły głową twierdząc, że "wyszedł" lub "nigdy nie był prowadzony". Nie pozostało mi nic innego jak zamówić mak przez Internet.

Na tym trud się nie skończył. Własnoręczne mielenie maku w maszynce do mięsa i formowanie rogali wymaga siły, precyzji i przede wszystkim cierpliwości. Tej ostatniej cechy zazwyczaj mi nie brakuje w kuchni, ale tym razem nie obyło się bez rzucania pod nosem mięsem.
W końcu się udało i rogale powstały.

Może wizualnie nie zdobędą tytułu "miss rogali", za to nieskromnie mogę napisać, że w smaku są cudowne i nie żałuję, że tak długo o nie walczyłam. Było warto i za rok też je upiekę! 



Rogale marcińskie / 10-15 szt.
Ciasto półfrancuskie:
  • 500 g mąki pszennej typ 450
  • 200 ml mleka
  • 60 g topionego masła
  • 10 g suszonych drożdży instant
  • jajko + żółtko
  • 60 g cukru
  • 150 g masła
Masa z białego maku:
  • 300 g białego maku
  • 100 g marcepanu
  • 100 g cukru pudru
  • 100 g blanszowanych migdałów
  • 100 g orzechów włoskich
  • 100 g suszonych fig
  • 100 g suszonych daktyli
  • 3 łyżki kandyzowanej skórki pomarańczowej
  • kilka biszkoptów
  • 2 jajka
  • 60 g masła
Wierzch:
  • żółtko + łyżka mleka
  • 200 g cukru pudru + kilka łyżek gorącej wody
  • garść posiekanych migdałów
  • łyżka kandyzowanej skórki pomarańczowej
Masa z białego maku:
  1. Masę najlepiej przygotować dzień wcześniej i zostawić do schłodzenia na noc w lodówce.
  2. Mak wsypujemy do rondla, zalewamy taką ilością wrzącej wody, aby przykryła mak. Stawiamy na ogniu i gotujemy przez 30 minut. 
  3. W tym czasie blanszujemy migdały. Zalewamy je wrzącą wodą, zostawiamy na 5 minut. Potem odcedzamy, przepłukujemy zimną wodą i ściągamy skórkę. Tak przygotowane migdały mielimy razem z orzechami włoskimi w maszynce do mielenia.
  4. Ugotowany mak studzimy, a następnie przepuszczamy dwukrotnie przez maszynkę do mielenia i mieszamy z mielonymi migdałami i orzechami.
  5. W rondlu topimy masło. Wrzucamy cukier puder, skórkę pomarańczową oraz posiekane drobno figi i daktyle. Chwile smażymy i dorzucamy zmielony mak. Całość podgrzewamy kilka minut, studzimy ( w tym czasie masa nabierze ciemniejszego koloru).
  6. Do ostudzonej masy makowej dodajemy zmielony marcepan oraz po jednym jajku. Kontrolując konsystencję dodajemy pokruszone biszkopty. Masa powinna być gęsta.
  7. Masę chłodzimy minimum godzinę w lodówce.
Ciasto:
  1. 150 g masła mrozimy w zamrażalniku.
  2. W jednym rondlu podgrzewamy mleko, aby było letnie. W drugim topimy masło.
  3. W misce ucieramy jajko z żółtkiem i cukrem na "kogel mogel".
  4. Do drugiej misy przesiewamy mąkę, dodajemy suszone drożdże. Robimy wgłębienie i dodajemy utartą masę jajeczną.
  5. Stopniowo wlewamy na przemian letnie mleko oraz topione masło i wyrabiamy ciasto. Po kilku minutach powinno osiągnąć formę elastycznej kuli odstającej od ręki. Przekładamy je do posmarowanej masłem misy. Przykrywamy ściereczką lub folią spożywczą i odstawiamy w ciepłe miejsce na 30 minut.
  6. W tym czasie zamrożone masło ścieramy na tarce o grubych oczkach i przekładamy do lodówki.
  7. Podrośnięte ciasto przekładamy na blat i pięścią je odgazowujemy. Wałkujemy je na duży prostokąt o grubości ok. 0,5 cm.
  8. Zimne masło wykładamy na 2/3 prostokąta, 1/3 pozostawiając pustą. Ciasto składamy do środka na trzy, zaczynając od części bez masła, a kończąc na tej z masłem. Ciasto dociskamy i wałkujemy jeszcze raz na podobnej wielkości prostokąt. Składamy je w ten sam sposób na 3 części i wkładamy do lodówki na 30 minut.
  9. Wałkowanie i składanie ciasta w ten sam sposób powtarzamy jeszcze dwa razy. Przy każdym razie z przerwą dla ciasta 30 minut w lodówce.
  10. Po tym czasie wałkujemy ciasto na duży prostokąt o grubości 0,5 cm. Wycinamy z niego naprzemiennie trójkąty równoramienne o krótkiej podstawie i długich bokach. U mnie podstawa każdego trójkąta mierzyła ok 10 cm, a wysokość 20 cm.
Rogale:
  1.  Na każdy wycięty trójkąt z ciasta wykładamy masę makową (można sobie pomóc rękawem cukierniczym). Masy powinno być dużo, szczególnie przy "podstawie trójkąta", a "wierzchołek" zostawiamy pusty. Po zawinięciu trójkąta na wysokości 2 cm, środek przyszłego trójkąta można naciąć ostrym nożem. Następnie ciasto zawijamy jak klasyczne rogale, formujemy i przekładamy na blachę wyłożoną pergaminem.
  2. Uformowane rogaliki przykrywamy ściereczką i zostawiamy na 30 minut.
  3. Podrośnięte rogale smarujemy rozbełtanym żółtkiem z mlekiem. Wkładamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy przez 17-20 minut w temperaturze 180 stopni.
  4. Upieczone rogaliki przekładamy na kuchenną kratkę.
  5. Cukier puder łączymy z gorącą wodą, mieszamy energicznie trzepaczką.
  6. Gotowym lukrem polewamy rogale i posypujemy posiekanymi migdałami lub skórką pomarańczową.

*Przygotowując przepis zmodyfikowałam recepturę z bloga ArtKulinaria.

Tosia

środa, 6 listopada 2013

Coleslaw z kalafiorem



Spośród wszystkich znanych sałatek trudno by mi było określić jedną mianem"najsmaczniejszej na świecie". Jestem jednak pewna, że gdybym musiała wskazać top 5 ulubionych sałatek, na którejś z czołowych pozycji znalazłaby się ona - Coleslaw. 

Kto by pomyślał, że tak prosta sałatka na bazie szatkowanej kapusty i majonezu zjedna sobie tak wielu wielbicieli. Czasem wystarczy kilka zwykłych składników i odpowiednie doprawienie, by stworzyć cudo od którego można się zaślinić. Może brzmi to dziwnie, bo mowa jedynie o sałatce, ale ona naprawdę potrafi wywołać na twarzy uśmiech!

Nie będzie to debiut Coleslaw na naszym blogu. Podałam już kiedyś przepis na jej klasyczną wersję, przy okazji wpisu o kanapce z soczystą wolno pieczoną łopatką wieprzową pulled pork.
Tym razem przedstawiam ją w trochę innym wydaniu, bo w towarzystwie chrupiącego, surowego kalafiora.

Wykorzystywanie surowego kalafiora w majonezowych sałatkach z koperkiem kojarzy mi się z latami 90, czasami dzieciństwa i repertuarem imieninowym wszystkich pań nazywanych ciociami. To miłe wspomnienie, które udało mi się przemycić do dzisiejszej sałatki.

Coleslaw znana jest z tego, że przyjemnie ją się chrupie. Dodatek drobnych różyczek kalafiora oraz pestek dyni i ziaren słonecznika potęguję tę przyjemność.
Aby sałatka była trochę lżejsza, można zmniejszyć ilość majonezu na rzecz jogurtu naturalnego. Uważam jednak, że 2 łyżki majonezu są tu obowiązkowym minimum, istotnym dla smaku całej sałatki. Koniecznie jej spróbujcie!

Sałatka Coleslaw z kalafiorem/4 porcje
  • 1/4 główki kapusty
  • 1/2 kalafiora
  • por
  • 1-2 marchewki
  • 1/2 jabłka
  • mała cebula
  • garść pestek (u mnie ziarna słonecznika i pestki dyni)
  • natka pietruszki
  • Sos:
  • 4 łyżki majonezu
  • 2 łyżki śmietany 18%
  • 6 łyżek jogurtu naturalnego
  • łyżka miodu
  • 2 łyżki octu winnego
  • sok z 1/2 cytryny
  • 2 łyżeczki musztardy
  • ząbek czosnku
  • sól, pieprz
  1. Z główki kapusty usuwamy głąb i wycinamy 1/4. Kapustę drobno szatkujemy w cienkie paseczki. Wrzucamy ją na sito, by puściła sok. Przekładamy do dużej misy.
  2. Marchewkę ścieramy na tarce o drobnych oczkach. Kalafior dokładnie myjemy i siekamy lub dzielimy na małe różyczki*. Por siekamy w cienkie plasterki. Składniki wrzucamy do miski.
  3. Cebulę siekamy w drobną kosteczkę i mieszamy z jabłkiem startym na tarce o drobnych oczkach. Skrapiamy je sokiem z cytryny i odstawiamy na kilka minut. Następnie dodajemy do misy z innymi składnikami.
  4. W oddzielnej miseczce łączymy majonez, jogurt naturalny, ocet winny, miód, drobno posiekany czosnek i musztardę. Sos dokładnie mieszamy trzepaczką, przyprawiamy solą i pieprzem do smaku. Próbujemy i przyprawiamy ewentualnie dodatkowo octem lub miodem. 
  5. Przygotowany sos wlewamy do kapusty, dodajemy posiekaną natkę pietruszki, ziarna/pestki. Całość mieszamy i wstawiamy do lodówki na minimum 30 minut przed podaniem.
* Kalafior można dodatkowo zalać wrzącą wodą, pozostawić na 30 sekund, następnie przełożyć do miseczki z zimną wodą i przygotować do sałatki.
Tosia

wtorek, 5 listopada 2013

burczymifon - październik

| placuszki z cukinii z wędzonym łososiem | festiwal food trucków | gruszki w kubraczkach | hiszpańska grzana - chwila moment | jajecznica dla wojska | poranek z Julią Child | precle | śnieżne molo | torcik na "baby shower" | uczta w Sempre
| wytrawne śniadanie i gofry | biała trufla | niedzielny chleb | fiocchi z gruszką i gorgonzolą- monte vino | sto lat Pili | bułkę przez bibułkę | kus kus w sosie pomidorowym | buraczane gnocchi | pierogi z kaczką- tłusta kaczka | ciasto u cioci|

niedziela, 3 listopada 2013

Śniadanie do łóżka #122: Pancakes z karmelizowanymi bananami


No i mamy listopad. Z każdej strony słyszę narzekanie, że to bezapelacyjnie najgorszy miesiąc w roku, bo zimno, bo ciemno, bo nie ma świąt. A ja, mimo że przeraża mnie nieco perspektywa przesiadywania w pracy przez cały czas świecenia słońca, postanowiłam zbuntować się przeciwko depresyjnemu, listopadowemu nastrojowi.

Za co więc kochać listopad? 
- za wieczory z kakaem (lub kakałkiem), które właśnie zainicjowałam
- za takie krajobrazy i takie kolory
- za kalosze, w których bezkarnie możesz przemierzać kilometry w kałużach

... i za bezkarne zjadanie wieży pancakesów z karmelizowanymi bananami. A te wyjątkowo mi zasmakowały, bo oprócz dodatku karmelizowanych bananów same są stworzone z tych zmiksowanych owoców. Dzięki temu nie wymagają dodatku cukru, a dla dbających o linię mogą być idealne na przykład polane jogurtem naturalnym i posypane musli. Dla obżartuchów polecam jednak wersję z karmelizowanymi bananami, szczególności gdy w powietrzu wisi jesienna depresja. Trzeba się jakoś bronić:)

Pancakes z karmelizowanymi bananami (ok. 20 placuszków)
Placuszki:
- 3 dojrzałe banany
- 5 jajek
- 75 g mąki
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- pół łyżeczki cynamonu
- szczypta soli
Karmelizowane banany (1 porcja*)
- 1 banan
- 1 łyżka brązowego cukru
- 1 łyżka masła
- 2 łyżki nerkowców lub orzeszków ziemnych
- 1/4 filiżanki wody

  1. Przygotuj placuszki. Możesz je przygotować wcześniej (na przykład wieczorem), a przed podaniem usmażyć karmelizowane banany. 
  2. Banany przeznaczone na placuszki zmiksuj blenderem na gładką masę. Dodaj jajka i szczyptę soli, wymieszaj dokładnie używając trzepaczki. 
  3. W oddzielnej misce wymieszaj mąkę, proszek do pieczenia i cynamon. Powoli dodawaj do masy bananowo-jajecznej i mieszaj trzepaczką aż składniki się połączą. 
  4. Rozgrzej niewielką ilość tłuszczu na patelni. Delikatnie wlewaj masę na placuszki na środek patelni używając chochli. Na jeden placuszek wystarczy pół chochli masy. Smaż z dwóch stron aż placuszek zbrązowieje. Powtarzaj tę czynność w stosunku do reszty masy, co jakiś czas dolewając tłuszczu.
  5. Placuszki układaj jeden na drugim. Gdy skończysz je smażyć, na tej samej patelni rozgrzej łyżkę masła przeznaczoną na karmelizowane banany.  
  6. Dodaj banany i nerkowce i smaż chwilę na maśle. Całość posyp brązowym cukrem, poczekaj aż zacznie się lekko topić, wtedy zalej całość wodą.
  7. Smaż aż woda wyparuje, a całość zrobi się lepka. 
  8. Ułóż banany na placuszkach. Możesz też przełożyć je bananami. 

*pomnożyć w zależności od ilości przygotowywanych porcji)

Śliwka

sobota, 2 listopada 2013

Słodka sobota #124: Brownie potrójnie czekoladowe


Nie wiem, czy to dewiza życiowa ludzi leniwych, czy tych, którzy wiecznie dążą do perfekcji. Nie czuję się w pełni członkiem żadnej z tych grup. 
Coś w tym jednak jest i często tę zasadę przemycam do własnego życia, bo uważam, że jak coś robić to porządnie, albo wcale. Dlatego, gdy tylko zdecydowałam się na jakiś czekoladowy wypiek, od razu stwierdziłam, że:

Jak kochać - to księcia. Jak kraść- to miliony. A jak piec brownie - to tylko potrójnie czekoladowe!

Tym sposobem upiekłam brownie na bazie gorzkiej czekolady z zawartością kakao 70%, w środku znalazły się kostki mlecznej czekolady z orzechami oraz białej. Gdy zjadłam kawałek, przeniosłam się do czekoladowego raju! 

Przepis możecie dostosować do własnych upodobań. Jeśli wolicie bardziej wilgotne brownie - wystarczy 15 minut w piekarniku, przy bardziej zwartym, ale nadal wilgotnym cieście będzie to ok. 18 minut.

Ps. Podzielcie się chociaż kawałkiem z kimś kogo lubicie, na pewno to doceni! 

Brownie potrójnie czekoladowe/ forma 18x22cm
  • 150 g gorzkiej czekolady (u mnie zawartość kakao 70%)
  • 150 g masła
  • 120 g cukru
  • 150 g mąki pszennej
  • 2 jajka
  • szczypta soli
  • 50 g  mlecznej czekolady (u mnie z orzechami)
  • 100 g białej czekolady
  • 1-2 łyżki kakao
  1. Do rondla wlewamy wodę sięgającą 1/4 wysokości. Nad rondlem umieszczamy miseczkę z masłem oraz czekoladą, które rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Po kilku minutach mieszamy dokładnie rozpuszczoną masę, która powinna być lejąca i studzimy.
  2. Jajka ubijamy z cukrem na puszystą masę. Dalej ubijając mikserem, wlewamy rozpuszczoną i ostudzoną czekoladę.
  3. Następnie dodajemy przesianą mąkę oraz szczyptę soli i jeszcze chwilę miksujemy całość do połączenia składników. na koniec dorzucamy kostki białej i mlecznej czekolady.
  4. Formę wykładamy papierem do pieczenia lub smarujemy masłem. Wlewamy masę, wyrównujemy łyżką wierzch i wstawiamy do rozgrzanego piekarnika do temperatury 180 stopni.
  5. Brownie pieczemy przez 16-18 minut, w zależności od planowanego efektu. Im krócej pieczemy, tym będzie bardziej wilgotne.
  6. Upieczone można posypać dodatkowo kakao.
Tosia

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...