niedziela, 28 kwietnia 2013

Śniadanie do łóżka #96: Polenta na słodko


Nigdy nie byłam ciapowym dzieckiem. Może niezłą ciapą jeśli chodzi o zajęcia sportowe, ale nie przepadałam za kaszkami, kleikami, musami i budyniami. Idea talerza wypełnionego ciapą o bliżej niesprecyzowanej konsystencji wyjątkowo mnie obrzydzała. 

Znam wiele osób, które w sklepie kierują się prosto na dział ze słoiczkami dla niemowlaków. Chwytają  kremy, zupki i musy. Choć te ostatnie jeszcze potrafię zrozumieć, na samą myśl o zjedzeniu zmiksowanego, wytrawnego obiadu na zimno aż mnie wzdryga. Stąd nigdy nie eksperymentowałam z polentą i nie miałam tego sobie za złe.

Jednak od jakiegoś czasu zaczynam się zmieniać. Uznałam za dobry znak, gdy prawdziwą smakową radość sprawiła mi polenta z pesto rosso i jajkiem w koszulce , więc poszłam dalej i stworzyłam polentę w wersji śniadaniowej na słodko. 

Dla tych, którzy nie mieli jeszcze z polentą do czynienia, śpieszę z wyjaśnieniem, że w wersji na słodko smakuje jak kaszka manna. Dla mnie to świetna i bardziej konkretna alternatywa do jogurtu z dodatkami, który jadłam niegdyś na śniadanie dzień w dzień. Możemy dodać ulubione owoce, bakalie, czy skopić całość zdrowym olejem lnianym. A w wersji full smakuje świetnie z poszatkowaną czekoladą, czy kruchymi ciasteczkami. 

Polenta na słodko (1 porcja)
- 2,5 łyżki kaszki kukurydzianej
- 1 szklanka mleka
- duża szczypta soli
- 3 łyżki miodu

dodatki:
- truskawki
- pestki dyni
- orzechy
- suszone owoce
- odrobina oleju lnianego


  1. Zagotuj mleko z miodem i szczyptą soli w garnku. Wsyp kaszkę i postępuj zgodnie z instrukcją na opakowaniu (u mnie oznaczało to ciągłe mieszanie przez 3 minuty).
  2. Przełóż polentę do głębokiego talerza i ozdób ulubionymi dodatkami. 
Śliwka

sobota, 27 kwietnia 2013

Słodka sobota #101: Biszkoptowa rolada Mojito



Na imprezach i spotkaniach przy alkoholu, desery, nieważne jak pyszne, zawsze cieszą się mniejszym powodzeniem niż wytrawne przekąski. Wszystko też zależy od trunku, który sączymy, ale coś w tym jest, że napoje alkoholowe średnio łączą się ze słodkościami. To całkiem naturalne, bo pijąc piwo, od razu ma się ochotę na coś słonego. Oprócz tego, deser zostawia się zawsze na koniec, do którego nie wszyscy są w stanie czasem dotrwać :)
Jest jednak pewien wyjątek od tej reguły. Alkohol wspaniale smakuje w deserach, jeśli odgrywa w nim rolę drugoplanową. Przykładem tego może być znane wszystkim Tiramisu z dodatkiem Amaretto, czy Crêpes suzette z odrobiną Cointreau.
Alkoholową inspiracją dzisiejszego deseru jest mój ulubiony drink - Mojito. Drinkiem na bazie rumu, limonek i mięty, upiłam już niejedną osobę! Mnie również niejednokrotnie wprowadził w dobry nastrój, mimo, że mam raczej "twardą głowę".
Kulinarny przekręt polega na tym, że smak Mijito postanowiłam przenieść w roladzie biszkoptowej, a konkretnie w postaci kremu. Przygotowałam go na bazie mascarpone, soku z limonki, mięty, cukru trzcinowego i cytrynówki. Wybrałam cytrynówkę, ponieważ miałam ją pod ręką, ale jestem pewna, że z rumem masa wyszłaby równie dobra.
Zawijanie samej rolady i przygotowanie kremu jest naprawdę łatwe. Przy odrobinie wprawy, upieczenie biszkoptu również nie powinno stanowić problemu. Można zatem powiedzieć, że wykonanie takiej rolady to czysta przyjemność :)

Biszkoptowa rolada Mojito
  • Biszkopt:
  • 3 jajka
  • 60 g cukru
  • 40 g mąki pszennej
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • garść płatków migdałowych
  • szczypta soli
  • Do nasączenia:
  • 25 ml wódki cytrynówki lub rumu
  • 25 ml wody
  • Krem:
  • 250 g mascarpone
  • sok z 1 limonki
  • skórka z 1 limonki
  • 2 łyżki wódki cytrynówki lub rumu
  • 5 łyżek cukru trzcinowego
  • garść liści świeżej mięty
  1. Białka jajek ubijamy zaczynamy ubijać ze szczyptą soli. Gdy zacznie się robić gęsta piana, stopniowo dodajemy po łyżce cukier i dalej ubijamy. Po kilku minutach, białka będą ubite na sztywną pianę. Dodajemy wtedy stopniowo żółtka jajek i dalej ubijamy masę. Następnie dodajemy przesianą przez sito mąkę pszenną, mąkę ziemniaczaną i proszek do pieczenia. Masę delikatnie mieszamy łopatką lub łyżką.
  2. Formę o wymiarach 40x30 cm wykładamy papierem do pieczenia. Ostrożnie przekładamy ciasto biszkoptowe na blaszkę, wyrównując wierzch ciasta, który posypujemy płatkami migdałowymi. Biszkopt wkładamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy w 190 stopniach przez 12 minut.
  3. Upieczony biszkopt przekładamy na czystą ściereczkę, stroną z płatkami migdałowymi ku dołowi. Przy pomocy ściereczki zawijamy biszkopt na roladę od strony dłuższego boku. Tak zrolowany biszkopt zostawiamy, aby wystygł.
  4. W tym czasie przygotowujemy krem. W moździerzu umieszczamy skórkę i sok z limonki, cytrynówkę/rum, cukier trzcinowy oraz liście świeżej mięty. Ucieramy składniki i dodajemy je do mascarpone. Krem chwilę ubijamy mikserem lub mieszamy trzepaczką. Gotowy krem wkładamy do lodówki.
  5. Ostudzony biszkopt rozwijamy, uzyskując prostokąt. Wierzch ciasta nasączamy alkoholem wymieszanym z wodą. Na nasączony biszkopt nakładamy krem. Posypujemy go cukrem trzcinowym i dodatkowo listkami mięty. Roladę zawijamy ponownie, pomagając sobie ściereczką. Gotową roladę wkładamy do lodówki na minimum 2 godziny. Schłodzoną można kroić na plastry.
  6. Roladę posypałam cukrem pudrem i udekorowałam resztkami kremu.
Tosia

środa, 24 kwietnia 2013

Burgery z indyka i miętowe pesto z groszku


Wielkimi krokami zbliża się wyjątkowo długa majówka. Przyznam Wam szczerze, że jeszcze 2 tygodnie temu, martwiłam się mocno, czy zamiast na spływ kajakowy, wybiorę się w tym czasie na sanki. Na szczęście cierpliwość popłaciła i po wielu tygodniach oczekiwania pojawiła się piękna pogoda, która mam nadzieję nie opuści już nas nigdy więcej (nadzieja matką głupich).
Z majówką wiążą się nie tylko chwile spędzone z bliskimi na świeżym powietrzu, ale także otwarcie sezonu wielkiego grillowania. Już niedługo specyficzny zapach grillowanego mięsa będzie się unosił nie tylko z ogródków, ale także balkonów wieżowców. Zdałam sobie z tego sprawę, nieumyślnie podsłuchując jednym uchem rozmowę studentów w środku komunikacji miejskiej. Tak naprawdę zaczęłam słuchać dyskusji z zainteresowaniem, kiedy temat zszedł na kulinaria :) 
Zastanawiali się nad tym, co można położyć na grilla oprócz kiełbasy i piersi kurczaka. W grę wchodziły także ziemniaki z popiołu. Kusiło mnie, by włączyć się do rozmowy i przedstawić im listę grillowych propozycji, które od razu pojawiły się w mojej głowie. Nie chciałam jednak ich przestraszyć, więc zrezygnowałam, pozostając ukrytym słuchaczem.
Blog to bezpieczniejsze miejsce, w którym można się spodziewać kulinarnych inspiracji. Dlatego poniżej przedstawiam Wam pomysł na grillowane burgery z indyka, podane w chlebkach pita. Aby danie podać w wiosennej aranżacji, do burgerów przygotowałam pesto z zielonego groszku i świeżej mięty z dodatkiem suszonych pomidorów.
Jeśli nie wyjeżdżacie nigdzie na majówkę, a posiadacie patelnię do grillowania, możecie burgery bez problemu przygotować w warunkach domowych.

Burgery z indyka w picie i miętowe pesto z groszku/4 szt.

Burgery:

  • 500 g mięsa indyka
  • 4 suszone pomidory
  • łyżeczka soku z limonki
  • łyżka oliwy
  • 1/2 łyżeczki ziaren kolendry
  • 1/2 łyżeczki kminu rzymskiego
  • łyżeczka płatków chilli
  • łyżeczka mielonego imbiru
  • 3-4 łyżki ziaren słonecznika
  • świeżo mielony pieprz
  • sól 
  • chlebki pita
 Miętowe pesto z groszku:
  • 250 g świeżego/mrożonego/konserwowego groszku
  • garść liści świeżej mięty
  • 3 suszone pomidory
  • łyżeczka soku z limonki
  • łyżeczka skórki z limonki
  • łyżeczka zalewy z suszonych pomidorów
  • sól, pieprz
  1. Mięso myjemy, osuszamy, oczyszczamy z błon i przepuszczamy przez maszynkę do mięsa. Dodajemy  pokrojone drobno suszone pomidory.
  2. Na suchej patelni prażymy kilka minut kolendrę oraz kmin, następnie rozcieramy przyprawy z moździerzu i łączymy je z płatkami chilli i imbirem. Do mięsa dodajemy przyprawy, łącznie z solą i pieprzem. Dodajemy także sok z limonki i oliwę. Wszystkie składniki ze sobą dokładnie mieszamy. Tak przygotowane mięso wkładamy do lodówki lub od razu formujemy 4 płaskie burgery.
  3. Groszek wrzucamy do wysokiego naczynia (w przypadku mrożonego - rozmrażamy i blanszujemy w gorącej wodzie). Dodajemy skórkę i sok z limonki oraz zalewę z suszonych pomidorów/oliwę. Miksujemy na gładkie pesto. Dodajemy pokrojone drobno suszone pomidory i przyprawiamy solą oraz pieprzem do smaku.
  4. Rozgrzewamy grilla/patelnię do grillowania. Burgery smarujemy z wierzchu odrobiną oliwy i kładziemy je na rozgrzany ruszt. W przypadku tradycyjnego grilla, trudno mi oszacować dokładny czas grillowania. W warunkach domowych grillujemy mięso po 2 minuty z każdej strony i przekładamy do rozgrzanego piekarnika do temperatury 200 stopni i pieczemy 10-12 minut.
  5. Burgery podajemy w ciepłej picie z pesto i serem typu feta.
Tosia

niedziela, 21 kwietnia 2013

Śniadanie do łóżka #95: Tosty francuskie z domowym masłem migdałowo-kokosowym


 







































Macie ulubione kremy kanapkowe, które lubicie wyjadać prosto ze słoika? Od lat dziecięcych mam tak z Nutellą. Pamiętam, że gustowałam też w dwukolorowym kremie Milky Way oraz w Snickersie, który jakiś czas temu odtworzyłam w swojej kuchni (przepis tu). 
Masło orzechowe lubię, ale tylko jeśli jest dodatkiem i nie gra głównej roli w potrawie. W czystej formie ma dla mnie zbyt intensywny smak, ale chętnie dodaję go do wytrawnych dań np. orzechowo-kokosowego kremu z dyni, czy do szpinaku. 
Niestety kremy i masła orzechowe mają w sobie często interesujące uszlachetniacze smaku, które nie są korzystnymi składnikami dla naszego organizmu. Wybierając je w sklepie, warto pamiętać o tym, aby zerknąć na etykietę. Na szczęście łatwo je zrobić w domu. Dzięki temu mamy pewność co jemy, a samodzielne przygotowanie pysznego kremu przynosi satysfakcję. 
Do zrobienia klasycznego masła orzechowego wystarczą orzeszki ziemne i blender/malakser. A ponieważ od orzechów ziemnych wolę migdały, przygotowałam dziś rano masło migdałowe, które wzbogaciłam o dodatek wiórków kokosowych.
Mam taki zwyczaj, że staram się, aby niedzielne śniadanie było wyjątkowe. Dlatego masłem migdałowo-kokosowym przełożyłam tosty francuskie. Podałam je z plasterkami banana, inspirując się w ten sposób królem Rock and Rolla. Podobno Elvis Presley uwielbiał kanapki z masłem orzechowym i bananem :)

Tosty francuskie z domowym masłem migdałowo-kokosowym/4 tosty

Masło migdałowo-kokosowe:
  • 150 g migdałów
  • 50 g wiórków kokosowych
  • 1-2 łyżki oleju sezamowego/arachidowego/oliwy
Tosty:
  • kromki chleba tostowego
  • banan
  • wiórki kokosowe
  • łyżka miodu
  • 2 jajka
  • 2 łyżki mleka
  • łyżeczka masła
  • łyżeczka oliwy 
  1. Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. Na blasze wyłożonej pergaminem rozsypujemy migdały. Wkładamy do piekarnika i podpiekamy 10 minut.
  2. Uprażone migdały wrzucamy do wysokiego naczynia. Dodajemy łyżkę oleju arachidowego i miksujemy przy pomocy blendera lub malaksera. Po kilku minutach, gdy z miksowanych migdałów zacznie tworzyć się pasta, dodajemy wiórki kokosowe i dodatkową łyżkę oleju. Całość miksujemy jeszcze kilka minut, aż postanie gładkie masło migdałowe.
  3. Do miseczki wbijamy jajka. Dodajemy mleko i roztrzepujemy masę trzepaczką lub widelcem. Tosty zamaczamy w miksturze z jajek i przekładamy na talerz.
  4. Na patelni rozpuszczamy łyżeczkę masła z łyżeczką oliwy. Smażymy tosty po 2 minuty z każdej strony. Gotowe przekładamy na blaszkę. Wierzch tostów smarujemy masłem migdałowo-kokosowym i wykładamy plasterkami banana. Tak przygotowane tosty wkładamy do rozgrzanego piekarnika. Pieczemy w 190 stopniach przez 5 minut.
  5. Tosty podajemy od razu, polane miodem i posypane wiórkami kokosowymi.
Tosia

sobota, 20 kwietnia 2013

Słodka sobota #100: Mango zapiekane pod koglem-moglem






























Ostatnio moja koleżanka z pracy miała urodziny. Narzeczony, wychowany zagranicą, postanowił dać jej wyjątkowy prezent- paczkę słodyczy przypominających dzieciństwo. Dostała więc, między innymi, czekoladki Rittersport i Hanutę. Strasznie ją to rozbawiło, bo ze smakami dzieciństwa kojarzą jej się raczej pomarańcze, wyroby czekoladopodobne czy kogel-mogel.

Ja urodziłam się kilka lat później, gdy w sklepach nie było jeszcze takiego wyboru jak dziś, ale na pewno nie mogłam narzekać. Z dzieciństwem kojarzy mi się lizak o smaku coli i  przywożone z wakacji Toblerone. Można powiedzieć, że mam szczęście, ale z drugiej strony zostałam na starcie pozbawiona innych wartościowych wspomnień smakowych. W moim domu nie pojawiał się kogel-mogel, gdyż razem z różnorodnością produktów przyszedł strach o pochodzenie jajek. 

W dorosłym życiu nadrabiam zaległości. Zapiekane pod koglem-moglem truskawki zaliczyłabym do najlepszych deserów na świecie. A ponieważ nie uznaję półśrodków, w ramach czekania na prawdziwe kaszubskie truskawki, które pomogą mi spełnić marzenia, zapiekam pod koglem-moglem mango. 

Mango zapiekane pod koglem-moglem (6 porcji)
- 2 dojrzałe mango
- 12 żółtek
- 1 kubek cukru pudru
- 1 laska wanilii
- szczypta soli

  1. Rozgrzej piekarnik do 200 stopni.
  2. Mango obierz ze skórki. Pokrój na małe kawałki i rozsyp na żaroodpornej formie 20 x 20 cm. 
  3. Wbij żółtka do miseczki, wsyp cukier i szczyptę soli.
  4. Rozkrój laskę wanilii, używając noża wyjmij z niej ziarenka i dodaj do mieszanki.
  5. Miksuj mikserem na wysokich obrotach przez ok. 7 minut aż mieszanka zrobi się biała. 
  6. Zalej mango i wsadź formę do piekarnika na 10 minut.
  7. Wyjmij i umieść porcje w kieliszkach.
Śliwka


środa, 17 kwietnia 2013

Mini calzone

































Bardzo lubię robić pizzę i przygotowuję ją na życzenie, przynajmniej dwa razy w miesiącu. Dlatego eksperymentowałam z nią już na wiele sposobów. Były u mnie chrupiące i cienkie pizze z grilla oraz te z piekarnika o puszystym i grubym cieście. Pizzę robiłam też na zakwasie żytnim, a także z mąką orkiszową.
Często pojawia się u nas jako wieczorna przekąska do filmów. Muszę jednak przyznać, że trudno je się klasyczną pizzę, kiedy ogląda się postapokaliptyczny serial o zombie. Nie tylko z powodu "szwędaczy", ale także faktu ciągnącego się sera. I właśnie podczas seansu z głupkowatym serialem, zdałam sobie sprawę, że o wiele lepiej w roli przekąski sprawdzi się calzone. Szczególnie, jeśli z ciasta ulepię małe pierożki z farszem w środku.
Przyznam się do tego, że dodatki nie były przeze mnie jakoś specjalnie przemyślane. Chyba na tym polega urok domowej pizzy, spontanicznie zagniatanej, że robi się ją ze składników, które akurat mamy pod ręką. W kuchni znalazłam słoik z suszonymi pomidorami, więc przygotowałam sos w stylu pesto. Dodatkowo w pierożkach calzone znalazła się tarta cukinia (akurat miałam pół), papryka, pomidorki, oliwki, mozzarella i dwa plastry szynki dojrzewającej.
Mini calzone zniknęły w kilka minut i coś czuję, że wejdą do menu leniwych przekąsek na stałe, a za każdym razem będą z innym farszem :)


































Mini calzone/18 szt.
Ciasto:
  • 200 g mąki pszennej
  • 130 ml letniej wody
  • łyżka oliwy (lub zalewy z suszonych pomidorów)
  • łyżeczka ziół prowanslaskich
  • łyżeczka soli
  • łyżeczka cukru
  • 2,5 łyżeczki suszonych drożdży instant
Farsz:
  • 1/2 cukinii
  • 5 pomidorków kotajlowych
  • 60 g mozzarelli
  • 2 plastry szynki dojrzewającej
  • 1/2 papryki
  • 5 oliwek
  • sól, pieprz
 Pesto z suszonych pomidorów:
  • 10 suszonych pomidorów
  • łyżka koncentratu pomidorowego
  • 2 łyżki zalewy z suszonych pomidorów
  • garść orzechów laskowych
  • ząbek czosnku
  • sól, pieprz
 Sos jogurtowo-musztardowy z miętą:
  • 3 łyżki jogurtu naturalnego typu bałkańskiego
  • łyżka soku z cytryny
  • 1/2 łyżeczki musztardy
  • listki świeżej mięty
  • sól, pieprz
  1. Do misy przesiewamy mąkę. Mieszamy ją z cukrem, solą, drożdżami i ziołami prowansalskimi. Stopniowo zaczynamy wlewać letnią (lecz nie gorącą) wodę, na zmianę z oliwą. Wyrabiamy ciasto ręcznie lub mikserem przez 8 minut. Po tym czasie ciasto osiągnie formę elastycznej kuli, odchodzącej od ręki. Przekładamy je do naoliwionej misy, przykrywamy folią spożywcza lekko wilgotną ściereczką i stawiamy w ciepłym miejscu do wyrośnięcia na godzinę.
  2. W tym czasie przygotowujemy farsz, sos i pesto. Suszone pomidory wrzucamy do wysokiego naczynia, dodajemy koncentrat/pasattę, zalewę z suszonych pomidorów, garść orzechów oraz posiekany czosnek. Wszystkie składniki miksujemy za pomocą blendera i doprawiamy solą oraz pieprzem do smaku.
  3. Jogurt naturalny mieszamy z sokiem z cytryny, miętą, solą, pieprzem oraz musztardą. Mieszamy i odstawiamy do lodówki.
  4. Umytą i osuszoną cukinię ścieramy na tarce o drobnych oczkach (można ją dodatkowo zostawić na kilka minut na sitku, aby puściła sok). Mieszamy ją z papryką pokrojoną w drobną kostkę, ćwiartkami pomidorków koktajlowych, kawałkami oliwek, paseczkami szynki i mozzarellą porwaną na kawałki. Składniki przyprawiamy solą i pieprzem.
  5. Wyrośnięte ciasto przekładamy na stolnicę i cienko wałkujemy, w razie potrzeby podsypujemy je odrobiną mąki. Z ciasta wykrawamy kółka o średnicy 9-10 cm. Na środku każdego kółka smarujemy pastą z suszonych pomidorów i wykładamy łyżeczkę farszu. Z ciasta lepimy calzone, przypominające pierożki. Gotowe przekładamy na blaszkę wyłożoną pergaminem. Czynność powtarzamy.
  6. Mini calzone smarujemy z wierzchu zalewą z suszonych pomidorów lu rozbełtanym jajkiem. Posypujemy dodatkowo ulubioną przyprawą lub serem np. tartym parmezanem. Blachę wkładamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy w 210 stopniach przez ok. 15 minut.
  7. Upieczone calzone podajemy na ciepło z pesto i sosem jogurtowym.
Tosia

wtorek, 16 kwietnia 2013

Polędwiczki wieprzowe w szynce na purée ziemniaczano-paprykowym

Znajomi często pytają, czy nasze codzienne menu uzależnione jest od tego, co pojawia się na blogach. W ramach żartu, Paweł odpowiada zazwyczaj, że jeśli jest słodka sobota i akurat smażę pączki, jemy je na obiad i kolację. Wtedy wszyscy chichoczą, ale tak naprawdę w żarciku tym tkwi szczypta prawdy.
Może pączki serwowane na obiad są przesadą, ale zdarza się, że po prostu jemy to co przygotowałam w ramach pracy, albo po prostu to co zostaje. Akurat na burczymiwbrzuchu pojawiają się potrawy, które mam ochotę zjeść, a ich wykonanie jest relaksującą przyjemnością.
Tak się składa, że w zeszłym tygodniu sporo gotowałam, ale większość dań obiadowych była lekka i robiona w pośpiechu. Dziś znalazłam czas, by ugotować dla nas obiad bez pośpiechu. W ramach życzenia miałam zaserwować danie zawierające mięso, ziemniaki i warzywa.
Wybór padł na polędwiczki wieprzowe owinięte w szynkę dojrzewającą. Po krótkim podsmażeniu tak przygotowanej polędwicy, a następnie przełożeniu jej do piekarnika, mięso uzyskało przyjemnie chrupiącą skórkę. Podałam je z purée ziemniaczanym, jednak nie do końca klasycznym, bo z musem z pieczonej papryki. Dodatkowym komponentem dania są pieczone pomidorki koktajlowe oraz liście świeżej roszponki. Na talerzu zrobiło się smacznie i kolorowo :)

Polędwiczki wieprzowe w szynce na purée ziemniaczano-paprykowym
Mięso:
  • polędwica wieprzowa (ok. 450 g)
  • 4 plastry szynki dojrzewającej (np. parmeńskiej)
  • łyżeczka musztardy
  • łyżka sosu sojowego
  • łyżeczka oliwy
  • łyżeczka majeranku
  • sól, pieprz
 Purée ziemniaczano-paprykowe:
  • 0,5 kg ziemniaków
  • papryka
  • 1/2 łyżeczki ostrej papryki
  • łyżeczka oliwy
  • sól, pieprz
Sos:
  • łyżka tłuszczu pozostałego na patelni po mięsie
  • łyżka miodu
  • łyżka sosu sojowego
 + pomidorki koktajlowe, świeży rozmaryn, listki rozmarynu

  1. Mięso myjemy, osuszamy i oczyszczamy z błonek. Przyprawiamy je solą gruboziarnistą z każdej strony, świeżo mielonym pieprzem oraz majerankiem. Polędwiczkę smarujemy musztardą i sosem sojowym. Polewamy oliwą i marynujemy przez godzinę w lodówce (lub dłużej).
  2. Przed smażeniem, mięso wyciągamy z lodówki i zostawiamy na chwilę w temperaturze pokojowej. Następnie owijamy mięso w plastry szynki.
  3. Paprykę polewamy oliwą i wkładamy do rozgrzanego piekarnika. Pieczemy w 200 stopniach przezz 15-20  minut, aż skórka będzie miejscami czarna. Upieczoną paprykę przekładamy do foliowej torebki i zostawiamy na kilka minut, aby "się spociła". Następnie paprykę wkładamy do zimnej wody i obieramy ją ze skórki. Warzywo wrzucamy do wysokiego naczynia i miksujemy na pastę przy pomocy blendera.Obrane ziemniaki gotujemy w osolonej wodzie.
  4. Rozgrzewamy patelnię z odrobiną oliwy. Na rozgrzany tłuszcz kładziemy polędwicę i smażymy ją po ok. 1,5-2 minuty z 4 stron. Mięso przekładamy na blachę/formę wyłożoną pergaminem. Na około kładziemy przekrojone na pół pomidorki koktajlowe, które przyprawiamy pieprzem i solą oraz listkami świeżego rozmarynu. Polędwicę pieczemy przez 12-15 minut w temperaturze 190 stopni.
  5. Na patelni, na której został tłuszcz po obsmażeniu mięsa, dodajemy miód i sos sojowy. Podgrzewamy kilka minut, aż zacznie się karmelizować.
  6. Ugotowane ziemniaki przeciskamy przez praskę i łączymy z musem paprykową, ostrą papryką, pieprzem, solą i odrobiną oliwy. Po upieczeniu mięsa, zostawiamy je na kilka minut, a następnie kroimy w plastry. Podajemy je na purée z upieczonymi pomidorkami, sosem i roszponką. 
Tosia

niedziela, 14 kwietnia 2013

Śniadanie do łóżka #94: Pieczona owsianka z jagodami



































Jestem strasznym leniem. Sama nie wiem jak udaje mi się czasem zmarnować cały dzień na robieniu niczego przez wielkie N. 
Staram się z tym walczyć, ale mój organizm odmawia współpracy. Gdy próbuję się uczyć, ustawiam wzrok na notatkach, a on sam ucieka, żeby bezczynnie patrzeć się w ścianę. A gdy tylko zrobi mi się trochę wygodniej, natychmiast zasypiam. 

Choć na co dzień mnie to irytuje, odpuszczam sobie w niedzielę. Daje mojemu organizmowi robić wszystko to, na co ma ochotę. Budzę się więc zadziwiająco wcześnie i nabieram chęci na coś pysznego. Pozwalam też dojść do głosu tęsknocie za latem i biegnę do sklepu po (mrożone jeszcze) jagody. 

Robiłam już owsiankę w wielu konfiguracjach, ale wcześniej nie wpadłam na to, żeby ją upiec. Efekt? Przypomina nieco zdrowszą wersję owoców pod kruszonką. Smakuje nieziemsko i na ciepło i na zimno z jogurtem naturalnym. 

Pieczona owsianka z jagodami (6 porcji)

- 200 g płatków owsianych
- 50 g migdałów w płatkach
- 50 g masła
- 3 łyżki cukru
- pół łyżeczki soli
- 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- 100 ml mleka
- 2 jajka

- 300 g jagód (użyłam mrożonych)
- 2 łyżki cukru

  1. Rozpuść masło w rondelku. Odstaw do ostygnięcia.
  2. Pomieszaj w misce płatki owsiane, migdały, cukier, sól i proszek do pieczenia.
  3. Dodaj masło. Wymieszaj. Wbij do środka jajka i wlej mleko. Dobrze wymieszaj i odstaw na ok. 10 minut, aby płatki odrobinę wchłonęły mieszankę. 
  4. Jagody wymieszaj z 2 łyżkami cukru.
  5. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni.
  6. Napełnij żaroodporne sufletówki do połowy jagodami, a drugą połowę wypełnij masą owsiankową. 
  7. Wstaw do piekarnika na 15 minut. 
  8. Owsianka będzie bardzo gorąca, więc daj jej lekko ostygnąć. Dobrze smakuje również na zimno z jogurtem naturalnym. 
Śliwka

sobota, 13 kwietnia 2013

Słodka sobota #99: Naleśniki Dacquoise




































Mówi się, że szewc chodzi bez butów i jest w tym sporo prawdy. Za każdym razem, gdy pracuję przy cateringu lub urządzam u siebie kolację/imprezę, nie mam czasu porządnie zjeść. Jestem wtedy tak zajęta szykowaniem jedzenia dla innych, że ze wszystkich pysznych rzeczy, które gotuję, zostają dla mnie zazwyczaj resztki. W przerwie między grillowaniem krewetek, a ubijaniem białek na bezy, jem w pośpiechu niedbale złożoną kanapkę.
Wczoraj i dziś miałam znowu sporo pracy i wyzwań w kuchni. Dlatego postanowiłam tym razem złamać tę regułę i zrobić sobie przerwę na pyszny deser, w końcu sobota musi być słodka :)
Naleśniki inspirowane tortem Dacquoise nie są niestety moim pomysłem. Za to ich wykonanie jest już tylko moje.
Przyznam, że podchodzę dosyć sceptycznie do wszelkiego rodzaju naleśnikarni. Tak się złożyło, że wylądowałam ostatnio w jednej z nich na kawie. Przeglądając kartę w poszukiwaniu ciepłego napoju, natrafiłam na naleśniki o nazwie "Dakłas". Jako, że uwielbiam bezowo-daktylowy tort, skusiłam się od razu.
Co prawda w kremie w naleśnikach brakowało mi bezy, ale były smaczne. Uważam, że problemem tego tortu w oryginale jest przesadzona słodycz. Dlatego moja masa, oprócz mleka skondensowanego/kajmaku, zawiera jeszcze lekko kwaskowatą konfiturę figową. Dzięki temu nie wykrzywia buzi od nadmiaru słodkiego. 
I z takim właśnie kremem przygotowałam sobie naleśniki :)




































Naleśniki Dacquoise/8-10 szt.
Ciasto naleśnikowe:
  • 150 g mąki pszennej
  • 2 jajka
  • 300 ml mleka
  • 50 ml wody mineralnej (może być gazowana)
  • 3 łyżki roztopionego masła
  • 3 łyżki cukru
Krem:
  • 175 g mascarpone
  • 150 ml śmietanki kremówki
  • 4 łyżki kajmaku (polecam domowy)
  • 2 konfitury figowej (lub dodatkowa łyżka kajmaku)
  • 50 g orzechów włoskich
  • 9 daktyli
  • 3-4 bezy
  1. Zaczynamy od naleśników. Do miski przesiewamy mąkę, robimy wgłębienie, wbijamy jajka. Mieszamy ze sobą składniki, dodajemy cukier i zaczynamy stopniowo wlewać mleko, na przemian z wodą. Cały czas mieszając ciasto, na koniec dodajemy roztopione wcześniej masło. 
  2. Tak przygotowane ciasto, wkładamy na godzinę do lodówki.
  3. W tym czasie robimy krem. Ubijamy śmietankę kremówkę, aż będzie sztywna. Dodajemy do ubitej śmietany mascarpone, kajmak oraz konfiturę. Dorzucamy posiekane drobno orzechy i daktyle. Składniki dokładnie ze sobą mieszamy, a masę wkładamy do lodówki.
  4. Po godzinie, smażymy naleśniki na suchej patelni po kilka 2-3 minuty z każdej strony.
  5. Gotowe naleśniki przekładamy kremem i posypujemy pokruszonymi bezami. Naleśniki można dodatkowo polać kajmakiem.
 Tosia

piątek, 12 kwietnia 2013

Wietnamska zupa rybna




































W tym tygodniu miałam mieć bolesne dla moich zębów spotkanie u ortodonty. Z doświadczenia wiem, że po takich wizytach, zazwyczaj nie mogę spożywać twardych pokarmów. Dlatego zaplanowałam sobie wcześniej menu na kilka dni z pożywnymi zupami w roli głównej. Wizyta ostatecznie została przełożona na przyszły tydzień, a dowiedziałam się o tym akurat, kiedy wracałam właśnie z Hali rybnej w Gdyni. Z zakupów wróciłam z torbą wypełnioną kręgosłupami ryb i jedną głową. Mimo zmiany planów, uznałam, że zupa powstanie.
Zupa rybna marzyła mi się już od jakiegoś czasu, ale nie potrafiłam się zdecydować, czy chcę, aby była bardziej tradycyjna, podana jako gulasz rybny, a może w formie klarownego bulionu z szafranem.
Wątpliwości zostały rozchwiane, gdy pojawiłam się u kolegi z ekipy Live a Life . Koledzy ze swoich podróży, przywożą co roku przyprawy prosto z Azji, ale moje zapasy zaczynają się powoli niebezpiecznie kończyć. Buszując w jego kuchennej szufladzie (za zgodą), usłyszałam, że mogę sobie wybrać przyprawy, jeśli chcę. Szybko złapałam suszone listki limonki kaffir oraz listki curry, bo brakowało mi ich w kuchni. Myśląc o przyprawach, które pozostał w mojej kolekcji, od razu wiedziałam, że powstanie z tego rybna zupa, inspirowana wietnamską zupą Pho.
Tradycyjna Pho, gotowana jest na kościach wołowych. W połączeniu z przyprawami tworzy niezwykle esencjonalny bulion, o którym trudno zapomnieć. Przepis na mięsną Pho w wykonaniu Śliwki znajdziecie tutaj.
Mój dzisiejszy przekręt polega na tym, że zupę rybną przygotowałam inspirując się smakami Wietnamu, wspominając lepsze i gorsze wersje tej kultowej Pho.
Podstawą bulionu są "resztki", które wiele osób po wypatroszeniu i filetowaniu ryby, wyrzuciłoby do kosza. Ja, po kręgosłupy, płetwy i głowę ryby, wybrałam się specjalnie na halę rybną.
Bulion rybny ma to do siebie, że jest dosyć delikatny i mdławy. Dzięki azjatyckim przyprawom, udało mi się przygotować niezwykle aromatyczną zupę rybą. Podałam ją z paseczkami cienkiego omletu, cebulką dymką, miętą, kolendrą, papryczką chilli i limonką.
Przepis polecam miłośnikom wietnamskich smaków.

Wietnamska zupa rybna
  • 1-1,5 kg kręgosłupów/ości/płetw/głów ryb
  • 4 l zimnej wody
  • 2 łodygi selera naciowego
  • 2 cebule
  • 2 ząbki czosnku
  • 2-3 marchewki
  • 2 pietruszki
  • 1/4 korzenia selera
  • łyżeczka ziarenek pieprzu
  • 2 liście limonki kaffir
  • 2 liście curry
  • 3 cm korzenia imbiru
  • 1/3 papryczki chilli
  • łyżeczka ziaren kolendry
  • gwiazdka anyżu
  • 2 goździki
  • 3 cm kory cynamonowej
  • 4 ziarenka kardamonu
  • liście i korzonki świeżej kolendry
  • 50 ml sosu sojowego
  • 50 ml sosu rybnego
  • sok z limonki
  • 2-3 łyżki cukru trzcinowego 
  • sól
Omlet:
  • jajko
  • łyżeczka sosu rybnego
  • łyżeczka zimnej wody
  • łyżeczka pokrojonego cebulki dymki
  • kilka plasterków papryczki chilli
Do podania:
  • cebulka dymka
  • liście świeżej kolendry
  • liście świeżej mięty
  • plastry chilli
  • plaster limonki
  • sos słodko-kwaśny
  • sos sojowy
  • omlet pokrojony w paseczki
  1. Resztki ryby (u mnie kręgosłupy oraz oczyszczona głowa ze szkrzeli) myjemy i osuszamy. Wrzucamy do garnka. Dodajemy cebule pokrojone w ćwiartki oraz łodygi selera naciowego. Składniki zalewamy zimną wodą i gotujemy na małym ogniu przez 30 minut. W tym czasie zdejmujemy łyżką lub sitkiem, pojawiające się szumowiny.
  2. Po tym czasie do garnka dodajemy umyte i obrane marchewki, pietruszkę, oraz selera. Dodajemy także liście limonki oraz curry, kawałki obranego imbiru, chilli bez pestek, 2 ząbki czosnku.
  3. Na suchej patelni prażymy ziarna kolendry, anyż, goździki, korę cynamonową oraz kardamon. Po kilku minutach, uprażone przyprawy dodajemy do garnka.
  4. Bulion gotujemy na małym ogniu przez 20 minut. Po tym czasie, odcedzamy bulion, aby był klarowny. I umieszczamy go ponownie w garnku na ogniu, który zwiększamy. Do bulionu dodajemy sos sojowy, sos rybny, sok z limonki i cukier trzcinowy. Zupę próbujemy, przyprawiamy do smaku solą i ewentualnie dodatkowo sokiem z limonki/sosem sojowym/cukrem trzcinowym.
  5. Odcedzone z bulionu kawałki ryb, oddzielamy od ości i wrzucamy do miseczek.
  6. Przygotowujemy omlet. Do miseczki wbijamy jajko, dodajemy sos rybny oraz wodę. Wok lub patelnię smarujemy odrobiną tłuszczu (np. olejem arachidowym lub oliwą). Na rozgrzaną patelnię wlewamy rozbełtane jajko, rozprowadzamy je równo po powierzchni i smażymy 3 minuty.
  7. Gotowy omlet przekładamy na deskę i kroimy w cienkie paseczki, które umieszczamy w miseczce z rybą.
  8. Do miseczki wlewamy gorący bulion. Dodajemy kolendrę, dymkę, miętę, sos chilli, sos sojowy i plaster limonki.
Tosia

środa, 10 kwietnia 2013

Tataki z tuńczyka z majonezem wasabi


































Ludzie, którzy dobrze mnie znają wiedzą, że prędzej czy później moje upokarzające, skrywane od lat sekrety wyjdą na jaw. To tylko kwestia czasu aż napomknę, że nigdy nie nagrywałam plików na płytę CD (no pięknie, a teraz przyznaję się do tego publicznie), czy przeraża mnie osadzający się u wylotu zlewu mokry chleb. Może liczę na to, że ktoś podziela moje fobie? Albo po prostu plotę wszystko co mi ślina na język przyniesie. 

Jedną z takich tajemnic planowałam zatrzymać dla siebie. Jednak i tym razem, podzielę się nią ze światem, lecz wyjątkowo zrobię to całkiem świadomie. Niezmiernie przeraża mnie (a raczej przerażało, ale o tym zaraz) flambirowanie. 

Nie wiem czy to, że jestem z natury histeryczką, czy głębokie wpojenie mi w dzieciństwie jak źle mogą skończyć się zabawy z ogniem powstrzymywało mnie przed umyślnym jego rozniecaniem w kuchni. Wiem jednak, że czasem moje potrawy mogły z tego powodu ucierpieć smakowo, co dla mnie, pragnącej rozwijać swoje kulinarne zainteresowania i smakową świadomość było niedopuszczalne. W pewnym momencie zaczęła ciążyć mi świadomość, że nie podpalając moich ukochanych crepes suzette  (jak możecie się domyślić użyte w przepisie zdanie "zdecydowałam się na mniejszą ilość alkoholu, więc naleśniki nie będą typowo płonące" jest najlepszym przykładem ucieczki od tematu) brutalnie pozbawiam ich większości aromatu. A to przecież tylko jeden z wielu przykładów.





































 
Powoli dojrzewałam do myśli, że TO musi się w końcu stać. Postanowiłam podzielić moją przygodę z kawałkiem tuńczyka. 
Po wybraniu pięknego, różowego kawałka zamarynowałam go i odstawiłam na całą noc, aby móc jeszcze spokojnie przemyśleć sprawę. Ta czynność przyniosła korzyść i mi i jemu, przekonując mnie, że dam sobie radę, a tuńczykowi dodając imbirowego smaku.

Gdy tuńczyk już lekko obsmażał się na patelni złapałam prawdziwego cykora. Stałam nad nim dzierżąc  w dłoni butelkę whisky, a przez myśl przechodziło mi tylko, żeby pociągnąć najpierw kilka łyków dla kurażu. Wtedy ni stąd ni zowąd w kuchni zjawiła się dzielna Pani M. 
- Pijesz o tej porze?!
- Będę podpalać tuńczyka, chce Pani popatrzeć? (ewidentnie liczyłam na to, że zapewnienie sobie publiczności doda mi pewności siebie)

W głowie krążyły niepokojące myśli. A co jeśli płomień będzie za wysoki? Albo wbrew zasadom chemii NIGDY nie zgaśnie? 

-Pani M. zrobi to Pani za mnie?

Tak. Stchórzyłam. Przegrałam z kretesem. 
Po przedstawieniu wykutej teorii przeszłyśmy do części praktycznej. I udało się, płomień nie uniósł się zbyt wysoko, a patelnia (o dziwo!) po krótkim czasie przestała się palić. I choć nie zrobiłam tego własnoręcznie, nadzorowanie czynności przekonało mnie, że nie ma się czego bać. Jutro crepes suzette na śniadanie. 

Tataki z tuńczyka z majonezem wasabi (ok. 10 plastrów)
- 300-gramowy kawałek świeżego tuńczyka
- 2 łyżki sosu sojowego
- 2-centymetrowy kawałek świeżego imbiru

- 3 łyżki majonezu
- 1 łyżka pasty wasabi

- kiełki
- kawior
- listki świeżej kolendry

Sos do maczania:
- sos powstały po flambirowaniu
- 1 łyżka sosu sojowego
- 1 łyżka octu ryżowego
- 1 łyżeczka cukru

  1. Imbir obierz ze skórki, pokrój na małe kawałki i umieść w moździerzu. Rozgnieć go na gładką masę. 
  2. Posmaruj tuńczyka z dwóch stron sosem sojowym i rozgniecionym imbirem. Zawiń w folię i odłóż na noc do lodówki.
  3. Wyjmij tuńczyka i daj mu osiągnąć temperaturę pokojową.
  4. Na patelni rozgrzej olej, a gdy będzie gorący umieść na nim tuńczyka. Smaż ok. 1 minutę z każdej strony, zdejmij patelnię z ognia. 
  5. Jednym ruchem wlej do patelni whisky i połóż z powrotem na gazie lekko przechylając patelnię na ukos w stronę gazu, aby whisky się zapaliło. Możesz też ostrożnie podpalić patelnię długą wykałaczką. 
  6. Poczekaj aż alkohol się wypali i płomień zgaśnie. 
  7. Zdejmij patelnię z ognia, wyjmij tuńczyka na folię aluminiową i zawiń. Daj mu ostygnąć.
  8. Powstały na patelni sos zlej do miseczki. Dodaj do niego sos sojowy, ocet ryżowy i cukier. Dobrze wymieszaj do rozpuszczenia się cukru. 
  9. W innej miseczce pomieszaj majonez z wasabi.
  10. Podawaj tuńczyka na małej górce majonezu i kiełków, udekorowanego kawiorem i świeżą kolendrą. Obok umieść sos do maczania. 
Śliwka

wtorek, 9 kwietnia 2013

Galette z karmelizowaną czerwoną cebulą i kozim serem




































Rozmowy o pogodzie praktykowane są najczęściej w sytuacjach krępującej ciszy. O tym co dzieje się za oknem można rozmawiać z panią Krysią, stojąc w kolejce w sklepie lub z Panem Zygmuntem - taksówkarzem. Są jednak momenty, kiedy o pogodzie rozmawiają już wszyscy, bo jej zachowanie jest mocno niepokojące. Można wręcz stwierdzić, że neutralny stosunek do zjawisk meteorologicznych tej wiosny budzi podejrzenie.
Wspominam o pogodzie, bo zima wkurzyła w tym roku prawie wszystkich. Dobra wiadomość dla mnie jest taka, że poczułam szansę na nadejście wiosny. 
Mój organizm w końcu zaczął odpowiadać ochotą na wszystko co zielone. Na ścieżkach rowerowych widuję coraz więcej sezonowych sportowców. A fakt zagubionej od miesiąca rękawiczki, przestał mnie w końcu martwić.
W ramach pożegnania z zimową kuchnią, upiekłam wytrawną tartę. Jej farszem jest moja ulubiona karmelizowana cebula, która jakoś nie pasuje mi do wiosennego gotowania. Dodatkowymi składnikami tarty są kozie sery, o których wspominałam już przy okazji przepisu na tosty ze szpinakiem i wędzonym "kozidymkiem".
Wypiek nosi nazwę galette, a odróżnia się od klasycznej tarty wyglądem, ponieważ do jej upieczenia nie potrzeba formy. Schłodzone ciasto wystarczy rozwałkować, wyłożyć farsz, a brzegi ciasta zawija się do środka, tworząc tartę o "rustykalnym" wyglądzie. 
Kawałek tarty odłożyłam dla gościa, niestety tak nam smakowała, że zjedliśmy ją sami we dwójkę. Może spodoba się też Wam :)

Galette z karmelizowaną czerwoną cebulą i kozim serem
Ciasto:
  • 250 g mąki pszennej
  • 120 g zimnego masła
  • 70 ml kwaśnej śmietany 18%
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1/2 łyżeczki ziół prowansalskich/tymianku
Farsz:
  • 3 czerwone cebule
  • 3 łyżki masła
  • 1,5 łyżki miodu (u mnie akacjowy)
  • 1,5 łyżki octu balsamicznego
  • gałązka świeżego tymianku
  • 50 g koziego sera (u mnie "kozia rura" i "kozidymek")
  • świeżo mielony pieprz, sól
  1.  Na stolnicę lub do miski przesiewamy mąkę, dodajemy szczyptę soli oraz zioła prowansalskie/tymianek. Zimne masło drobno siekamy i dodajemy do mąki. Rozcieramy je palcami z mąką tworząc okruchy lub miksujemy przy pomocy miksera. Stopniowo dodajemy śmietanę i dalej wyrabiamy ciasto, aby składniki się ze sobą dokładnie połączyły. Kulę z ciasta owijamy w folię spożywczą i wkładamy do lodówki na godzinę.
  2. Cebule obieramy i siekamy w piórka lub półplastry. Na patelni rozpuszczamy łyżkę masła. Wrzucamy cebulę, przyprawiamy ją solą i pieprzem. Po kilku minutach dodajemy kolejną łyżkę masła i dalej smażymy. Gdy przez kolejnych kilka minut cebula zrobi się szklista, dodajemy miód oraz listki świeżego tymianku. Składniki ze sobą mieszamy i karmelizujemy cebulę 2 minuty. Na koniec dodajemy ocet balsamiczny, przyprawiamy cebulę jeszcze raz solą i pieprzem i smażymy jeszcze 2 minuty.
  3. Po godzinie wyjmujemy ciasto z lodówki. Rozwałkowujemy je cienko na pergaminie na okrągły placek. Na środku ciasta wykładamy karmelizowaną cebulę, zostawiając ok. 2 cm brzegu ciasta. Na cebuli kładziemy pokruszony lub pokrojony kozi ser. Brzegi ciasta zawijamy w stronę środka.
  4. Tartę przekładamy na blachę i wkładamy do rozgrzanego piekarnika. Pieczemy przez 30 minut.
  5. Podajemy na ciepło lub po ostudzeniu, chłodzimy galette w lodówce.
Tosia

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Polenta z pesto rosso i jajkiem w koszulce

































Co robić, żeby się nie uczyć? Potajemnie zadaję sobie to pytanie od kilku dni. Pomysły typu "poćwiczę kilka godzin", "posegreguje papiery w pokoju" (to przecież bardzo ważne), "pojeżdżę po Trójmieście w poszukiwaniu najlepszego kawałka tuńczyka" pojawiają się z prędkością światła, a ja płynnie przechodzę do ich natychmiastowego wykonania. 

Tłumacząc sobie, że mam jeszcze mnóóóóstwo czasu oglądam Padmę zajadającą się burgerem, filmy które widziałam już po kilka razy i czytam niedoczytane książki, które miesiące temu zostawiłam na później. Złapałam się też na kompletowaniu garderoby na lato. Co oczywiście musiało być poprzedzone gruntownym remanentem obecnej. 

Między tymi pracochłonnymi zajęciami przemknęło mi przez głowę, że nigdy nie jadłam gotowanej polenty. A przecież takie braki trzeba nadrabiać natychmiast! Z pesto rosso brzmi smacznie, a akurat mam je w lodówce. Ale co tam, przecież mogę zrobić je własnoręcznie, będzie zdrowiej. No i przyda się też jajko, koniecznie w koszulce. Pójść do sklepu po orzeszki piniowe? Czemu nie, w końcu są niezbędne. I tak bezproduktywnie mija kolejny dzień. Ale przecież to tylko pozory, nauczyłam się... nowych smaków. 

Wrócę do tej notki, jak dowiem się, że nie zdałam egzaminu.

Polecam Wam to danie, nie tylko dla zabicia czasu (chociaż niewiele tu zabijania, wbrew pozorom robi się je dość szybko). Polenta smakuje podobnie do mocno zmielonego ziemniaczanego puree, z tą różnicą, że jest nieco bardziej galaretowata. Pomieszana parmezanem, domowym pesto z suszonych pomidorów, oliwkami, świeżą bazylią i jajkiem tworzy naprawdę pyszną kompozycję smakową, która sprawdzi się też jako wersja śniadaniowa.

Polenta z pesto rosso i jajkiem w koszulce (2 porcje)*
- 500 ml wody
- 5 łyżek kaszki kukurydzianej
- 25 g tartego parmezanu + porcja do posypania przed podaniem
- sól
- pieprz 
- 2 łyżki zielonych oliwek
- kilka liści bazylii
- 2 jajka
- 2 łyżki octu spirytusowego

Pesto rosso:
- 100 g suszonych pomidorów z zalewy
- 10 g kaparów
- 50 g parmezanu
- duża garść świeżej bazylii
- 20 g orzeszków pinii
- 2 małe ząbki czosnku
- 6 łyżek oliwy z oliwek 
  1. Najpierw zrób pesto. Wszystkie składniki na nie przeznaczone wrzuć do blendera. Zmiksuj na dosyć jednolitą masę. Odłóż na bok w misce. 
  2. Przygotuj resztę składników. Zetrzyj parmezan i odłóż go na bok, aby później dodać go do polenty. Oliwki przekrój na pół.
  3. Przygotuj dwa palniki. Na jednym rozgrzej w średnim garnku wodę z octem spirytusowym i łyżeczką soli. Będziesz jej potrzebować, aby zrobić jajka w koszulce zgodnie z tą instrukcją. Utrzymuj gorącą wodę, bardzo lekko bulgoczącą.
  4. W drugim garnku zagotuj 500 ml wody. Gdy będzie gorąca wrzuć kaszkę kukurydzianą i od tego momentu cały czas mieszaj na średnim ogniu używając trzepaczki ok. 3 minuty (lub zgodnie z innymi instrukcjami na opakowaniu). Zdejmij z ognia. W momencie zdjęcia polenty z ognia zacznij robić jajka w koszulce. **
  5. Do polenty dodaj parmezan, porządnie dosól i dodaj sporą ilość pieprzu. Przelej polentę do głębokich naczyń. Nakładaj na łyżkę pesto i kulistymi ruchami mieszaj z polentą. Posyp ją pokrojonymi oliwkami, liśćmi bazylii i dodatkową porcją parmezanu.
  6. Gotowe jajka w koszulce umieść na środku polenty. 

*inspiracja: The Kitchn
** Wszystkie czynności muszą być wykonane płynnie, gdyż polenta najlepiej smakuje gorąca. Stąd utrzymywanie dwóch naczyń z gorącą wodą jednocześnie i możliwie najwcześniejsze przygotowanie wszystkich zimnych składników. 

Śliwka

niedziela, 7 kwietnia 2013

Śniadanie do łóżka #93: Śniadaniowe wrapsy

































W tygodniu zdarza mi się piec nawet 10 chlebów. Bywają jednak poranki, kiedy mój chlebak jest pusty. 
Im więcej piekę, tym bardziej jestem wymagająca. Kupne pieczywo przestaje mi smakować. I chociaż trudno dostać w sklepach chleby bez ulepszaczy, czasem wysyłam rano Pawła do pobliskiej piekarni. Bułki stamtąd smakują trochę lepiej niż kajzerki z waty, kupione w markecie.

Akurat dziś zabrakło u mnie w domu pieczywa. Wieczorem mam zamiar upiec ryżowe bułeczki, ale trzeba coś zejść na śniadanie. W szafce znalazłam tortille i to je wybrałam w ramach kompromisu, bo miałam ochotę na kanapki.
Tortille wypełniłam pastą jajeczną z awokado i wędzonym łososiem, otrzymując w ten sposób śniadaniowe wrapsy. Oczywiście propozycja pasty jajecznej jest luźna. Możecie przygotować zupełnie inną pastę np. kukurydzianą z suszonymi pomidorami albo jajeczną z tuńczykiem.
Wrapsy cieszą swoim wyglądem i smakiem. Myślę, że nadają się nie tylko jako pierwszy posiłek, ale także do pudełka na drugie śniadanie :)

Śniadaniowe wrapsy/8 mini roladek
  • 2 tortille
  • garść rukoli
  • 6 łyżek pasty jajecznej
Pasta jajeczna z awokado i wędzonym łososiem
  • 3 jajka
  • awokado
  • 3 plastry wędzonego łososia
  • 1/2 małej czerwonej cebuli lub 1/4 dużej
  • 2 łyżki natki pietruszki 
  • sok z 1/2 cytryny
  • 2 łyżki majonezu
  • 2 łyżki jogurtu naturalnego
  • 1/2 łyżeczki płatków chilli
  • sól, pieprz
  1.  Jajka wkładamy do rondelka, zalewamy zimną wodą i podgrzewamy. Gdy woda zacznie się gotować, nastawiamy budzik na 7 minut.
  2. W tym czasie obieramy awokado i kroimy je w kostkę (lub miażdżymy widelcem). Wędzonego łososia kroimy cienkie paseczki, a cebulę w drobną kostkę. Składniki ze sobą mieszamy i skrapiamy sokiem z cytryny.
  3. Po 7 minutach, przekładamy ugotowane jajka do wody z zimną wodą. Zostawiamy na kilka minut, a następnie obieramy i kroimy w kostkę. Dodajemy do pozostałych składników, razem z majonezem, jogurtem. Do pasty dodajemy posiekaną natkę pietruszki, przyprawiamy ją płatkami chilli, solą i pieprzem do smaku.
  4. Rozgrzewamy suchą patelnię. Wrzucamy na nią tortillę. Placek podgrzewamy z dwóch stron przez 30 sekund. Tortillę przekładamy na deseczkę/tackę, na środku kładziemy liście rukoli oraz pastę jajeczną. Zawijamy jak roladę i kroimy ją na 4 części. Czynność powtarzamy.
  5. Wrapsy podajemy od razu lub chłodzimy je w lodówce.
Tosia

sobota, 6 kwietnia 2013

Słodka sobota #98: Kuskus na mleczku kokosowym





































Ufff, pomyślałam gdy zobaczyłam dzisiaj od rana prawdziwe, wiosenne słońce. Powiem wam w tajemnicy coś co nie dawało mi spokoju- naprawdę myślałam, że ta cała zima ciągnie się przeze mnie! Wszystko za sprawą nieodklejającej się ode mnie sesji zimowej, która, jak widzicie, przysporzyła mi podwójnych zmartwień. Poza moją niepewną przyszłością, musiałam zadręczać się odpowiedzialnością za przymrozki w całym kraju!

Gdy dzisiejszy dzień zdjął ze mnie ten ciężar postanowiłam przygotować sobie coś, aby to uczcić. Od dawna marzył mi się typowy, indyjski deser ryżowy kheer, który poza kleistym ryżem łączy w sobie mnóstwo aromatycznych przypraw i bakalii. W ostatniej chwili jednak wpadłam na to, żeby zamienić ryż na moją ulubioną kaszę kuskus. Ugotowałam więc mleczko kokosowe z aromatyczną mieszanką, dałam kuskusowi wchłonąć ten pyszny płyn, a całość przykryłam sporą warstwą podprażonych orzechów i suszonych owoców. 

Kuskus na mleczku kokosowym (4 porcje)
- 400 mleczka kokosowego
- 200 g suchego kuskusu
- 1 laska cynamonu + pół łyżeczki mielonego
- 1 gwiazdka anyżu
- 4 ziarna kardamonu + pół łyżeczki mielonego
- 3 łyżki miodu
- duża szczypta soli
- skórka z połowy pomarańczy
- 1 łyżka wody różanej
- szczypta szafranu

Dodatki:
- 4 łyżki suszonej żurawiny
- 25 g pistacji
- 30 g migdałów w płatkach
- 35 g orzechów włoskich
- 2 jabłko
- 8 drylowanych daktyli

  1. Do garnka wrzuć gwiazdkę anyżu, laskę cynamonu i ziarna kardamonu. Przypraż odrobinę, aby uwolniły aromat. Zalej mleczkiem kokosowym.
  2. Gotuj mleczko kokosowe na małym ogniu i dodaj do niego szafran, skórkę z pomarańczy, wodę różaną, miód i porządną szczyptę soli. Gotuj ok. 10 minut. 
  3. Kuskus wsyp do miski i zalej go gorącym mleczkiem kokosowym. Przykryj miskę talerzem, aby kus kus wchłonął mleczko. 
  4. W tym czasie podpraż na suchej patelni pistacje, migdały i orzechy włoskie. Praż aż będą lekko brązowe i zdejmij z ognia. 
  5. Jabłko poszatkuj.
  6. Wystudzony kuskus dopraw mielonym cynamonem i kardamonem. Przełóż do szklanek (ok. połowę szklanki ma wypełniać kuskus), posyp bakaliami i jabłkiem i wstaw do lodówki. Gdy deser się odpowiednio schłodzi, jest gotowy do zjedzenia. 
Śliwka

piątek, 5 kwietnia 2013

Surówka z brukselki

































Okropnie długo mnie tu nie było! W skrócie, los ostatnio dość brutalnie obchodzi się z moim czasem i co raz bardziej podwyższa poprzeczkę odporności na wszystko co się dzieje. W takich momentach nawet delektowanie się jedzeniem przychodzi mi z trudem. Na moim smutnym talerzu pojawia się ostatnio tylko kurczak (jego mini-porcje wypełniają cały zamrażarnik), czyli kompromis między szybkim a dietetycznym. Choć zwykle staram się z nim eksperymentować smarując go czym popadnie (pasta curry, pesto, musztarda), to muszę głośno powiedzieć, że stałam się kulinarną nudziarą. Ale to chyba chwilowe. 

Chwilowe, bo już dzisiaj obok kurczaka zapragnęłam czegoś innego, czegoś co było mi dotąd obce. Opowiadałam już kiedyś o pokonywaniu brukselkowej fobii w ramach wpisu o jesiennej panzanelli, a teraz przyszedł czas na krok dalej- surowa brukselka. Mimo, że polubiłam te urocze małe kuleczki, wspomnienie o ich znienawidzonym smaku wciąż jest we mnie świeże, więc doskonale rozumiem jak jej przeciwnik zareaguje na myśl o jej surowej wersji. Jeśli tam jesteście, zagorzali przeciwnicy brukselki, mam dla was dobrą wiadomość. Brukselka w wersji surowej w ogóle nie przypomina brukselki i nie ma tej charakterystycznej, znienawidzonej przez większość goryczki. 

Połączyłam ją dzisiaj z anyżowym smakiem kopru włoskiego, przełamałam parmezanem i dosłodziłam rodzynkami. Do tego między piórkami warzyw chrupią prażone migdały. Czysty eksperyment, a niezwykle zaskoczył mnie smakiem. Zasypałam więc nią kurczaka i cieszyłam się nowym odkryciem na obiad i kolacje.

Surówka z brukselki
- 250 g brukselek
- pół kopru włoskiego
- 100 g parmezanu
- 100 g rodzynek
- 100 g migdałów w płatkach

Winegret:
- 10 łyżek oliwy z oliwek
- sok z 1 cytryny
- sól
- 1 łyżka miodu
- 1 łyżka musztardy

  1. Brukselki przekrój na pół, a następnie pokrój w piórka. Pokrojone wrzuć do miski.
  2. Koper włoski również pokrój w piórka. Możesz dodatkowo pokroić go w mniejsze paski. Dorzuć do brukselek. Dodaj też brukselki
  3. Na suchej patelni podpraż migdały aż zbrązowieją. Dodaj do surówki.
  4. Do miski zetrzyj do miski parmezan na grubych oczkach.
  5. W miseczce pomieszaj wszystkie składniki na winegret, a następnie zalej nim surówkę. Dokładnie wymieszaj. 
Śliwka

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...