czwartek, 29 listopada 2012

Gorąca czekolada z pomarańczą

































Kiedy spojrzysz na nią po raz pierwszy, zachwyci Cię swoim urokiem. Mało kto potrafi tak kusić. 
Gdy będziesz przyglądać jej się dłużej, na pewno to zauważy. Poczujesz na ciele lekki dreszcz. Zaczniesz nerwowo na nią zerkać i odwracać prędko wzrok. Wtedy będzie już po Tobie! Nie zapomnisz o niej, póki nie spróbujesz chociaż jednej, małej kosteczki.
Tak miałam ostatnio, kiedy po raz kolejny podziwiałam Juliette Binoche przygotowującą własnoręcznie wyrzeźbione w czekoladzie pralinki. Kto obejrzał "Czekoladę", ten na pewno zna to uczucie. Scena, w której Juliette nalewa gorącą czekoladę do filiżanki sprawiła, że i ja musiałam poczuć jej smak.

Czy jest coś, co potrafi Wam poprawić humor w deszczowy, listopadowy dzień? Kiedy jest wieczór, a wy jesteście już naprawdę zmęczeni całym dniem. A następny, spędzilibyście najchętniej nie wychodząc z łóżka?
Często wystarczy uśmiech ukochanej osoby, albo rozmowa z przyjacielem. Innym, w ramach terapii może pomóc już tylko czekolada.
Ja postanowiłam zmęczonej przyjaciółce zaserwować podwójną dawkę. Przygotowałam dla nas gorącą czekoladę z pomarańczą i nutą korzenną. 
Dobry nastrój wrócił od razu :)

Gorąca czekolada z pomarańczą i nutą korzenną/1 porcja
  • 50 g gorzkiej czekolady
  • 100 ml śmietanki kremówki
  • 150 ml mleka 3,2 %
  • 2 łyżeczki kakao
  • łyżeczka cukru
  • łyżka świeżo startej skórki pomarańczy
  • plaster pomarańczy
  • 2 goździki
  • laska cynamonu
  1. Do rondelka wlewamy kremówkę i mleko. Dodajemy połamaną na kawałki czekoladę, goździk i laskę cynamonu.
  2. Pomarańczę myjemy (warto dodatkowo sparzyć) i ścieramy z niej skórkę na tarce o małych oczkach. Dodajemy do reszty składników w rondelku.
  3. Napój podgrzewamy na małym ogniu.
  4. W tym czasie do wysokiej szklanki lub kubka wsypujemy kakao i łyżeczkę cukru. Dodajemy łyżkę zimnej wody i energicznie mieszamy utworzoną kakaową masę.
  5. Do szklanki dodajemy plaster pomarańczy, ukrojony na 4 części oraz goździk. Długą łyżeczką lekko zgniatamy miąższ pomarańczy, aby puściła sok.
  6. Sprawdzamy, czy czekolada rozpuściła się w mleku. Mieszamy ją trzepaczką, aby składniki się ze sobą połączyły. Gotującym się czekoladowym mlekiem, zalewamy masę kakaową z pomarańczą.
  7. Całość dokładnie mieszamy. Dodatkowo gorącą czekoladę można spienić przyrządem do spieniania mleka, aby utworzyła się pianka.
Tosia

środa, 28 listopada 2012

Jesienna Panzanella

































Choć nazywam siebie "wszystkożerną", zawsze było kilka rzeczy do których po prostu nie mogę się przekonać. W przeciwieństwie jednak do niektórych osób demonstrujących swój wstręt do pewnych składników, chciałabym lubić naprawdę wszystko. Czuję, że im więcej jem różnorodnych produktów, tym bardziej biegła robię się w łączeniu smaków.  Więc może wyda się Wam to dziwne, ale pracuję w zaciszu swojej kuchni nad zmianą moich przyzwyczajeń. Ostatnio postanowiłam rozprawić się z brukselką.

Dlaczego nie lubię (a raczej nie lubiłam, ale o tym zaraz) brukselki? To proste. Potrafi być okropnie gorzka. Zawsze miałam do niej wstręt i doskonale pamiętam, jak byłam mała i Mama próbowała przemycić mi ją pod zaspą bułki tartej. Żaden trik nie działał. 

Ostatnio minęłam ją w sklepie, zawróciłam i pomyślałam- jesteś taka mała i śliczna, zrobiłabym z ciebie  cudo na talerzu, dlaczego ja cię tak nie lubię?
Tak nie może być, uznałam. Zapowiedziałam w domu dzień z brukselką. Na śniadanie, obiad i kolację. Skończę jak ją pokocham, nie dopuszczam innego rozwiązania. Na szczęście znalazłam sposób, aby polubić ją od razu.

Moja przyszła teściowa przekazała mi swój niezawodny sposób, który sprawia, że brukselka nie jest ani trochę gorzka (zdradzam go poniżej), a od moich domowych brukselkofilów usłyszałam, że mam szczęście, że właśnie tak dobrą wersję wybrałam sobie do zmiany moich przyzwyczajeń. Kolejna pozycja odhaczona, teraz czas na fasolkę, bób i ciecierzycę, ale z tym chyba będzie trudniej...

Do rzeczy. Panzanella to pyszna, włoska sałatka chlebowa. W tradycyjnej wersji głównymi składnikami, zaraz po grzankach są soczyste pomidory. Na początku lata postanowiłam odbiec znacznie od klasycznej wersji mieszając chleb z truskawkami i szparagami, czyli z tym co na początku lata najlepsze. Pamiętam, że podczas przygotowywania odwiedziła mnie przyjaciółka, która zmierzyła moją sałatkę wzrokiem pełnym obrzydzenia (fakt, wymieszana z fetą i sosem  nie wyglądała zbyt urodziwie) i długo musiałam ją przekonywać, żeby spróbowała. "Boże! Jakie to dobre"- usłyszałam i razem prawie wyczyściłyśmy miseczkę.

Nadeszła jesień, a ja wciąż mam ochotę na Panzanellę. Pomidory swoje najlepsze czasy już mają za sobą, próżno szukać truskawek czy szparagów, postanowiłam więc zrobić wersję jesienną. Jest tu cała gama składników reprezentujących godnie tę porę roku: brukselka, burak, gruszka, suszone śliwki i orzechy. Do tego przełamujący smak kozi ser. Taka sałatka poprawiłaby humor każdemu.

Jesienna Panzanella (2 duże porcje)
- 200 g razowego chleba
- 150 g brukselek
- pół buraka
- 70 g orzechów włoskich
- 1 gruszka
- 100 g suszonych śliwek
- 80 g koziego sera
- 2 ząbki czosnku
- oliwa z oliwek
- 1 łyżeczka suszonego rozmarynu
- pół łyżeczki cynamonu
- 1 łyżeczka miodu
- 1 łyżka octu balsamicznego
- 1 łyżeczka cukru
- sól

  1. Chleb: Rozgrzej piekarnik do 180 stopni. Pokrój chleb w kromki, podgrzej w tosterze na chrupko. Pokrój w średniej wielkości kostkę, wrzuć do miski. Zalej ok. 3 łyżkami oliwy. Poszatkuj czosnek i dodaj do miski. Całość wymieszaj tak, aby oliwa pokryła każdy kawałek chleba. Wysyp na blachę i piecz przez ok. 20 minut, aż chleb zbrązowieje i stanie się bardzo chrupiący. Odłóż na bok.
  2. Brukselki: Dokładnie umyj brukselki, pozbądź się popsutych listków z zewnątrz. Wrzuć do garnka, zalej wodą i zagotuj. Gdy woda się zagotuje, wylej ją, nalej nową wodę i wrzuć łyżeczkę cukru. Zagotuj ponownie i od momentu zagotowania, gotuj 5 minut i odcedź. Gdy ostygną, pokrój w cząstki. Odłóż na bok.
  3. Burak: Buraka obierz ze skórki, pokrój w drobną kostkę. Na patelni rozgrzej oliwę, wrzuć buraki. Polej octem balsamicznym, miodem, posyp rozmarynem i cynamonem, posól. Smaż kilka minut następnie dolej trochę wody, aby buraki się poddusiły. Gdy woda wyparuje, dolewaj kolejne małe porcje, aż do uzyskania miękkości buraków. Odstaw na bok.
  4. Orzechy: na suchej patelni (bez tłuszczu) podpraż orzechy aż zbrązowieją (powinno to potrwać kilka minut), odstaw na bok.
  5. Pokrój na małe kawałki suszone śliwki i gruszkę.
  6. Pomieszaj ze sobą wszystkie składniki i dodaj kozi ser. Wmieszaj go dokładnie w sałatkę. 
  7. Na koniec posól i dopraw jeszcze odrobiną octu balsamicznego.
Śliwka

wtorek, 27 listopada 2012

Sałatka meksykańska "taco"

































Są takie dni, że nawet najwięksi pasjonaci kulinarni nie mają ochoty wchodzić do kuchni. U mnie zdarza się to naprawdę rzadko, ale czasem potrzebuję małego urlopu, w postaci jednego dnia bez gotowania. Tak miałam właśnie dziś.
Zawsze bawią mnie pytania i komentarze czytelników bloga lub znajomych, dotyczące przygotowanych potraw. Kiedy znowu słyszę "kto to wszystko zjada?", "jesteś za chuda, by to wszystko w brzuchu pomieścić", zadaję danej osobie pytanie dotyczące spożywania jej posiłków w ciągu dnia. Większość ludzi chyba je minimum 3 posiłki dziennie, w postaci śniadania, obiadu i kolacji, a ktoś je przygotować przecież musi :) 
To, że na blogu pojawia się np. przepis na serowe ptysie, nie oznacza, że upiekłam ich sto, a jedynie kilka lub kilkanaście.

Dzisiaj dla burczymiwbrzuchu był dosyć nerwowy dzień. Po raz pierwszy w historii pisania bloga, mieliście okazję usłyszeć nasze głosy podczas audycji Radia Gdańsk. Stres związany z emisją wywiadu i inne obowiązki dnia codziennego sprawiły, że nie miałam czasu i ochoty gotować. Nie chciałam jednak w takiej sytuacji decydować się na fast food, a tym bardziej zabierać się za dania typu instant, czy mrożonki. Dlatego mimo okoliczności poświęciłam 15 minut na przygotowanie szybkiej sałatki. 
Moją inspiracją było tutaj meksykańskie danie tacos, czyli kukurydziana tortilla z dodatkami w postaci mięsa, sałaty, awokado, kwaśnej śmietany i sera cheddar. W sałatce wykorzystałam wędzonego kurczaka, ale możecie śmiało go zastąpić jego grillowaną, gotowaną, czy pieczoną wersją.
Może nie jest to najlżejsza sałatka na świecie. Za to jest pyszna, szybka w przygotowaniu i pożywna. 
Zdecydowanie polecam jako szybką przekąskę. Kiedy nie macie czasu lub ochoty na gotowanie, a chcecie coś prędko zrobić do jedzenia :)

Sałatka meksykańska taco
  • sałatka rzymska
  • wędzony kurczak
  • awokado
  • czerwona fasola z puszki
  • czerwona cebula
  • czerwona papryka
  • ser cheddar
  • papryczka chilli
  • nachosy serowe
  • łyżka gęstej śmietany
  • Dressing:
  • sok z 1 limonki
  • 3 łyżki oliwy
  • szczypta soli
  • łyżeczka posiekanej papryczki chilli
  • świeżo mielony pieprz
  • łyżeczka miodu lub cukru trzcinowego
  1. Wyciskamy sok z limonki do małego słoika. Dodajemy szczyptę soli, chilli i mieszamy. Dolewamy oliwę z oliwek oraz miód (lub cukier trzcinowy). Zamykamy słoik i nim wstrząsamy, aż wszystkie składniki się ze sobą dobrze połączą.
  2. Na półmisek wykładamy porwane liście sałaty rzymskiej. Awokado obieramy, skrapiamy sokiem z limonki, aby miąższ nie ściemniał i kroimy w półplastry. Cebulę siekamy w piórka, a paprykę w słupki. Fasolę odsączamy z zalewy. Wędzonego kurczaka drobno kroimy. Ser cienko kroimy lub ścieramy na tarce o drobnych oczkach.
  3. Wszystkie składniki ze sobą mieszamy. Całość polewamy dressingiem, dekorujemy łyżką kwaśnej śmietany, startym cheddarem i nachosami.
Tosia

niedziela, 25 listopada 2012

Śniadanie do łóżka #76: Suflet potrójnie serowy



























Suflet może być Twoim wrogiem, albo przyjacielem. Mimo swojej puszystości, jest niezwykle elastyczny i zmienny niczym kameleon. Wasza relacja zależy tylko i wyłącznie od Twojego nastawienia. Gdy poczuje, że się go boisz i zbyt długo będziesz rozmyślać o tym, że opadnie lub w ogóle nie urośnie, możesz mieć pewność, że tak będzie.
Za sobą mam już kilka serowych sufletów. Pierwsze, klasyczne wersje robiłam trzymając się proporcji z książki, którą bardzo sobie cenię - "Jajka", autorstwa M. Roux. Wszystko dlatego, że suflet to zdecydowanie nie jest danie w stylu chilli con carne, które można spontanicznie odtworzyć, wykorzystując pamięć smakową i dorzucając do garnka składniki, które mamy pod ręką. To potrawa, która wymaga poświęcenia mu uwagi i precyzyjnego wykonywania czynności krok po kroku. Można powiedzieć, że suflet musi być adorowany, tak jak panienka kokietowana przez zakochanego w niej młodzieńca.
Gdy zaczęłam się oswajać w przygotowywaniu sufletów, mogłam w końcu zacząć eksperymentować z moimi proporcjami i dodatkami.
Zazwyczaj w przepisach, w wymienionych składnikach pojawia się minimum 5 jajek. Są to proporcje na większą ilość porcji, co może przeszkadzać. 
Kiedy budzę się rano i mam ochotę na suflet, nie chcę zjeść dziesięciu porcji, nie mam też ochoty zapraszać na śniadanie sąsiadów, których nie znam. Mój chłopak w ogóle za sufletami nie przepada, a dla mnie do szczęścia zdecydowanie wystarczy mała kokilka z puszystą, pieczoną masą. Dlatego opracowałam przepis z wykorzystaniem jednego jajka, dla jednej osoby :)
Na koniec kilka zasad, które pomogą Ci się zaprzyjaźnić z sufletem:
  1. Nie ubijaj białka w plastikowej misce. Pod koniec ubijania, dodaj szczyptę soli, dzięki temu masa nie opadnie.
  2. Masa beszamelowa z serem musi być ciepła, w momencie, w którym dodajesz pianę z białek.
  3. Kokilki muszą być wysmarowane masłem, a ich ścianki podsypane bułką tartą, serem lub mąką.
  4. Wypełnioną kokilkę gotową masą, wygładzamy z boku ścianek, czubkiem noża oraz wyrównujemy wierzch. To sprawi, że równo urośnie.
  5. Nie drażnimy sufletu negatywnymi myślami i nie otwieramy piekarnika w trakcie pieczenia.
  6. Suflet podajemy natychmiast po upieczeniu, zanim zacznie opadać.

Suflet potrójnie serowy/1 kokilka

  • 20 g sera gruyère*
  • 10 g sera pleśniowego brie*
  • 10 g sera koziego chevrette*
  • 2 łyżki posiekanych orzechów (u mnie nerkowca)
  • łyżeczka masła
  • łyżeczka mąki pszennej
  • 75 ml mleka
  • jajko
  • szczypta soli
  • szczypta świeżo mielonego pieprzu
  • szczypta świeżo startej gałki muszkatołowej
  • łyżeczka bułki tartej
  1.  Kokilkę smarujemy masłem i obsypujemy boczne ścianki tartą bułką.
  2. W rondelku rozpuszczamy masło, dodajemy łyżeczkę mąki i mieszamy trzepaczką zasmażkę. Smażymy ją minutę, a następnie wlewamy zimne mleko i zmniejszamy ogień.
  3. Od czasu do czasu mieszamy całość i doprowadzamy powoli gęstniejący beszamel do wrzenia. W tym czasie ubijamy białko jajka na sztywną pianę, dodajemy szczyptę soli.
  4. Gotowy beszamel przelewamy do miseczki, przyprawiamy solą, pieprzem oraz gałką muszkatołową. Dodajemy starte lub pokrojone drobno sery i mieszamy. 
  5. Do ciepłej masy dodajemy chwilę wcześniej ubite białko, mieszamy powoli i delikatnie, aby masa pozostała puszysta.
  6. Masę na suflet przekładamy ostrożnie do kokilki. Czubkiem noża przejeżdżamy wokół ścianek kokilki i wygładzamy wierzch masy. Dzięki temu suflet równie urośnie.
  7. Kokilkę wstawiamy w większej formie i nalewamy do niej ciepła wodę (do połowy wysokości). Wstawiamy do rozgrzanego piekarnika.
  8. Suflet pieczemy 15-20 minut, aż urośnie, a jego wierzch się lekko zarumieni. Gotowy suflet wyciągamy z piekarnika i podajemy od razu.
*gatunki sera można zamienić na inne lub wybrać tylko jeden (w takim przypadku polecam gruyère albo cheddar)

Tosia

sobota, 24 listopada 2012

Słodka sobota #81: Korzenny keks




























Już po raz kolejny spotykam się z negatywnymi opiniami dotyczącymi zbyt wczesnego kreowania świątecznej atmosfery. 
-Jezuuu zobacz, już wystawili lampki! Niedługo zaczną sprzedawać choinki w listopadzie.

Coś w tym jest, co roku wszystko zaczyna się jakby szybciej. Wiadomo, że święta to idealny czas promocyjny dla supermarketów, więc nie dziwie się, że prześcigają się w świątecznych dekoracjach.

Ale wiecie co? Ja nie mam nic przeciwko. Święta to mój ulubiony czas w roku, lampki i bombki wywołują uśmiech na twarzy a z trudem mi przychodzi nie puszczanie sobie Last Christmas przez cały rok (poczekam, kiedy pierwszy raz usłyszę w radiu, to mój święty moment, na który zawsze czekam). 

Dlatego postanowiłam oficjalnie wprowadzić świąteczną atmosferę na blogu i w mojej kuchni- upiekłam keks. Rzadko tego typu ciasto gości na moim stole podczas Bożego Narodzenia. Zwykle stawiam na sernik, makowiec, albo gdy nie mogę się zdecydować- sernikomakowiec. Oprócz tego mój chłopak zawsze upiecze przynajmniej dwa genialne pierniki, więc na keks naprawdę nie ma już miejsca. Jeśli wy jednak nie macie swojego jedynego, niepowtarzalnego przepisu na słodki świąteczny wypiek, naprawdę polecam ten. Do keksu możecie dodać swoje ulubione bakalie, a wykonanie go jest naprawdę proste. 


Korzenny keks
3 jajka
szczypta soli
100 g miękkiego masła
100 g cukru pudru
100 ml mleka
150 g mąki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżeczki przyprawy do piernika
1 łyżeczka wody z kwiatów pomarańczy
50 g suszonej żurawiny
50 g orzechów włoskich
20 g nerkowców
50 g suszonego ananasa
20 g wiórków kokosowych

1. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni.
2. Do dwóch oddzielnych misek wbij żółtka i białka.
3. Do białek dodaj szczyptę soli i ubij je na sztywną masę (po odwróceniu do góry nogami nie powinna się wylewać).
4. Do żółtek dodaj cukier puder, masło i przyprawę do piernika. Zmiksuj.
5. Dodaj mleko i ponownie zmiksuj na gładką masę.
6. W oddzielnej misce pomieszaj mąkę z proszkiem do pieczenia i dodaj do masy.
7. Dodaj również żurawinę, pokrojony na małe kawałki suszony ananas, wiórki kokosowe i poszatkowane orzechy. Możesz również dodać wodę z kwiatów pomarańczy, ale jeśli jej nie masz (jest trudno dostępna), po prostu ją pomiń.
8. Do gęstej masy powoli dodaj białka i delikatnie (aby nie opadły) wymieszaj je łyżką.
9. Prostokątną formę o długości ok. 20 cm wyłóż papierem do pieczenia. Przetransportuj do niej masę, wsadź do piekarnika i piecz przez ok. 35-40 minut, aż po wsadzeniu w ciasto wykałaczki, nie przykleją się do niej resztki ciasta.


Śliwka

czwartek, 22 listopada 2012

Serowe ptysie z suszonymi pomidorami





























Ptyś kojarzony jest głównie z kulistymi spodami z ciasta parzonego, obficie przełożonymi maślanym kremem albo bitą śmietaną. Z wierzchu posypany cukrem pudrem to prawdziwa bomba kaloryczna. Do tego trudna do zjedzenia. Jolanta Kwaśniewska zabierając się do jego konsumpcji, ubrałaby zapewne atłasowe rękawiczki, zdjęła górną część ptysiowej kopuły i wyjadła krem łyżeczką.
Ja mam na to zupełnie inny sposób - ptysie w wersji mini.
Z ciasta parzonego można wyczarować nie tylko deserowe ptysie. 
Dziś postawiłam na przekąskę we francuskim stylu. Małe serowe ptysie to prawdopodobnie świetna zakąska podczas degustacji wina, gdzieś w winnicach Burgundii. Podawane po prostu jako małe serowe kuleczki lub dodatkowo wypełnione serowo-beszamelowym sosem mornay. 
Dla mnie ptyś musi być czymś przełożony, ale wersję z serowym sosem uznałam za zbyt "ciężką". Postawiłam na mały fusion.
Między moimi ptysiami znajduje się pesto z suszonych pomidorów i liść świeżej bazylii. Przekąska dzięki temu jest na pewno lżejsza i mniej krępująca. Można ją podać na imprezie, bo mieści się w buzi "na raz". Ptysie widzę również jako dodatek do sałatki, a nawet w pudełku do pracy.
Mała, kolorowa rzecz, a cieszy! W listopadzie potrzeba takich umilaczy :)


Serowe ptysie*
  • 125 ml mleka
  • 125 ml wody
  • 100 g masła
  • szczypta soli
  • 1/2 łyżeczki cukru
  • 150 g mąki pszennej
  • 3 jajka
  • 70 g sera gruyère
  • szczypta gałki muszkatołowej
  • szczypta pieprzu cayenne
  1. Do rondelka wlewamy mleko, wodę. Dodajemy masło, szczyptę soli oraz cukier. Całość podgrzewamy na małym ogniu, aż do rozpuszczenia masła.
  2. W tym czasie przesiewamy mąkę do misy. Gdy masło się rozpuści, dodajemy stopniowo, w 3 partiach mąkę do mleka i energicznie mieszamy. Tworzymy "zasmażkę", którą podgrzewamy przez minutę na małym ogniu.
  3. Rondelek zestawiamy z ognia i dodajemy w partiach jajko, dokładnie mieszając masę. Na koniec masę przyprawiamy gałką muszkatołową oraz pieprzem cayenne. Dodajemy także starty na małyhc oczkach, ser.
  4. Tak przygotowaną masę ptysiową przekładamy do szprycy i wyciskamy na papierze do pieczenia małe, zawinięte ptysie. Ptysie na pergaminie umieszczamy w małych odstępach.
  5. Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni i pieczemy serowe ptysie przez 15-17 minut, aż się zarumienią. Upieczone wyjmujemy z piekarnika i studzimy na kuchennej kratce.
  6. Ptysie przekładamy pesto z suszonych pomidorów i świeżą bazylią. Podajemy na zimno.
Pesto z suszonymi pomidorami
  • 7 suszonych pomidorów
  • mały ząbek czosnku
  • 2 łyżki orzechów nerkowca
  • garść świeżej bazylii
  • 2-3 łyżki oleju z zalewy z suszonych pomidorów
  • szczypta soli
  • świeżo mielony pieprz
  1. Składniki pesto umieszczamy w wysokim naczyniu. Miksujemy na gładką pastę za pomocą blendera.
  2. Pastą z suszonych pomidorów przekładamy ptysie.
* zmodyfikowałam przepis na ciasto ptysiowe z książki M. Roux - "Jajka".  

 Tosia

środa, 21 listopada 2012

Mini moussaka






























Uwielbiam zapiekanki, idealnie sprawdzają się w szczególności jako jesienne rozgrzewacze. Nieskończona ilość warstw jakie można ułożyć daje niesamowite pole do eksperymentów smakowych.
Mają jednak swoje minusy, które powstrzymują mnie przed podaniem ich gościom, w szczególności, gdy chcę utrzymać całość w eleganckim klimacie- są niechlujne. Już samo krojenie, przynajmniej u mnie, zawsze kończy się rozbabranymi, dalekimi od symetrii kawałkami, a nawet gdy wyjdzie pozornie dobrze i tak trzeba dodać jakiś odwracający uwagę szczegół, aby uniknąć brei na środku talerza.

Jak się od tego uchronić? Zrobić zapiekankę w wersji mini! 

W sufletówkach można zapiec wszystkie składniki, które stworzą idealną, jedną porcję (no może jednak dla niektórych żarłoków niewystarczającą). Wszystko w jednym naczyniu, zero krojenia, dwa razy mniej zmywania:)

Dzisiaj smakowo postawiłam na grecką klasykę- Moussakę. Czyli bakłażany przekładane mięsem mielonym w pomidorowym sosie, pod beszamelowym przykryciem. Jest niezwykle miękka i idealnie rozgrzewa w te ponure jesienne wieczory. No i nawet teraz, dodając notkę, zanurzam łyżeczkę w kolejne naczynie, wygrzebując jeszcze ciepłe porcje. Może jednak taka porcja nie wystarczy?:)

Mini mussaka (6 porcji)
- 1 duży bakłażan (12 plastrów)
- 100 g fety
- oliwa z oliwek
- sól
Mięso:
- 500 g mielonego mięsa wołowego
- pół cebuli
- 4 ząbki czosnku
- 15 zielonych oliwek
- 10 czarnych oliwek
- garść świeżej pietruszki
- 1 łyżeczka cynamonu
- 1 łyżka octu balsamicznego
- 1 łyżeczka musztardy
- 150 g przecieru pomidorowego
- sól
- pieprz
Beszamel:
- 3  łyżki masła
- 3  łyżki mąki
- 250 ml mleka
- gałka muszkatołowa
- sól
- pieprz

  1. Rozgrzej piekarnik do 200 stopni z funkcją grillowania z góry.
  2. Pokrój bakłażana na plastry grubości 1 cm. Powinny być trochę szersze niż średnica sufletówki, gdyż skurczą się podczas pieczenia. 
  3. Nasmaruj blachę oliwą, obsyp plastry bakłażana solą z dwóch stron i ułóż na blasze. Wstaw blachę na górną półkę piekarnika i grilluj bakłażany przez ok. 7-8 minut aż zbrązowieją. Wyjmij i ostudź.
  4. Włóż mięso do miski. Posiekaj oliwki, cebulę, czosnek i pietruszkę- dorzuć do mięsa. Dopraw solą, pieprzem, cynamonem i musztardą. Całość dokładnie pomieszaj.
  5. Rozgrzej oliwę na patelni, wrzuć mięso. Smaż aż zmieni kolor, a wyciekające z niego soki odparują. Dodaj przecier pomidorowy, wymieszaj i odstaw z ognia. Dopraw solą i pieprzem, jeśli jest taka potrzeba.
  6. Przygotuj beszamel. W garnuszku rozgrzej masło, a gdy zacznie skwierczeć, wrzuć mąkę i wymieszaj, aż uzyskasz jednolitą masę. Wszystkich czynności dokonuj na stosunkowo małym ogniu. Dolej mleko w letniej temperaturze i mieszaj trzepaczką aż sos znacznie zgęstnieje (potrwa to niecałą minutę). Odstaw z ognia, dopraw startą gałką muszkatołową, solą i pieprzem.
  7. W sufletówkach ułóż po kolej- plaster bakłażana, pokruszoną warstwę fety, mięso, kolejny plaster bakłażana, mięso i przykrywającą całość warstwę beszamelu.
  8. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni (bez funkcji grillowania). Wstaw sufletówki do środka na 15 minut. Po upływie tego czasu zmień na funkcję grillowania z góry i piecz aż beszamel zbrązowieje.
  9. Wyjmij i chwilę ostudź (całość jest bardzo gorąca!). 
Śliwka

poniedziałek, 19 listopada 2012

Green curry

































Jestem raczej człowiekiem czynu, dlatego sprawy dla mnie ważne, związane z pracą lub życiem prywatnym staram się załatwiać ekspresowo. Podobnie bywa z realizacją wszelkiego rodzaju pomysłów, także tych kulinarnych.
W weekend, spędzając czas z przyjaciółmi nawiązała się dyskusja na temat idealnego tajskiego green curry. Wystarczyło, że zaczął się poniedziałek, a ja już zdążyłam spełnić prośbę kolegów. Wejść do kuchni, opracować przepis na swoje curry i dokładnie spisać proporcje :)

Wiele razy wspominałyśmy już na blogu o dalekich wojażach naszych kolegów (w tym roku razem z nimi, wybrały się też dwie przyjaciółki). O ich przygodach w Azji, możecie poczytać na blogu Live a life, a przy okazji obejrzeć sporo świetnie zmontowanych filmików. Cieszy mnie ich fascynacja podróżami, szczególnie w tamtych rejonach świata, ponieważ kuchnia azjatycka należy zdecydowanie do moich ulubionych.

Brak słońca może poważnie zasmucić niejednego optymistę. Nie powinno nikogo dziwić to, że po spędzonym miesiącu w Wietnamie i Tajlandnii, naturalną reakcją jest próba przywoływania z utęsknieniem smaków wakacyjnej rozpusty. Pewnie dlatego jeden z nich przygotował cały garnek zielonego curry dla  rodziny. Kiedy pojawiliśmy się w kuchni, od razu na tym skorzystaliśmy i zabraliśmy się za curry z łyżkami, aby ocenić smak dania (z resztą na życzenie kucharza). Curry zostało przygotowane według przepisu z puszki mleka kokosowego. I o dziwo, było całkiem niezłe, ale przeszkadzał mi w nim smak kostki rosołowej. Właśnie wtedy zaczęliśmy dyskusję dotyczącą idealnego curry. Zastanawialiśmy się nad smakami, które powinny dominować podczas jedzenia i nad odpowiednią konsystencją. Curry może być podane w formie płynnej, przypominającej bardziej zupę, albo jako gęste danie. Zdania były podzielone, dlatego ja wybrałam dziś wersję pośrednią.

Pastę curry możecie zrobić sami w domu. Jest ona najważniejszym składnikiem potrawy. Warto ją dosmakować po swojemu, bo to wpłynie na jakość całej potrawy. Z resztą nie będę ukrywać, nie przepadam za gotowcami.
Zależnie od możliwości, możecie do niej dodać egzotyczne i trudno dostępne dodatki w postaci korzenia galangalu, liści limonki kaffir oraz pasty krewetkowej. Ja pominęłam te 3 składniki, ponieważ nie miałam ich pod ręką, ani też czasu biegać po specjalistycznych sklepach z żywnością orientalną.
Można powiedzieć, że moja wersja pasty jest przez to bardziej europejska. Nie ujmuje jej to jednak smaku i cudownych aromatów unoszących się podczas gotowania.

Do przygotowania zielonej pasty curry, będziecie potrzebowali zielone chilli, imbir,czosnek, szalotkę, limonkę, kolendrę, kumin, olej sezamowy, sos rybny i cukier trzcinowy. Całość wystarczy zmiksować blenderem lub ucierać w moździerzu. Sprawa jest naprawdę prosta, a najlepiej przekonajcie się o tym sami, rozgrzewając się porcją zielonego curry w te listopadowe, smutne dni.





























Zielone curry z kurczakiem
  • pierś kurczaka
  • 100 g kremu kokosowego
  • 150 ml mleczka kokosowego
  • 1/2 łyżeczki sosu rybnego
  • 1/2 łyżeczki cukru trzcinowego
  • 2 cebula
  • zielona papryka
  • kilka plasterków papryczki chilli
  • pędy bambusa
  • kiełki soji
  • mini kolby kukurydzy
  • świeża kolendra
  • limonka
  • ryż jaśminowy
  • sól, pieprz
Domowa zielona pasta curry 
  • 2 zielone papryczki chilli 
  • ząbek czosnku
  • szalotka lub 1/2 małej cebuli
  • korzeń imbiru (wielkości kciuka)
  • sok i skórka z 1/2 limonki
  • pęd trawy cytrynowej (lub łyżeczka suszonej)
  • łyżeczka cukru trzcinowego 
  • łyżeczka sosu rybnego
  • łyżeczka oleju sezamowego 
  • 1/2 łyżeczki kminu
  • 1/2 łyżeczki ziaren kolendry
  • garść świeżej kolendry
  • 25 ml wody
*pastę można urozmaicić kilkoma listkami limonki kaffir, łyżeczką posiekanego galangalu oraz łyżeczką pasty krewetkowej

  1. Wszystkie składniki zielonej pasty curry miksujemy za pomocą blendera lub ucieramy ręcznie w moździerzu, aż otrzymamy gładką masę.
  2. Pierś kurczaka myjemy, osuszamy, oczyszczamy z błon i kroimy w kostkę.
  3. Cebule kroimy na pół, następnie w ćwiartki, które jeszcze raz dzielimy na pół. Paprykę kroimy w słupki.
  4. Rozgrzewamy wok i wlewamy odrobinę oliwy. Wrzucamy kawałki kurczaka. Przyprawiamy go pieprzem i solą do smaku i smażymy 4 minuty. Odsączamy go z tłuszczu i przekładamy do miseczki.
  5. Z woka wylewamy tłuszcz po kurczaku i wlewamy łyżkę świeżej oliwy.
  6. Wrzucamy chilli, paprykę i cebulę. Potrząsamy wokiem, smażymy dwie minuty.
  7. Dodajemy 3 łyżki zielonej pasty curry, sos rybny oraz cukier trzcinowy. Potrząsamy wokiem i smażymy warzywa kolejną minutę.
  8. Następnie dodajemy przygotowanego wcześniej kurczaka i dokładamy jeszcze łyżkę pasty curry.
  9. Mięso z warzywami i pastą smażymy minutę. Otwieramy puszkę mleka kokosowego (nie należy nią wstrząsać przed użyciem). Łyżką wybieram krem kokosowy, który znajduje się nad mleczkiem i dodajemy go do składników woku.
  10. Wszystkie składniki mieszamy i chwilę smażymy. Dalej dodajemy kilka łyżek mleka kokosowego, potrząsamy wokiem.
  11. Po minucie dodajemy połowę pozostałej ilości mleka kokosowego. I gotujemy curry kilka minut, aż sos zacznie się redukować.
  12. Wtedy ponownie wlewamy pozostałe mleko kokosowe i jeszcze chwilę gotujemy. Curry zacznie gęstnieć, pod wpływem redukcji mleczka.
  13. Pod koniec gotowania próbujemy sosu i doprawiamy go według gustu sosem rybny, sokiem z limonki, cukrem lub papryczką chilli.
  14. Curry podajemy z pędami bambusa, kiełkami soi, mini kolbami kukurydzy, świeżą limonką i liśćmi kolendry.

Tosia

niedziela, 18 listopada 2012

Śniadanie do łóżka #75: Naleśniki z twarogiem i korzennymi wiśniami

Tak być musiało, zaczęły się ponure, listopadowe wieczory. Cały dzień próżno wypatrywałam słońca, które chyba dzisiaj zrobiło sobie dzień wolny. Trochę jak ja przez ostatni tydzień.
Dawno mnie tu nie było, musiałam naładować baterie i na nowo złapać twórczą wenę, aby powrócić z nowymi przepisami. Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że gdy za oknem szaro, najlepszym akompaniamentem do głębokich przemyśleń będą korzenne wiśnie. To depresyjny pewniak, wszystko nagle staje się proste.
Oczywiście to może nie pora na wiśnie, ich czas już dawno minął. Ale ja uwielbiam je właśnie w chłodne wieczory (no i oczywiście w wersji grzańcowej również), a zupełnie nie pasują mi do letniej scenerii. Pozostaje podziękować światu za zamrażarkę. 

Kilka dni temu zastanawiałam się dlaczego od tak dawna nie jadłam naleśników. Nie pancake'sów czy wymyślnych smakowo, ale zwykłych naleśników z twarogiem czy mięsem. Zrobiłam więc wersję serową z rodzynkami (są dla mnie kwintesencją naleśnikowego farszu) i całość przyprawiłam moim wyżej wspomnianym antydepresantem. Chyba nie muszę mówić, że pyszne?:)

Poniżej podaje przepis na zwykłe naleśniki, do których możecie dodać dowolnego farszu, słodkiego czy słonego. Dla chętnych polecam wersję z mleczkiem kokosowym (to zdecydowanie moje ulubione naleśniki).

Naleśniki z twarogiem i korzennymi wiśniami (10 sztuk)
Ciasto:
- 4 jajka
- 350 ml mleka
- 100 g mąki
- 1,5 łyżki cukru
- 0,5 łyżeczki soli

Farsz:
- 600 g tłustego twarogu
- 180 g jogurtu naturalnego
- 4 łyżki cukru
- 1 laska wanilii
- skórka z połowy pomarańczy
- 120 g rodzynek

Wiśnie:
- 450 g mrożonych wiśni
- 1 łyżka cukru
- 1 łyżeczka cynamonu
  1. Pomieszaj ze sobą składniki na naleśniki używając miksera, aż całość będzie jednolita i spieniona. 
  2. Smaż naleśniki na niewielkiej ilości masła z dwóch stron. Odkładaj na talerz, wycierając je papierowym ręcznikiem z nadmiaru tłuszczu.
  3. Przygotuj farsz. Wydrąż z laski wanilii ziarenka ze środka i zmiksuj z twarogiem, jogurtem, skórką z pomarańczy i cukrem. Rodzynki zalej wrzątkiem, odsącz, dodaj do twarogowej masy i pomieszaj całość łyżką.
  4. Wiśnie wrzuć do garnka, dodaj cukier i cynamon. Zagotuj na dużym ogniu przez kilka minut, następnie kilka minut na małym ogniu. Powinny puścić dużo soku. Odstaw na bok.
  5. Każdy naleśnik posmaruj farszem i zawiń w rulon. Rulony ułóż w brytfance do pieczenia. 
  6. Rozgrzej piekarnik do 200 stopni.
  7. Brytfankę z naleśnikami przykryj folią aluminiową (aby naleśniki nie wysuszyły się z góry) i piecz aż mocno się rozgrzeją. Polej ciepłymi korzennymi wiśniami przed podaniem.
Śliwka

sobota, 17 listopada 2012

Słodka sobota #80: Korzenne ciasteczka

































Wczoraj spacerując wieczorową porą, oglądałam instalacje wizualne w przestrzeni miejskiej Gdańska (więcej o Narracjach tu). Wieczór był naprawdę chłodny, dlatego rozgrzewałam się grzanym winem z termosu. Trzymałam go w torebce czekając na moment krytyczny, kiedy wszystkim będzie już naprawdę zimno. Wyjęty termos wywołał na twarzach zaskoczonych znajomych uśmiechy. Grzaniec nie tylko sprawił, że zrobiło się ciepło, ale także czarował swoim zapachem. 
Korzenne aromaty wprowadzają mnie w świąteczny nastrój, mimo że za nami dopiero pierwsza połowa listopada. 
Goździki, skórka pomarańczowa i laska cynamonowa utopione w czerwonym winie wywołały we mnie jeszcze większą ochotę na coś słodkiego o tym cudownym zapachu.
A marzenia są przecież od tego, aby je spełniać! 
Na piernik jest jeszcze dla mnie zdecydowanie za wcześnie. Upiekłam popękane ciasteczka z własnoręcznie przygotowaną przyprawą do piernika. Komponując ją, nie chciałam przesadzić z ilością przypraw, ponieważ ciasteczka mają być przyjemne w przygotowywaniu i nieskomplikowane. A nuta korzenna w ciastkach nie powinna za bardzo dominować. Połączyłam imbir z cynamonem, czarnym pieprzem, gałką muszkatołową oraz goździkami. To w zupełności wystarczyło i zaspokoiło moją ochotę na korzenne aromaty.
Ciasteczka miło chrupać popijając grzane wino albo mleko już teraz, ale oczami wyobraźni widzę je już obok puszki z pierniczkami na wigilijnym stole :)

Korzenne ciasteczka
  • 170 g masła
  • 260 g cukru trzcinowego
  • 450 g mąki pszennej
  • jajko
  • łyżeczka ekstraktu z wanilii (można pominąć)
  • łyżeczka sody oczyszczonej
  • łyżeczka suszonego imbiru
  • pół łyżeczki cynamonu
  • pół łyżeczki ziaren czarnego pieprzu
  • 1/4 startej gałki muszkatołowej
  • 5 goździków
  1.  Masło ucieramy mikserem z cukrem na puszystą masę. Dodajemy jajko oraz ekstrakt z wanilii i dalej miksujemy.
  2. Mieszamy imbir z cynamonem, ziarnami pieprzu, gałką muszkatołową oraz goździkami. Przyprawy ucieramy za pomocą moździerza aż wszystkie będą sypkie.
  3. 4 łyżeczki powstałej przyprawy mieszamy z przesianą mąką oraz sodą oczyszczoną.
  4. Miksując masę maślaną, wsypujemy powoli mąkę z przyprawą korzenną. Gdy wszystkie składniki się ze sobą połączą, lepimy z masy kulki wielkości orzecha włoskiego.
  5. Kulki z ciasta lekko spłaszczamy i kładziemy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia lub na silikonowej macie. 
  6. Ciasteczka pieczemy w 200 stopniach, przez 12 minut. Blachę z upieczonymi ciasteczkami wyciągamy z piekarnika. Ciasta spłaszczamy delikatnie łopatką, przekładamy na kuchenną kratkę i posypujemy cukrem pudrem.
Tosia

środa, 14 listopada 2012

Ziemniaczane krokieciki

































Zawsze, gdy muszę wyrzucić jedzenie, pojawiają się wyrzuty sumienia. Czasem jest to kwestia nieunikniona, bo tak decyduje natura albo złośliwy los. Kiedy zbiją nam się w samochodzie jajka, czy zbyt szybko spleśnieje papryka trzymana w wiklinowym koszyczku.
Zazwyczaj jednak, pozbywając się jedzenia winowajcą jest człowiek. Sama mam z tym problem, bo niektóre dania i produkty nie smakują już tak dobrze, gdy spędzą noc w lodówce i są np. ponownie odgrzewane. 
Tak właśnie mam z purée ziemniaczanym. Jeśli zostaje mi trochę po obiedzie, to wiem, że nikt go potem nie zje. Na szczęście ziemniaki są tak wszechstronnym składnikiem, że pobudzają kreatywność. Z pozostałym po posiłku purée można zrobić bardzo wiele dań: pyzy ziemniaczane, farsz do pierogów ruskich lub smażone krokieciki.
Przeciśnięte przez praskę ziemniaki wymieszałam z lekko skarmelizowanym porem, dodałam natkę pietruszki, mozzarellę, przyprawy i żółtko. Pora możecie zastąpić np. ugotowanym brokułem albo zgrillowaną papryką. Możliwości jest tutaj wiele :)
Z masy uformowałam kuleczki, które obtoczyłam w jajku i bułce tartej z sezamem. Po krótkim usmażeniu kuleczek powstały złociste krokieciki, które podałam z sosem czosnkowym. Prawda, że dziecinnie proste?
Krokieciki wyszły chrupiące z zewnątrz i cudownie kremowe w środku. 
Teraz już wiem, że zrobię je jeszcze wiele razy, jako przekąskę np. do podjadania podczas oglądania filmu :)

Ziemniaczane krokieciki z mozzarellą i porem
  • 400 g ugotowanych ziemniaków
  • 50 g mozzarelli
  • mały por
  • łyżeczka miodu
  • żółtko
  • 2 łyżki posiekanej natki pietruszki
  • pół łyżeczki świeżo startej gałki muszkatołowej
  • łyżka masła
  • sól, pieprz
Panierka:
  • bułka tarta
  • sezam
  • mąka pszenna
  • białko + jajko
  • olej do smażenia
  1. Ugotowane ziemniaki przeciskamy przez praskę i robimy purée.
  2. Myjemy pora i kroimy jego białą część w drobną kostkę. Wrzucamy go na rozgrzaną patelnię razem z masłem. Przyprawiamy solą oraz pieprzem i dusimy kilka minut. Pod koniec dodajemy łyżeczkę miodu i jeszcze chwilę karmelizujemy.
  3. Podsmażonego pora mieszamy z ziemniakami. Dodajemy posiekaną drobno mozzarellę i natkę pietruszki. Masę przyprawiamy gałką muszkatołową i ewentualnie jeszcze solą i pieprzem do smaku. Dodajemy żółtko i dokładnie mieszamy masę.
  4. Szykujemy3 miseczki: z rozbełtanym jajkiem, z bułką tartą i sezamem oraz z mąką. Formujemy z masy ziemniaczanej kulki, które obtaczamy w mące, następnie moczymy w jajku i obtaczamy w panierce. 
  5. Tak przygotowane krokieciki smażymy na rozgrzanym oleju przez kilka minut (ok. 4), aż panierka będzie złocista. Kuleczki ziemniaczane wyciągamy i odsączamy z tłuszczu za pomocą ręczników papierowych. Ziemniaczane krokieciki podajemy z sosem czosnkowym.
Sos czosnkowy:
  • 3 łyżki majonezu
  • 6 łyżek jogurtu naturalnego (najlepiej typu bałkańskiego)
  • 1-2 ząbki czosnku
  • łyżeczka soku z cytryny
  • 2 łyżki posiekanej natki pietruszki
  • szczypta cukru
  • szczypta soli
  • świeżo mielony pieprz
  1. Majonez i jogurt mieszamy za pomocą trzepaczki w miseczce. Dodajemy drobno posiekany czosnek (lub przeciśnięty przez praskę) i mieszamy.
  2. Natkę pietruszki (lub koperek) drobno siekamy i dorzucamy do miseczki. Sos przyprawiamy cukrem, solą i pieprzem. Całość dokładnie mieszamy.
Tosia

poniedziałek, 12 listopada 2012

Pyzy z kapustą i grzybami































Często gotując słucham w tle Chilli Zet, w końcu domowe gotowanie to prawdziwy chillout :) 
Kilka dni temu słuchałam audycji, podczas której mowa była o ulubionych smakach słuchaczy. Pointa była taka, że można eksperymentować w kuchni na sto tysięcy sposobów, chodzić do niesamowitych miejsc, gdzie podaje się potrawy o wymyślnych formach i nietypowych smakach. Nic jednak nie zastąpi smaku domowych obiadów, tych robionych przez mamę, czy babcię. Czyli opisywanego niegdyś przez Małgorzatę Musierowicz - Opium w rosole. Dań przygotowanych od serca dla swoich bliskich, podawanych ze szczyptą miłości.
Zaczęłam rozmyślać o smakach dzieciństwa i o tradycyjnych obiadach domowych. Mimo, że w moim rodzinnym domu nie podawano raczej pyz, ja zdecydowałam się je zrobić. Co więcej, zamierzam je wkrótce podać osobie, która dawniej przygotowywała klasyczne obiady dla mnie, a bardzo dawno nie była w domu - Polsce.
Teraz wszystko się zmieniło, a role się odwracają. Zamiast przebierać nogami w oczekiwaniu na obiad, to ja karmię moich niecierpliwych posiłku bliskich. 
I mimo, że często eksperymentuje z egzotycznymi smakami, to czasem najlepiej smakują te proste potrawy, przygotowane od serca.


































Pyzy z kapustą i grzybami
  • 1 kg ugotowanych ziemniaków
  • mąka ziemniaczana
  • żółtko
  • pół łyżeczki soli
 Farsz:
  • 350 g kiszonej kapusty
  • 100 g suszonych grzybów
  • kilka suszonych moreli
  • liść laurowy
  • 3 ziela angielskie
  • łyżeczka ziaren pieprzu
  • duża cebula lub 2 małe
  • 2 łyżki masła
  • 2 łyżki oliwy
Dodatki:
  • smażona czerwona cebulka
  • masło
  • tymianek
 Sos grzybowo-miodowy:
    • 3 łyżki wywaru z grzybów
    • łyżka miodu (u mnie gryczanego)
    • 2 łyżki zimnego masła
    • sól, pieprz 
    Farsz:
    1. Suszone grzyby zalewamy ciepłą woda, tak aby je zakryła. Miseczkę przykrywamy talerzem i zostawiamy minimum na godzinę, a najlepiej na noc.
    2. Kiszoną kapustę odsączamy z wody oraz soku, drobno kroimy, wrzucamy do garnka i zalewamy szklanką wody (250 ml). Dorzucamy szczyptę soli, łyżeczkę ziarenek pieprzu, ziele angielskie i liście laurowe. Garnek przykrywamy i gotujemy kapustę na małym ogniu przez godzinę.
    3. Namoczone grzyby kroimy na mniejsze kawałki. Suszone morele również drobno siekamy. Odlewamy 3 łyżki wywaru  do sosu, a resztę wlewamy razem z grzybami. Dodajemy morele. Kapustę mieszamy z grzybami i gotujemy razem przez godzinę.
    4. Cebulę siekamy w drobną kostkę i wrzucamy na rozgrzaną patelnię z masłem. Chwilę szklimy i dodajemy kapustę z grzybami. Całość smażymy kilka minut, przyprawiając w tym czasie solą i pieprzem do smaku. Następnie studzimy.
    Pyzy:
    1. Ugotowane ziemniaki przeciskamy przez praskę, tworząc purée. Ziemniaki w misce dzielimy na 4 części, jedną z nich wyjmujemy, a w miejscu ziemniaków wsypujemy tyle samo mąki ziemniaczanej. Dodajemy żółtko, sól i mieszamy dokładnie składniki (można sobie pomóc mikserem). Wyrobione ciasto powinno być elastyczne.
    2. Nakładamy dwie łyżki masy ziemniaczanej na rękę i formujemy płaski placek. Na środku kładziemy farsz. Formujemy pyzy, ściągając do środka ciasto i zalepiając farsz. Czynność powtarzamy.
    3. Pyzy gotujemy we wrzącej i osolonej wodzie przez ok. 5 minut. Gotowe odsączamy z wody i podajemy od razu lub odsmażamy dodatkowo na maśle.
    4. Ja pyzy oprócz odsmażenia, podałam ze smażoną czerwoną cebulą oraz z sosem grzybowo-miodowym.
    Sos grzybowo-miodowy:
    1. Na patelnię wlewamy wywar z grzybów. Dodajemy miód, przyprawiamy pieprzem i solą. Sos redukujemy przez kilka minut.
    2. Następnie dodajemy po trochu zimnego masła, zagęszczając w ten sposób sos.
    3. Gęstym sosem smarujemy talerz za pomocą pędzelka lub polewamy nim pyzy.
    Tosia

    niedziela, 11 listopada 2012

    Śniadanie do łóżka #74: Jajka w kokilkach

































    Ostatnio brakuje mi ciszy i spokoju. I nie chodzi tu o czas, na który tak często się narzeka. 
    Wolna chwila na to, aby usiąść przy komputerze i pobłądzić w sieci lub wypić kawę z koleżanką zawsze się znajdzie. Brakuje mi poczucia, że jestem panią swojego dnia i nikt ode mnie niczego nie oczekuje, o coś nie prosi, a ja nic zrobić nie muszę, aby było lepiej. Chwili dla siebie samej, aby robić nic, nic nie robić.
    W ten weekend próbowałam to zmienić, próbując się zrelaksować. Okazało się, że nawet nie potrafię już obejrzeć w spokoju filmu, nie wciskając na pilocie przycisku pause.
    Nie jest jednak ze mną i moim świętym spokojem aż tak źle, bo potrafię podtrzymywać tradycję przygotowując niedzielne leniwe śniadanie. To moment, w którym siada się wspólnie z bliską osobą przy stole lub kładzie tacę na łóżku. Wtedy jest czas na rozmowę, porządne śniadanie i uczucie, że chociaż przez chwilę nie trzeba nic robić.
    Najlepiej gdy na leniwe śniadanie składają się jajka, mocna kawa i pieczywo. Dzisiaj wybrałam jajka w kokilkach, bo to nieskomplikowana potrawa, która umożliwia skorzystanie ze składników, które mamy pod ręką. U mnie, w kokilkach razem z jajkami, pojawiła się szynka, cukinia, papryka, cebula i ser pleśniowy. Wy, możecie wykorzystać inne składniki, które akurat macie w lodówce, tworząc swoją smaczną wersję jajek w kokilkach :)






































    Jajka w kokilkach 
    z szynką, serem pleśniowym, cukinią, cebulą i papryką/4 szt.
    • 4 wiejskie jajka
    • 2 plastry szynki
    • 1/2 cukinii
    • 1/2 papryki
    • cebula
    • ząbek czosnku
    • 2 łyżki passaty pomidorowe/koncentratu/domowego ketchupu
    • kilka plastrów sera pleśniowego typu blue/brie/koziego
    • 4 łyżeczki masła
    • sól
    • pieprz
    • bagietka
    1. Paprykę, cukinię oraz cebulę kroimy w kostkę. Warzywa wrzucamy na rozgrzaną patelnię z łyżeczką oliwy, przyprawiamy solą i pieprzem i podgrzewamy kilka minut. Dodajemy posiekany drobno czosnek oraz domowy ketchup (lub koncentrat). Sos gotujemy jeszcze kilka minut, doprawiając go do smaku jeszcze raz pieprzem i solą.
    2. Kokilki smarujemy wewnątrz odrobiną masła. Szynkę kroimy na paski i wykładamy nimi boki foremek (widoczne na zdjęciu).
    3. Na dnie kokilek, umieszczamy po dwie łyżki warzyw z patelni. Na to kładziemy po plasterku ulubionego sera i wbijamy jajko.
    4. Na jajka kładziemy wiórki zimnego masła, przyprawiamy je z wierzchu pieprzem i solą. 
    5. Kokilki umieszczamy w większej formie, do której wlewamy wrzącą wodę, tak aby sięgała do ich połowy wysokości.
    6. Formę z mniejszymi naczynkami wkładamy do rozgrzanego piekarnika. Jajka pieczemy przez ok. 12 minut w 190 stopniach. Po tym czasie sprawdzamy, czy jajka są odpowiednio ścięte.
    7. Jajka w kokilkach podajemy z paskami podpieczonej bagietki.





































    Tosia

    sobota, 10 listopada 2012

    Słodka sobota #79: Risotto czekoladowo-pomarańczowe































    Wspominałam już kiedyś jak bardzo nie lubię gotować nie w swojej kuchni. Nie znoszę perspektywy, że nie mam odpowiednich, podstawowych narzędzi do wykonania danej potrawy. Od rana próbuję wykombinować jak odsączyć jajko w koszulce bez używania sitka, więc wiedziałam, że muszę stworzyć danie, który nie wymaga użycia nietypowych urządzeń. Dlatego dzisiaj, przygotowując deser postawiłam na risotto. Odbiegłam trochę od tradycyjnej wersji, gdyż mój ryż połączyłam z czekoladą.
    Kojarzycie gorzką czekoladę z pomarańczą Lindt'a? Oddałabym za nią życie:) Jest tak fantastyczna, że właśnie nią zasugerowałam się robiąc moje risotto. Skórka pomarańczowa i czekolada wydają się smakowymi bliźniakami.

    Risotto czekoladowo-pomarańczowe (4 porcje)
    - 200 g ryżu arborio
    - 800 ml mleka
    - 2 łyżki masła
    - 100 g gorzkiej czekolady
    - laska wanilii
    - skórka z połowy pomarańczy
    - 5 łyżeczek cukru
    - 0,5 łyżeczki cynamonu
    - szczypta soli

    1. Do średniej wielkości garnka wrzuć łyżkę masła. Gdy się roztopi i zacznie skwierczeć dodaj ryż. Smaż kilka minut aż zbrązowieje, cały czas mieszając.
    2. Gdy ryż zbrązowieje dodaj pierwsze 100 ml mleka. Mieszaj i czekaj aż ryż pochłonie mleko. Dodawaj porcje mleka, a gdy ryż je pochłonie dodawaj kolejne 100 ml. Bardzo często mieszaj. Powinno to zając ok. 25 minut.
    3. Wydrąż ziarenka z laski wanilii i wrzuć do ryżu. Wrzuć też pozostałą skórkę po lasce wanilii. 
    4. W małym rondelku rozpuść czekoladę z łyżką masła. Odstaw na bok.
    5. Gdy ryż się ugotuje dodaj do niego czekoladę, startą skórkę z pomarańczy, cukier, szczyptę soli i cynamon. 
    6. Podawaj ciepłe lub schłodź i podawaj zimne. 
    Śliwka

    piątek, 9 listopada 2012

    Tarta dyniowa z migdałami

































    Miałam w planach dzisiaj zamieszczenie wpisu w zupełnie innym klimacie. Przeszukując folder ze zdjęciami burczymiwbrzuchu, znalazłam niespodziewanie zagubiony przepis na dyniową tartę. Zdziwić powinno mnie moje własne zdziwienie, bo folderze tym panuje niezwykłe chaos!

    Tartę piekłam pod koniec lata, bo chyba jeszcze we wrześniu i jakimś dziwnym sposobem zawieruszyła się między folderami z innymi jesiennymi przepisami.
    To ostatni moment na jej pokazanie, bo przecież szalony świąteczny czas zbliża się do nas coraz większymi krokami. Już niedługo wiele osób dopadnie grudniowe szaleństwo i pogoń za prezentami. A w Waszych kuchniach dyniowe eksperymenty zostaną zastąpione świątecznymi recepturami.
    Zanim to nastąpi, warto poświęcić jeszcze chwilę jesiennej królowej :) 
    Tarta dyniowa nie jest wielkim odkryciem, ale czasem w kuchni najlepsze są te najprostsze rozwiązania. Jest ona o tyle intrygująca, że trudno określić, czy jest to wypiek wytrawny, czy może już deser.
    W przypadku dyni, wszystko zależy od indywidualnego podejścia kucharza. Do tarty dodałam odrobinę cukru i migdałów, ale łatwo ją urozmaicić smakowo dodając np. cynamonu albo szałwii.
    Zanim przejdę do przepisu na tartę, chciałam zrobić małe - dyniowe podsumowanie.
    Na blogu miałyśmy już okazję zamieścić przepisy z dynią w roli głównej, a w większości z nich dominują słone smaki. Dlatego dziś będzie bardziej na słodko.
    Oto kilka z nich:






































    Tarta dyniowa z migdałami

    • 200 g mąki pszennej
    • 50 g blanszowanych migdałów
    • 125 g zimnego masła
    • łyżeczka cukru
    • pół łyżeczki soli
    • 500 g dyni
    • 2 jajka
    • 3 łyżki cukru
    • 200 ml śmietanki kremówki 30%
    • szczypta świeżo startej gałki muszkatołowej
    • łyżeczka oliwy z oliwek

    1.  Migdały lub orzechy drobno siekamy i mieszamy z przesianą mąką. Dodajemy cukier, sól oraz kawałki zimnego masła i zaczynamy wyrabiamy mikserem. Po kilku minutach ciasto osiągnie formę zgrabnej kuli. Owijamy je folią spożywczą i wkładamy do lodówki na godzinę.
    2. W tym czasie przygotowujemy purée z dyni. Dynię kroimy na cząstki i usuwamy ze środka miąższ oraz pestki. Kładziemy ją na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i polewamy odrobiną oliwy z oliwek. Wkładamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy w temperaturze 190 stopni przez ok. 30 minut. 
    3. Po tym czasie wyciągamy kawałki dyni z piekarnika, studzimy ją, obieramy ze skórki, a resztę miksujemy za pomocą blendera na gładkie purée. 
    4. Mus z dyni mieszamy z jajami, cukrem, śmietanką kremówką i szczyptą świeżo startej gałki muszkatołowej. 
    5. Ciasto wyciągamy z lodówki. Wałkujemy je na cienki spód i przekładamy na formę do tarty, dociskając je i nakłuwając w niektórych miejscach widelcem. 
    6. Na spód wylewamy przygotowane nadzienie z dyni, wyrównujemy wierzch łyżką. 
    7. Piekarnik rozgrzewamy do 220 stopni, tartę pieczemy przez 20 minut, potem zmniejszamy temperaturę do 200 stopni i dopiekamy kolejne 20 minut. 
    8. Upieczoną tartę wyciągamy z piekarnika i podajemy od razu lub studzimy przed podaniem.
     Tosia

    wtorek, 6 listopada 2012

    Chińskie klopsiki w sosie hoisin






































    Tak się przypadkowo złożyło, że ostatnie dwa weekendy spędziłam w kuchni, przygotowując cateringowe przekąski. Przyjęcia znaczącą się różniły klimatem, a niektórych gości obu imprez dzieli nawet pół wieku. Nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Okazało się, że niezależnie od wieku, czy grupy społecznej do której się należy, ludzie (szczególnie w imprezowym nastroju) są otwarci na nowe smaki.  Daje mi to ogromną satysfakcję, bo żywienie zbiorowe bywa stresujące i męczące.
    Jest to też wspaniała wiadomość, ponieważ nic mnie tak nie cieszy jak zapoznawanie innych z zaskakującymi dla nich potrawami. Widok znikających z prędkością światła pieczonych sajgonek na imprezie z okazji 60 urodzin sprawia, że zamiast trzymać się tradycyjnego menu i klasycznych zestawień, mam ochotę eksperymentować jeszcze bardziej.
    Dlatego w zaciszu domowej kuchni postanowiłam dziś popracować nad nowymi recepturami, które mogą się okazać hitem podczas następnych imprez. 
    Szykując jedzenie dla większej liczby gości, zazwyczaj stawiam na przekąski typu finger food. Małe kanapeczki pozwalają między rozmowami, a popijaniem drinków, dyskretnie włożyć je do buzi, nie brudząc się przy tym wyciekającym sosem. Podobnie jest z mięsnymi kuleczkami, w które można wbić wykałaczkę lub podać je na łyżkach. I właśnie o takich klopsikach będzie dzisiaj mowa!

    Przygotowałam je na sposób azjatycki, polewając je chińskim sosem hoisin. Sos ten wywodzi się konkretnie z kuchni kantońskiej, w oryginale przyrządza się go z soi, a jego smak jest słodko-pikantny. Do jego zrobienia wykorzystałam sos sojowy i masło orzechowe, które w połączeniu tworzą podobny smak do sosu hoisin, który można kupić chociażby w marketach, czy sklepach typu "kuchnie świata".
    Klopsiki oblane sosem hoisin, posypane sezamem i z wbitą wykałaczką idealnie nadają się jako imprezowa przekąska. Próbowałam ich w obu wersjach, jako przystawkę na zimno oraz z makaronem sojowym, na ciepło. Muszę przyznać, że w formie przekąski na zimno smakowało mi bardziej, mimo iż w wersji obiadowej też były godne podniebienia :)

    Chińskie klopsiki /20 sztuk

    • 0,5 kg mielonej wołowiny
    • żółtko
    • 50 g płatków kukurydzianych
    • 2 ząbki czosnku
    • łyżeczka posiekanego imbiru
    • łyżeczka posiekanej papryczki chilli
    • łyżeczka sosu sojowego
    • łyżeczka sosu rybnego
    • szczypta soli * (sos sojowy i rybny są już słone)
    • świeżo mielony pieprz
    • sezam do posypania
    • kolendra do dekoracji
     Sos hoisin
    • 5 łyżek sosu sojowego
    • 3 łyżki masła orzechowego
    • 3 łyżki miodu
    • 2 łyżeczki oleju sezamowego
    • 2 łyżeczki octu ryżowego
    • ząbek czosnku
    • łyżeczka posiekanego chilli
    1.  Do dużej misy wkładamy mielone mięso wołowe (prosimy o zmielenie rzeźnika lub robimy to sami). Płatki kukurydziane wsypujemy do moździerza lub malaksera i ucieramy na proszek. Dodajemy do mięsa razem z żółtkiem.
    2. Do składników dodajemy posiekany drobno czosnek, imbir, chilli, sos sojowy i sos rybny. Całość przyprawiamy solą i pieprzem do smaku. Mięso wyrabiamy chwilę ręką (można założyć jednorazową rękawiczkę), dzięki temu wszystkie składniki się ze sobą połączą.
    3. Z wyrobionego mięsa formujemy okrągłe pulpeciki, z podanych proporcji wyszło mi 20 pulpecików. Kładziemy je na blasze wyłożonej pergaminem i wkładamy do rozgrzanego piekarnika
    4. Pulpeciki pieczemy w temperaturze 200 stopni, przez 15 minut.
    5. W tym czasie przygotowujemy sos hoisin. Wystarczy połączyć ze sobą sos sojowy, masło orzechowe, miód, olej sezamowy, ocet ryżowy, posiekany czosnek i chilli. Wszystko razem zmiksować na gładki sos.
    6. Upieczone pulpeciki wyciągamy z piekarnika. Nadziewamy na wykałaczki, oblewamy sosem i posypujemy sezamem oraz kolendrą. Podajemy na zimno lub na ciepło.
    Tosia

    LinkWithin

    Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...