środa, 31 października 2012

Tydzień z LunchBoxem #3: Wrapsy






































Czas na trzecią przekąskę do pudełka z serii Tydzień z LunchBoxem. Do tej pory zdążyłyśmy już pokazać Wam dwa przepisy i omówić kilka ważnych kwestii dotyczących przemyślanego przygotowania przekąsek na uczelnię i do pracy.
W poniedziałek skupiłam się na sałatce azjatyckiej, czyli makaronie ryżowym na zimo, który po wymieszaniu z dressingiem można przechowywać w lodówce dwa dni. Makaron taki jest szerokim polem do popisu, dla osób, które lubią eksperymentować ze swoimi smakami. Dobierając różne składniki można za każdym razem uzyskać praktycznie nową sałatkę.
Podobnie jest z wrapsami, czyli apetycznie wypełnionymi tortillami. Zawijając w placek ulubione składniki można zmieniać ich smak każdego dnia :)
Wczoraj, Śliwka przedstawiła Wam kilka prostych zasad dotyczących planowania posiłku do pudełka. Jednym z punktów była zasada - Szanuj innych. Chodzi w niej mniej więcej o to, aby szanować swoich znajomych z grupy, czy współpracowników, z którymi przebywa się w jednym pomieszczeniu. Łatwo narobić sobie wrogów wyciągając pastę z makreli na czosnkowym pieczywie.
Wypełnienie dzisiejszych wrapsów, które znajdują się na zdjęciu należą akurat do tych o specyficznym zapachu i ryzykownych. Nadzienie inspirowane jest Sałatką Nicejską, ale w tym wypadku zostało przekształcone na potrzeby zawinięcia jej w tortilli. Musiałam zrezygnować z vinaigrette, który jest zbyt płynny i zastąpić gęstym sosem na bazie majonezu, serka śmietankowego i musztardy.
  Jeśli możecie zjeść na uboczu tortillę z jajkiem i tuńczykiem, a potem umyć zęby lub w kieszeni czeka na Was guma do żucia to polecam taką kompozycję smakową i zapachową :)
Jeśli brakuje Wam w tej kwestii odwagi to mam rozwiązanie w postaci innych dodatków. 

Oto kilka sposobów jak przygotować wrapsy:
  1.  Sos - nie może być płynny, dlatego powinien być na bazie majonezu/serka śmietankowego/mascarpone/ketchupu lub pesto.
  2. Warzywa - najlepiej, aby były chrupkie i się nie rozpadały jak np. marchewka, papryka
  3. Dodatki z zalewy/oliwy - wszelkiego rodzaju dodatki typu suszone pomidory, oliwki, kapary należy przed włożeniem do torilii odsączyć
Co w takim razie można wykorzystać komponując swoje wrapsy?
  • wędlinę /grillowane/pieczone/gotowane mięso : kurczaka, indyka, wieprzowinę, wołowinę
  • tuńczyka z puszki/jajko na twardo/wędzonego łososia/paluszki surimi/ grillowane krewetki
  • marchewkę/paprykę/ogórka kiszonego/ogórka surowego/selera naciowego
  • ulubioną sałatę np. rzymską, lodową, masłową, rukolę, roszponkę
  • kiełki np. lucerny, rzodkiewki, brokuła
  • papryczkę chilli/suszone pomidory/marynowane pieczarki/korniszony/oliwki/kapary/marynowaną paprykę
  • ulubiony gęsty sos/pesto








































Wrapsy z sałatką nicejską/4 sztuki
  • 2 tortille
  • tuńczyk w sosie własnym w puszcze
  • puszka anchois
  • 1/2 papryki
  • kilka oliwek
  • łyżeczka kaparów 
  • 2 jajka ugotowane na twardo
  • sałata rzymska lub lodowa
  • 2 łyżki majonezu
  • łyżka serka śmietankowego typu philadelphia
  • 2 łyżeczki musztardy
  • szczypta soli, świeżo mielony pieprz
  1. Zaczynamy od sosu. Majonez mieszamy z serkiem i musztardą za pomocą trzepaczki. Przyprawiamy solą i pieprzem do smaku.
  2. Na talerzu kładziemy tortillę. Brzeg placka smarujemy sosem, kładziemy porwane liście sałaty, dwie ćwiartki jajka, dwie łyżki odsączonego tuńczyka z zalewy, trzy fileciki anchois, kilka oliwek i kilka kaparów oraz paprykę pokrojoną w słupki.
  3. Zginamy tortillę od dołu i góry i zawijamy placek jak roladę, od strony, gdzie znajduje się nadzienie.
  4. Roladkę z tortilli kroimy na środku na pół i owijamy od doły w folię lub pergamin.
  5. Wrapsy pakujemy do pudełka.
Tosia

wtorek, 30 października 2012

Tydzień z LunchBoxem #2: Melon z fetą i miętą

































Wczoraj zainicjowałyśmy nasz "Tydzień z LunchBoxem", żeby pokazać wam kilka praktycznych, pysznych i zdrowych przepisów na posiłek, który możecie zabrać ze sobą do szkoły lub pracy.
Przyznam, że ostatnio temat przestał mi być obcy, gdyż co raz mniej czasu spędzam w domu, a co raz więcej w pracy i na uczelni. 
W tej pierwszej zapomnienie posiłku równa się kilkugodzinnemu umieraniu z głodu, bo zupełnie nie mam gdzie zaopatrzyć się w cokolwiek, a w drugiej niby lepiej, a właściwie gorzej.

Zawsze zastanawiałam się czy ktoś, kto profesjonalnie zajmuje się sprzedawaniem jedzenia wygłodniałym studentom chociaż na chwile zatrzymał się i przemyślał sprawę. Z własnego doświadczenia i po długich rozmowach ze znajomymi dochodzę do wniosku, że chyba nie. 
Na moim wydziale jest mnóstwo kanapek, trzeba przyznać, ale to marna opcja dla kogoś, kto nie chce obżerać się wielką porcją chleba, a raczej wybrać coś zdrowszego. Mamy też sałatki, konkretnie jedną, ze starym kurczakiem, zalaną od góry do dołu majonezem. No i obiady, do wyboru do koloru- kotlet schabowy, dominikański, szwajcar, de volaille i panierowana pierś z kurczaka. Szkoda, że wszystko to jeden i ten sam kawałek oblepiony tłustą panierką. 

Konieczność zabierania jedzenia ze sobą przyszła więc sama. Nie jest to jednak proste, bo nie jestem osobą, która planuje z wyprzedzeniem swoje działania. Budzę się zwykle rano, na wstępie niezwykle spóźniona i przypominam sobie, że znooooowuuuu nie przygotowałam sobie wieczorem jedzenia. Pozostaje szybka kanapka czy owoc. Ostatnio staram się jednak zmieniać przyzwyczajenia.

Jedzenie na wynos to wcale nie taka prosta sprawa. Musimy pamiętać o kilku sprawach, które należy koniecznie uwzględnić już na etapie planowania. 

  1. Składniki mokre. Pewne rzeczy, które jemy na co dzień w domu nie będą smakować już tak dobrze po kilku godzinach. Na przykład plaster pysznego pomidora na kanapce, po kilku godzinach rozmoczy chleb i uczyni ten przysmak niemożliwym do zjedzenia. To samo tyczy się dressingów do sałatki. Najlepiej więc mokre składniki (jeżeli nie chcemy ich wyeliminować) pakować oddzielnie.
  2. Planowanie. Najlepiej na spokojnie, w czasie wolnym pomyśleć o tym, na co akurat mamy ochotę i spróbować przenieść tę wizję "do pudełeczka". Są dania, które przetrwają kilka dni, a ty będziesz mieć możliwość każdego dnia dodać inne składniki. To już wczoraj udowodniła Wam Tosia
  3. Szanuj innych. W szczególności, gdy jesteś na co dzień zmuszony/a do obcowania z ludźmi w jednym pokoju. Może nie zdajecie sobie sprawy, ale gdy przynosicie do pracy pastę z makreli i zajadacie się nią w najlepsze, pozostali w najlepszym wypadku cierpią w zaciszu swoich biurek, a w najgorszym już przyszykowali ci ksywkę, która nie opuści cię do końca życia (tak, poznałam kiedyś Panią Rybkę).
  4. Mikrofalówka. To subiektywna opinia, ale uważam, że mikrofalówka zabija większość dobrego, co oferuje posiłek. Nigdy nie miałam, nigdy nie używam (no dobra, popcorn serowy podczas imprez  i ewentualnie na śniadanie po imprezie się nie liczy), a w pracy tylko stoi i straszy. Postarajcie się postawić na pożywny posiłek na zimno, a zaplanować coś ciepłego po powrocie do domu.
  5. Kilka mniejszych posiłków co 3 godziny. Staram się trzymać tej zasady, bo umówmy się, spędzanie 8 godzin przed komputerem wyzwala w nas naturalną chęć zrobienia przerwy (najlepiej co 10 minut) na zjedzenie czegoś pysznego. A od siedzenia nie będziemy lżejsi.
No i tak się składa, że posiłek, który chce Wam dzisiaj zaproponować jest zgodny z powyższymi zasadami, straaaasznie prosty do wykonania i po prostu pyszny. Odkryłam to połączenie jakiś czas temu (latem melona świetnie zastąpi arbuz), zapakowałam kilka razy do pracy i się uzależniłam. Trzy składniki, a niezwykle cieszą. Mam tylko lekki problem z ostatnim punktem- gdy wiem, że mam go w torbie, trudno mi się powstrzymać przed zjedzeniem go od razu. 

Melon z fetą i miętą (2 porcje)
- pół melona*
- 100 g fety
- garść świeżej mięty
  1. Melona obierz ze skórki, wyjmij łyżką pestki ze środka i pokrój w kostkę.
  2. Pokrusz fetę, pomieszaj z melonem.
  3. Dodaj świeżą, poszatkowaną miętę. 
  4. Zapakuj w pudełeczko i ciesz się swoim posiłkiem w pracy czy w szkole.

*używałam różnych, tutaj widzicie cantaloupe, ale każdy inny też świetnie się sprawdzi

Śliwka

poniedziałek, 29 października 2012

Tydzień z LunchBoxem #1: Sałatka azjatycka

































Przytłacza Cię masa obowiązków? W ciągu tygodnia krążysz między uczelnią, dodatkowymi zajęciami i pracą dorywczą? A może po prostu bardzo dużo pracujesz poza domem i nie masz czasu na regularne posiłki? Nie masz ochoty codziennie wymyślać nowych przekąsek, które możesz zabrać ze sobą wychodząc z domu, a te dostępne w bufecie w miejscu pracy/na uczelni są drogie lub niesmaczne?
Jeśli chociaż na jedno pytanie odpowiedziałeś/aś tak, to znaczy że nowy cykl na blogu powstał z myślą o Tobie!

Pomysł na "Tydzień z LunchBoxem", pojawił się zupełnie przez przypadek. Podczas wrześniowego Lekkiego tygodnia , koleżanka Marysia z bloga art attack {be inspired} zapytała się nas o propozycje na przekąski, które może zapakować do pudełka i zabrać na uczelnię. Czytając ten komentarz od razu poczułam, że tydzień z takimi przepisami byłby pomysłem, który może Wam się spodobać. 
Tego typu cykl to jednak zobowiązanie, że w danym tygodniu poświęcimy 7 dni na przygotowywanie wpisów o określonym temacie. Dlatego potrzebowałyśmy ponad miesiąc czasu, by w końcu się zgrać co do odpowiedniego terminu. W tym czasie także nasz kolega Łukasz prosił o inspirację w postaci sałatek i zakąsek, które może przygotować z zapasem na dwa dni. To utwierdziło nas w przekonaniu, że jest zapotrzebowanie na tego typu przepisy :) 
Na pewno znajdą się osoby, które uznają, że "Polacy nie gęsi i swój język mają", czepiając się o nazwę LunchBox. Po krótkiej debacie stwierdziłyśmy, że słowo to dobrze ukazuje ideę smacznie wypełnionych pudełek.

Wiele razy zdarzało mi się wychodzić na uczelnię, czy do pracy (gdy pracowałam poza domem) bez drugiego śniadania w torbie. Przez to musiałam kupować batoniki, suche kanapki z wędliną i serem za kosmiczną cenę, albo wytrzymać burczenie w brzuchu. Zdecydowanie milej płynie czas, gdy wiesz, że podczas przerwy czeka na Ciebie w pudełku coś pysznego. Kiedy tylko mam czas i humor rano to staram się też szykować lunchbox dla chłopaka. Lubię dostawać w ciągu dnia smsa, że sałatka czy kanapka jest wyśmienita, albo słyszeć, że pudełka Pawła były znowu chwalone przez znajomych :)

Czas na pierwszą opcję. Nie chcę, aby część z Was się zniechęcała samą nazwą sałatki. Azjatyckie dania mogą się kojarzyć z trudno dostępnymi składnikami i skomplikowanymi technikami. W tym przypadku wcale tak nie jest. Przepis ten specjalnie wymyśliłam tak, aby można go było przygotować szybko i na dwa dni. Wystarczy makaron ryżowy pomieszać z dressingiem i trzymać w pudełku w lodówce. A kiedy jest taka potrzeba dokładać i zmieniać składniki.
Swoją sałatkę zrobiłam akurat z mango, marchewką, papryką i chilli. Konkretniejszy dodatek wystąpił w dwóch wersjach - z grillowaną piersią kurczaka (została mi z obiadu) oraz z paluszkami surimi. Tak naprawdę możecie je zmieniać do woli, wykorzystać inne mięso, albo wrzucić krewetki, tofu, czy nawet jajko na twardo. Ważne jest to, by brać to co ma się pod ręką i nie tracić zbyt dużo czasu na robienie takiej przekąski.

































Sałatka azjatycka z makaronem ryżowym/2 porcje
  • 100 g makaronu ryżowego
  • ulubione warzywa/owoce (u mnie: mango, marchewka, papryka, chilli)
  • pierś kurczaka/antrykot wołowy/polędwica wieprzowa/krewetki/paluszki surimi/tofu/jajko ugotowane na twardo
  • liście kolendry
Dressing:
  • sok z limonki (można zastąpić cytryną)
  • łyżeczka startej skórki z limonki
  • łyżeczka sosu rybnego lub sojowego
  • łyżka miodu lub 3 łyżeczki cukru trzcinowego
  • łyżeczka oleju sezamowego
  • 2 łyżki oliwy
  • ząbek czosnku
  • łyżeczka posiekanej papryczki chilli
  • łyżeczka startego imbiru
  • świeżo mielony pieprz
  • sól (dla niektórych sos sojowy może wystarczyć)
  1. Makaron wkładamy do dużej miski i zlewamy wrzącą wodą. Przykrywamy misę i zostawiamy na kilka minut (czas określony na opakowaniu). Po kilku minutach odsączamy makaron z wody i wrzucamy do suchej miski. Nożyczkami tniemy go, aby był krótszy (łatwiej jeść z pudełka).
  2. Czas na dressing, który robimy w słoiku. Ścieramy skórkę z umytej limonki i wyciskamy sok. Dodajemy sos rybny(lub sojowy), miód, olej sezamowy, oliwę, posiekany drobno czosnek, posiekane drobno chilli oraz starty imbir. Dressing przyprawiamy świeżo mielonym pieprzem. Słoik z sosem zamykamy i nim wstrząsamy. Następnie sprawdzamy czy odpowiada nam smak i ewentualnie doprawiamy np. sokiem z limonki/miodem/solą.
  3. Dressing mieszamy z makaronem ryżowym.
  4. Obrane mango, marchewkę i paprykę kroimy w cienkie słupki. Składniki wrzucamy do makaronu ryżowego.
  5. Do sałatki dodajemy wybrany składnik i przekładamy do pudełka (ja wybrałam grillowaną pierś kurczaka, a w drugiej wersji paluszki surimi).
Tosia

niedziela, 28 października 2012

Śniadanie do łóżka #72: Awokado z jajkiem na twardo w wędzonym łososiu



































To było prawdziwe szaleństwo! 
Przeżyłam dzielnie maraton gotowania, rozpoczynając go w środę wieczorową porą, a kończąc wczoraj wieczorem podczas imprezy. Przez cały ten czas praktycznie nie wychodziłam nie tylko z kuchni, ale nawet z domu (oprócz zakupów spożywczych). Czasem tylko zerkałam na Facebooka i bloga zobaczyć co się dzieje :) 
Wszystko to dlatego, że miałam do przygotowania 20 litrów zupy, sporo słodkości i liczbę przekąsek, którą trudno by było policzyć na palcach 40-50 osób (czyt. liczba ta na pewno miała dwa zera).
Moja ciężka praca została nagrodzona masą komplementów i znikającymi przekąskami z prędkością światła. Mimo to, po cateringu z tak dużą liczbą jedzenia zostało mi sporo składników.
Wczoraj wieczorem byłam tak wykończona psychicznie i fizycznie, że powiedziałam sobie, że przynajmniej do poniedziałku nie będę nic gotować. Obiecałam sobie zatem jeden dzień przerwy.
Dzięki przestawieniu czasu udało mi się dzisiaj wyspać. Kiedy otworzyłam rano oczy, od razu zapragnęłam spokojnego celebrowania niedzielnego śniadania. Otwierając lodówkę znalazłam kilka plastrów wędzonego łososia oraz awokado. Następnie spojrzałam na jajka i już wiedziałam. Sam proces przygotowywania roladek z jajkiem i awokado w łososiu potoczył się prawie tak szybko jak ich wymyślenie.
Łosoś, awokado i jajko to już prawdziwa śmietanka towarzyska, ale ja postanowiłam urozmaicić to trio dodając sos z mascarpone, sokiem z cytryny i wasabi. W całości ta przekąska to już prawdziwe cudo. Zachęcam do spróbowania, a roladki robi się naprawdę szybko :)

Awokado z jajkiem na twardo w wędzonym łososiu/4szt.
  • jajko ugotowane na twardo
  • 4 plastry wędzonego łososia
  • 1/2 awokado
  • 3 łyżki mascarpone
  • łyżeczka majonezu
  • 2 łyżki posiekanego szczypiorku
  • 1/2 łyżeczki pasty wasabi
  • łyżeczka soku z cytryny
  • cienki plaster cytryny
  • sól, pieprz
  • koperek
  • kawałek bagietki
  1.  Mascarpone mieszamy z majonezem, sokiem z cytryny i wasabi. Dodajemy posiekany szczypiorek, przyprawiamy pieprzem i solą.
  2. Bagietkę ukroić tak, aby jej długość wynosiła ok. 8 cm. Przekroić wzdłuż na pół, czynność powtórzyć. 4 kawałki bagietki zapiec w piekarniku lub tosterze.
  3. Na desce kładziemy szeroki plaster wędzonego łososia (u mnie miał 18 cm). Środek smarujemy odrobiną przygotowanego sosu. Na to kładziemy ćwiartkę jajka ugotowanego na twardo oraz ćwiartkę awokado. Zawijamy łososia od dołu do środka, a następnie zawijamy boki. Uzyskujemy w ten sposób roladki.
  4. Cienki plaster cytryny kroimy na 4 części i dekorujemy nimi roladki.
 Tosia

sobota, 27 października 2012

Słodka sobota #77: Andruty z kremem kasztanowym i masłem orzechowym



































Ta sobota zaczęła się inaczej niż zwykle. Zamiast przerzucania się na drugi bok w późnych godzinach popołudniowych, już o 9 znalazłam się na gdyńskiej hali w celu zaopatrzenia się w rarytas, który chodzi mi po głowie od tygodnia, mianowicie ośmiornicę.

Całą drogę zastanawiałam się czy przyjdzie mi ją dzisiaj przyrządzić, ale na szczęście gdy dojechałam, na straganach leżały przede mną dwa piękne okazy i jakby wyciągały macki w moją stronę:) Uwielbiam halę rybną w piątki i soboty- kalmary, krewetki, kawior i ośmiornice. Naprawdę jest z czego wybierać.

Niestety z okazji słodkiej soboty nie przygotowałam wam macek ośmiornicy w czekoladzie, ale zachęcona tak dobrze zaczętym dniem pojechałam na drugi koniec Trójmiasta aby odwiedzić Kuchnie Świata (dobrych produktów nigdy dość!). I tam natknęłam się na krem z kasztanów. W domu przełożyłam nim andruty, dodając masła orzechowego aby przełamać smak. Efekt jest rewelacyjny, a pracy z tym praktycznie nie ma.

To chyba najkrótszy przepis jaki napisałam w życiu:)

Andruty z kremem kasztanowym i masłem orzechowym
- ok. 10 andrutów
- krem kasztanowy
- masło orzechowe

  1. Posmaruj połowę andrutów masłem orzechowym, a połowę kremem kasztanowym.
  2. Złóż je ze sobą jeden na drugi (przekładając smaki).
  3. Pokrój w grube paski. 
Śliwka

piątek, 26 października 2012

Jesienny koktajl z pieczonych jabłek































Dzisiaj wyjątkowy dzień dla Burczymiwbrzuchu. Wprawdzie planujemy poświęcić temu notkę po urodzinowej imprezie, którą urządzamy wkrótce, ale i tak już  się Wam wygadałyśmy dzisiaj na naszym facebooku (tam też możecie obejrzeć śliczną kartkę, którą narysowała nam wspólnie ze swoją Mamą, nasza przyjaciółka Ada), więc to żadna tajemnica. Tak, tak- nasz blog ma już 2 lata! 

Wprawdzie wszystko dzisiaj smakuje nam lepiej niż każdego innego dnia roku, ale i tak jestem pewna mojego nowego, pysznego odkrycia.  
Uwielbiam pieczone jabłka i chyba nie tylko ja. To taka przekąska, która powala prostotą i zachwyci prawie każdego. Lubię piec je w całości, wydrążając z góry gniazda nasienne i faszerować je różnymi smakołykami (miód, orzechy, sok z malin). Lukier, miód, liryczne cudo.

Nie pamiętam kiedy wpadłam na to, żeby te wszystkie smaki złączyć razem w formie pitnej, ale od tego dnia moje życie już nigdy nie będzie takie samo:)
Wyobraźcie sobie pyszną szarlotkę ze słodko-kwaśnymi jabłkami. Najlepiej z dodatkiem bitej śmietany, cynamonu i imbiru, posypaną słodką kruszonką. Jest dobrze, co?
A teraz wyobraźcie sobie, że możecie wypić coś, co smakuje tak samo i nie ma ani grama cukru. Lepiej być nie może? To dodajcie do tego jeszcze fakt, że jest tak proste do wykonania, że uda się dosłownie każdemu.

Do wykonania koktajlu użyłam blendera marki Philips. Od jakiegoś czasu na facebooku tego producenta mieliście możliwość wyboru jakie danie z użyciem tej maszyny pojawi się dzisiaj na blogu. Widać nie tylko ja kocham jabłkowe pomysły, bo na rzecz tego koktajlu odrzuciliście ravioli z pastą z groszku i bakłażanowe placuszki z guacamole.




















Przepis powstał w ramach kampanii Codziennie odmiennie. Ten i wiele innych możecie ściągnąć w aplikacji mobilnej iTunes i Google Play

Jesienny koktajl z pieczonych jabłek 


Ilość porcji: 4
Czas przygotowania: 25 minut
Poziom trudności: łatwy

- 2 duże jabłka
- 2 centymetrowy kawałek świeżego imbiru
- 360 ml jogurtu naturalnego
- pół łyżeczki cynamonu

1.       Rozgrzej piekarnik do 200 stopni.
2.       Jabłka pokrój w ćwiartki, pozbaw gniazd nasiennych i obierz ze skórki.
3.       Wsadź jabłka na blaszce do piekarnika razem z pozbawionym skórki, poszatkowanym imbirem. Piecz przez ok. 20 minu.
4.       Wyjmij jabłka i odstaw do ostygnięcia
5.       Zmiksuj w blenderze jabłka, imbir, cynamon i jogurt na gładką masę.

Śliwka

czwartek, 25 października 2012

Roladki makaronowe z kurczakiem, brokułem i gorgonzolą




































Viva la Pasta! 
Pisałyśmy już w ciągu dnia na naszej stronie na Facebooku o tym, że 25 października został ogłoszony Światowym Dniem Makaronu. W związku z tym na blogu nie mogła się pojawić tarta dyniowa, zupa grzybowa, ani przepis na hinduskie danie butter chicken z ryżem. 
Musi być makaron i basta - Viva la Pasta!
Przyznam Wam się do tego, że dziś nie zjadłam ani grama makaronu. Świętowałam makaronowo wczoraj. To wszystko dlatego, że od wczorajszego wieczoru do soboty moja kuchnia z cichego i spokojnego azylu przemieniła się w kuchnię gastronomiczną. Szykuję catering na sporą imprezę i do soboty muszę upiec kilka ciast, ugotować 20 litrów zupy i przygotować łącznie 500 małych przekąsek. Jak na jedną osobę i dwie ręce do pracy jest to sporo roboty, ale wiem, że sobie poradzę. Mimo wielkiego zamieszania, które będzie trwało kilka dni, to muszę przyznać, że uwielbiam takie wyzwania. I już pierwsze żywienie zbiorowe mam dawno za sobą :)
W związku z tym przygotowałam domowy makaron dzień wcześniej, kiedy w mojej kuchni panowała jeszcze cisza przed obecną burzą.

Produkcja domowego makaronu nie powinna Wam zająć dłużej niż dwie godziny. Jeśli jednak jesteście leniuchami, ale po prostu macie sporo pracy, to w przepisie poniżej proponuję też wersję z kupnym makaronem.
Przejdźmy zatem już do dania. Z okazji Światowego Dnia Makaronu przyrządziłam wczoraj roladki z purée brokułowym, grillowanym kurczakiem, gorgonzolą, mozzarellą i ziarnami słonecznika. Roladki zapiekłam w piekarniku, razem z serowym sosem. Myślę, że to połączenie powinno spodobać się szczególnie Paniom :)

Na koniec chciałam Wam podać trzy proste zasady o których należy pamiętać podczas zakupów i w trakcie gotowania kupnego makaronu. Są one niezwykle banalne, ale z doświadczenia wiem, że zdarzają się przypadki, które o tych faktach nie wiedzą.
  1. Kupując makaron należy spojrzeć na opakowanie - wybieramy zawsze makaron z pszenicy durum.
  2. Gotując makaron solimy wodę - jeśli tego nie zrobimy, makaron nie będzie miał "smaku".
  3. Makaron gotujemy minutę krócej niż jest to podane na opakowaniu. Dzięki temu uzyskujemy makaron al dente, który jest lekkostrawny. Nie ma nic gorszego od rozgotowanego makaronu!



































Domowy makaron
  • 200 g mąki pszennej typ 550 (lub "00")
  • 50 g drobnej semoliny
  • 2 żółtka
  • jajko
  • szczypta soli
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • 3 łyżki letniej wody

  1. Mąkę przesiewamy na stolnicę, mieszamy z semoliną i solą. Usypujemy "kopiec". Na środku mąki robimy wgłębienie i wbijamy jajko oraz żółtka. Widelcem lub palcami mieszamy jajka z mąką. Powoli dodajemy oliwę i wodę, jednocześnie zagniatając ciasto.
  2. Po kilku minutach energicznego zagniatania, otrzymamy elastyczną kulę z ciasta. Owijamy ją folią spożywczą, wkładamy  do lodówki na minimum 30 minut, a najlepiej na godzinę.
  3. Ciasto makaronowe wyciągamy z lodówki i dzielimy na 3 części. Każdą część przepuszczamy przez maszynkę do makaronu (zaczynając od grubości 7, na 2 kończąc). Rozwałkowany makaron kładziemy na oprószonej mąką stolnicy.
Farsz brokułowy z kurczakiem, gorgonzolą i prażonym słonecznikiem 
Purée brokułowe:
  • duży brokuł
  • 100 g gorgonzoli
  • 50 ml śmietanki (u mnie 18%)
  • łyżka masła
  • ząbek czosnku
  • szczypta świeżo startej gałki muszkatołowej
  • sól*
  • pieprz
  1. Brokuła myjemy, osuszamy i dzielimy na różyczki. Gotujemy w posolonej łyżeczką cukru i łyżeczką soli wodzie, aż będzie "al dente". Wyciągamy i odsączamy z wody (po kilku minutach gotowania).
  2. W miseczce rozgniatamy widelcem brokuła. Na patelni rozpuszczamy masło, dodajemy rozgniecionego brokuła i posiekany drobno czosnek. Przyprawiamy pieprzem i podgrzewamy kilka minut.
  3. Gorgonzolę kroimy/kruszymy na mniejsze kawałki, dodajemy je do purée, razem ze śmietanką.
  4. Całość dusimy jeszcze kilka minut na małym ogniu. Pod koniec dodajemy świeżo startą gałkę muszkatołową i przyprawiamy pieprzem.
* Ja nie soliłam, gdyż gorgonzola jest wystarczająco słona.

Grillowana/pieczona pierś kurczaka
  • podwójna pierś kurczaka
  • sok z 1/2 cytryny
  • ząbek czosnku
  • świeżo mielony pieprz
  • sól
  • łyżka oliwy z oliwek
  1. Pierś kurczaka myjemy, osuszamy, oczyszczamy z błon i kroimy w długie paski (wielkości polędwiczek). Przyprawiamy je z dwóch stron solą i pieprzem. Wrzucamy do torebki lub miski, dodajemy rozgnieciony ząbek czosnku, sok z cytryny i oliwę z oliwek. Mieszamy i wkładamy do lodówki na minimum pół godziny.
  2. Zamarynowane mięso wyciągamy z lodówki. Wrzucamy na rozgrzaną patelnię do grillowania/elektryczny grill i grillujemy po kilka minut z każdej strony (ma się zarumienić). W wersji pieczonej, wkładamy mięso do rękawa i pieczemy w 190 stopniach przez 15 minut.
  3. Gotowego kurczaka kroimy w plasterki.
Prażony słonecznik
  • garść ziaren słonecznika
  1. Rozgrzewamy suchą patelnię. Wsypujemy ziarna słonecznika i prażymy przez kilka minut.
  2. Gdy ziarenka zaczną się rumienić, potrząsamy patelnią i jeszcze chwilę prażymy. 
  3. Uprażony słonecznik przesypujemy do miseczki i wykorzystujemy do farszu.
Sos serowy
  • 100 ml śmietanki (18%)
  • 100 g sera gorgonzola
  • świeżo mielony pieprz
  • szczypta soli
  • szczypta cukru
  1. W rondelku rozpuszczamy gorgonzolę razem ze śmietanką. Po rozpuszczeniu sera, przyprawiamy sos świeżo mielonym pieprzem, cukrem, solą i jeszcze chwilę podgrzewamy.
Roladki makaronowe
  1. Ciasto dzielimy na kwadraty (u mnie 15x15 cm). Z boku każdego kwadratu kładziemy przygotowany wcześniej farsz, czyli purée brokułowe, kawałki grillowanego kurczaka, prażone ziarna słonecznika i paseczki mozzarelli (patrz - zdjęcie). Przyszłą roladkę zaginamy najpierw od dołu i góry, a następnie z lewego boku na prawy, tworząc w ten sposób małą roladę. Czynność powtarzamy.
  2. Przygotowane roladki kroimy na 2-3 mniejsze części. 
  3. Żaroodporną formę smarujemy sosem serowym. Kładziemy na sosie roladki makaronowe i polewamy ponownie sosem.
  4. Formę wkładamy do rozgrzanego piekarnika. Pieczemy w 190 stopniach przed 15-18 minut.
  5. Przed podaniem roladki posypujemy prażonym słonecznikiem.

Wersja z kupnym makaronem

  • płaty makaronowe do lasagne lub cannelloni
  1.  Płaty makaronowe gotujemy przez 5 minut we wrzącej i osolonej wodzie.
  2. Ugotowane odsączamy z wody i kładziemy na blacie. (W przypadku cannelloni, nadziewamy suchy makaron farszem).Z boku każdego prostokąta kładziemy łyżeczkę farszu i zawijamy, spinamy wykałaczką. Reszta czynności identyczna jak z domowym makaronem.  
Tosia

środa, 24 października 2012

Placuszki z cukinii z wędzonym łososiem

Brrr! Jak zimno. 
Moje stopy poczuły dzisiaj dotkliwie konieczność zamiany półbutów na kozaki, a nagły zryw do uprawiania sportów na świeżym powietrzu chyba niestety będzie musiał ustąpić miejsca długim kąpielom w wannie. 
Każda pora roku rządzi się swoimi prawami, a póki co niezwykle się cieszę, że już dzisiaj zainicjuję pasmo długich wieczorów z grzańcem w dłoni i przyjaciółmi (kolejność nieprzypadkowa:)). 

Chociaż smak placuszków cukiniowych zdecydowanie kojarzy mi się z latem (może dlatego, że wprost uwielbiam wersję z kurkami) nie ma żadnych obiektywnych przeszkód, które powstrzymałyby mnie przed zjedzeniem ich dzisiaj. Tym razem postanowiłam trochę poeksperymentować w granicach "dodam co mam, bo za zimno, żeby iść do sklepu" i natknęłam się na kus kus. 
Gdybym przejrzała się w tym momencie w lustrze z pewnością zobaczyłabym typową dla Pomysłowego Dobromira lampkę nad głową, bo zgodnie z tym co przypuszczałam, dzięki kus kusowi placuszki są chrupiące, pyszne i bardziej pożywne. A łosoś i przełamujący smak grecki jogurt... gdyby to nie było moje powiedziałabym- mistrzostwo! ( no i powiedziałam). 

Koniecznie wypróbujcie, bo to pyszny sposób na lekki, ale pożywny obiad. No i naprawdę KAŻDY da radę je zrobić. 

Placuszki z cukinii i kus kusu z wędzonym łososiem (12 sztuk= 4 porcje)
- 2 małe cukinie
- 100 g kaszy kus kus*
- garść świeżej bazylii
- garść świeżej kolendry
- 2 ząbki czosnku
- pół białej cebuli
- 2 łyżki miodu
- pół łyżeczki pieprzu cayenne
- 1 łyżka sosu Worchestershire
- pół łyżeczki pasty wasabi
- 2 jajka
- sól
- pieprz
- ew. mąka pełnoziarnista**

- 150 g wędzonego łososia
- koperek
- jogurt grecki
- cytryna

  1. Zetrzyj cukinie na grubej tarce. Dodaj dwie płaskie łyżeczki soli, pomieszaj i umieść na sitku. Sitko zawieś nad zlewem i daj cukinii puszczać sok przez ok. 45 minut. Od czasu do czasu dociskaj ją do sitka, aby wycisnąć wszystkie soki.
  2. W tym czasie poszatkuj cebulę i czosnek. Kus kus zalej wodą zgodnie z instrukcjami na opakowaniu. 
  3. Gdy kus kus ostygnie, wrzuć go do dużej miski i dodaj czosnek i cebulę. Poszatkuj zioła i dodaj do miski.
  4. Przypraw składniki w misce miodem, pieprzem cayenne, sosem Worchestershire, wasabi, solą i pieprzem. Dodaj jajka i całość dokładnie wymieszaj
  5. Jeszcze raz dokładnie odsącz cukinie przyciskając ją do sitka. Dodaj ją do mieszanki z kus kusem. Dokładnie wymieszaj.
  6. Na patelni rozgrzej oliwę. Zrób próbny placuszek. Jeśli będzie się dobrze ścinał, nie ma potrzeby dodawania mąki (będzie to zależało od rodzaju cukinii, jak bardzo jest wodnista). Jeśli trochę sie rozpada dodaj ok. 2 łyżki mąki pełnoziarnistej i wymieszaj. Na próbnym placuszku sprawdź też czy odpowiada ci poziom dosolenia. W razie potrzeby dosól mieszankę.
  7. Smaż placuszki wykładając na patelnie czubatą łyżkę masy i lekko przyciskając łopatką, tak aby miały ok. 1 centymetr grubości. Smaż z dwóch stron, delikatnie przewracając je za pomocą łopatki, aż zbrązowieją po obu stronach.
  8. Odkładaj na ręcznik papierowy, aby pozbyć się nadmiaru tłuszczu.
  9. Podawaj w ten sposób: ułóż 1 placuszek na talerzu, przykryj plastrem łososia, skrop cytryną i posyp koperkiem, 2 placuszek, plaster łososia, skrop cytryną i posyp koperkiem, 3 placuszek, udekoruj plastrem cytryny i koperkiem. Podawaj z jogurtem greckim dla przełamania smaku.
* waga suchej kaszy
** możesz użyć każdej mąki, ale pełnoziarnista będzie zdrowsza

Śliwka

wtorek, 23 października 2012

Pierogi z wędzonym twarogiem, ziemniakami i karmelizowaną cebulą

























Moje kuchnia nie jest zbyt duża, ale jej zaletą jest to, że jest tylko moja. Trochę podkoloryzowałam to zdanie.Może czasem wpuszczam do niej chłopaka, aby zrobił sobie kanapkę lub przygotował na śniadanie kawę :) Nie lubię jednak gdy ktoś się po niej dłużej kręci.
Wracając do wielkości. Mimo tego, że jest mała, moja kuchnia nie ma żadnych granic! 
Kiedy do niej wchodzę mogę szybko znaleźć się w tętniącym życiem Wietnamie albo w klimatycznym bistro, gdzieś w południowo-wschodniej Francji.
Przebywając w mojej kuchni można nie tylko podróżować "palcem po mapie", ale także przenosić się w czasie.
Przyznaję, że interesuje mnie futuryzm, niecodzienne łączenie składników i nowoczesne myślenie o gotowaniu. Nie mam jednak ochoty na uprawianie kuchni molekularnej, wolę jedzenie podawane w klasycznej formie.
Bywam za to sentymentalna, więc staram się szanować domowe gotowanie w stylu retro. Szatkując, ucierając, mieszając i smakując, podróżuję nie tylko po kontynentach, ale także w czasie.
Czasem jednak się zapomnę i utknę gdzieś w czasoprzestrzeni, wtedy wychodzi z tego fusion, gdzie tradycja miesza się ze świeżym spojrzeniem, a właściwie smakiem.
W taki sposób powstały dzisiejsze zwyczajnie niezwyczajne pierogi ruskie. Proporcje farszu, ciasta i forma pierogów jest znana i klasyczna. Moim małym przekrętem pierwszego nadzienia jest tutaj wykorzystanie twarogu wędzonego i karmelizowanej cebuli. Druga propozycja to jeszcze zwyklejszy farsz do pierogów ruskich, ale z dodatkiem prażonych migdałów i rozmarynu.
Pierogi zostały zaakceptowane z uśmiechem przez dwóch znakomitych smakoszy. Jednego wpuściłam odświętnie do swojej kuchni, aby odsmażał pierogi na masełku. A tym tajemniczym smakoszem była Śliwka :)
Ps. Chciałabym mieć przynajmniej kilkunastoletnie doświadczenie w lepieniu zgrabnych pierogów.




































Pierogi 

Ciasto:
  • 600 g mąki pszennej
  • 400 ml letniej wody
  • łyżeczka soli 
  1. Na stolnicę przesiewamy mąkę i mieszamy ją z solą. Robimy wgłębienie i powoli wlewamy letnią, lecz nie gorącą wodę. Zgarniamy widelcem ciasto mieszając je z wodą.
  2. Gdy składniki zaczną się ze sobą łączyć wyrabiamy ciasto ręcznie, aby uzyskać elastyczną kulę.
  3. Wyrobione ciasto dzielimy na 3 części. Pierwszą z nich cienko wałkujemy (ja użyłam do tego maszynę do makaronu). Pozostałe części trzymamy pod miską, aby ciasto nie wyschło.
  4. Wykrawamy za pomocą wykrawaczki/szklanki kółka (najlepiej o średnicy 8-9,5 cm). Na środku każdego kółka z ciasta kładziemy łyżką farsz i zlepiamy. Ważne, aby farszu było dużo!
  5. Ulepione pierogi kładziemy na obsypanej mąką stolnicy. Pierogi gotujemy przez 5 minut, we wrzącej i osolonej wodzie (można dodać łyżeczkę oliwy). Ugotowane podajemy od razu, albo podsmażamy dodatkowo na maśle.
Farsz z wędzonym twarogiem, ziemniakami i karmelizowaną cebulą:
  • 500 g purée z ziemniaków
  • 250 g wędzonego twarogu
  • duża biała cebula
  • łyżeczka miodu
  • łyżeczka soku z cytryny
  • gałązka tymianku
  • 2 łyżki masła
  • sól
  • świeżo mielony pieprz
  1. Cebulę kroimy w drobną kostkę. Wrzucamy na rozgrzaną patelnię razem z masłem. Przyprawiamy solą i pieprzem i smażymy kilka minut, aż będzie szklista. Dodajemy posiekany tymianek, łyżeczkę miodu i sok z cytryny. Dusimy jeszcze kilka minut, pod koniec dodając jeszcze łyżeczkę masła dla smaku.
  2. Purée z ugotowanych ziemniaków mieszamy widelcem z twarogiem. Dodajemy karmelizowaną cebulę. Całość przyprawiamy solą i pieprzem.
Farsz z ziemniakami, twarogiem, karmelizowaną cebulą, migdałami i rozmarynem
  • 500 g purée z ziemniaków
  • 250 g chudego twarogu
  • 2 czerwone cebule
  • garść migdałów 
  • gałązka świeżego rozmarynu
  • 3 łyżki masła
  • łyżka miodu
  • łyżeczka octu balsamicznego
  • sól 
  • świeżo mielony pieprz
  1. Purée ziemniaczane mieszamy za pomocą widelca z twarogiem.
  2. Na 2 łyżkach masła podsmażamy posiekaną w drobną kostkę czerwoną cebulę. Przyprawiamy ją pieprzem i solą, smażymy, aż będzie szklista.
  3. Następnie dodajemy miód, ocet balsamiczny i smażymy jeszcze kilka minut. Karmelizowaną cebulę mieszamy razem z twarogiem i ziemniakami.
  4. Migdały grubo siekamy i wrzucamy na rozgrzaną, suchą patelnię. Orzechy prażymy, aż się zarumienią (kilka minut). Prażone migdały dodajemy do farszu, razem z posiekanym świeżym rozmarynem.
  5. Farsz przyprawiamy solą i pieprzem do smaku.

Tosia 

niedziela, 21 października 2012

Śniadanie do łóżka #71: Domowy twarożek


Ufff! Wreszcie się wyspałam.
Tydzień obfitował w tyle zajęć, że wydaje mi się jakby od poniedziałku minęło sto lat. Dzięki takiemu harmonogramowi zaczynam powoli uświadamiać sobie wiele rzeczy, jakie wcześniej uchodziły mojej uwadze.
Może zaraz sprzedam wam garść banałów, ale dzięki zabieganiu i dobieraniu kolejnych zadań (których już naprawdę nie mam gdzie zmieścić) nauczyłam się doceniać mój czas wolny. Gdy masz go za dużo, prawie na pewno większość roztrwonisz nie wiadomo gdzie i nie wiadomo kiedy. Za to kiedy pozornie go nie ma, nagle kończysz dzień mając na koncie godzinę biegania, nietypowy obiad, drinka z przyjaciółką i rosnący w kuchni chleb na zakwasie. Jak to możliwe? Dla chcących czas się rozciąga.

Myślę, że nie ważne ile rzeczy masz na głowie, zawsze należy ci się zaplanowany czas tylko dla siebie. Czas, w którym możesz zatrzymać się, odetchnąć i zastanowić się, w którą stronę zmierza twoje życie. Ile razy wykonujemy jakieś czynności nie widząc w nich celu? Zatracamy się robiąc rzeczy, które nas nie interesują? Przecież życie jest na to za krótkie!

Ja zawsze moją chwilę dla siebie wypełniam gotowaniem. Bo to jest coś co sprawia mi przyjemność i nie wymaga ode mnie specjalnej pracy intelektualnej (poza etapem wymyślania dania). Agresję wgniatam w ciasto drożdżowe, smutki płyną razem z łzami od krojenia cebuli, a uśmiech pojawia się sam na mojej twarzy, gdy mleko z jogurtem rozpada się na kawałki  tworząc twarożek. Pyszny, domowy twarożek, który po upływie zaledwie 20 minut mogę zjeść na toście z miodem lub powidłami. 

Domowy twarożek (200 g twarogu)
- 1 litr mleka*
- 200 g jogurtu naturalnego
- sok z połowy cytryny
- 1 łyżka cukru**
- szczypta soli
- ew. laska wanilii
  1. Do garnka wlej mleko, jogurt i sok z cytryny. Jeśli chcesz uzyskać waniliowy twarożek, dodaj wydrążone z laski ziarenka wanilii. 
  2. Podgrzej tak, aby mleko było cały czas na granicy zagotowania się, ale nie doprowadzaj do tego.
  3. Od czasu do czasu mieszaj i cały czas obserwuj mleko, aby się nie zagotowało.
  4. Dodaj cukier i sól. 
  5. Po upływie 20 minut podgrzewania wyłóż sitko gazą i wlej zawartość garnka. Na gazie osadzi się twarożek, z którego odciśnij wodę przyciskając go na sitku.
  6. Daj mu ostygnąć i gotowe.

*mleko, które znajdziesz w sklepie w butelkach, w lodówce, które nie ma oznaczenia UHT
** nie dodawaj jeśli chcesz mieć wersję na słono (można wtedy dodać trochę więcej soli)

Śliwka

sobota, 20 października 2012

Słodka sobota #76: Pieczone jabłka w domowym cieście francuskim

































Dzisiaj prawie porzuciłam swoją największą pasję, którą jest gotowanie. Wyjaśnię to pod koniec notki..

Kto normalny robi sam ciasto francuskie skoro można je kupić gotowe w Biedronce?
Otóż ja należę do tej nielicznej grupy osób, które czują się świetnie, a przy tym czasem robią same domowe ciasto francuskie!
Wiem, że może to się wydawać dziwne i pochłaniające wiele godzin. W rzeczywistości wcale nie jest to czasochłonne zajęcie. Wystarczy wieczorem przygotować ciasto, zajmie to ok. 20 minut. Zostawić je na noc w lodówce, a następnego dnia poświęcić łącznie 2 godziny na przygotowanie, razem z pieczeniem. 
W tej chwili ktoś może powiedzieć - "nie mam co robić, tylko stracić dwie godziny na robienie ciasta francuskiego, nie mam na to czasu". 
Prawdopodobnie będą to osoby, które potrafią spędzić godziny przed komputerem, robiąc bezsensowne rzeczy. A ja, między składaniem, wałkowaniem, wyrastaniem i pieczeniem ciasta zdążyłam jeszcze wziąć prysznic, pomalować paznokcie i posiedzieć na Facebooku :)
Efekt jest naprawdę niesamowity, szczególnie gdy jabłka wyjmuje się prosto z piekarnika. Warto się poświęcić dla satysfakcji i smaku! 
Pieczone jabłka są miękkie, ale przy tym jędrne. Ich naturalna słodycz jest przełamana kwaskowatym smakiem konfitury z czarnej porzeczki, do tego czuć cudny aromat cynamonu pochodzący z kory cynamonowej. Całość otulona chrupiącym domowym ciastem francuskim!

Teraz wróćmy do wątku z rzuceniem gotowania.
Paweł nie lubi pieczonych jabłek, za cynamonem też nie przepada. Jednak kiedy spróbowałam kawałka dzisiejszego deseru stwierdziłam, że to niemożliwe by mu nie smakowało. Nałożyłam jedno pieczone jabłko na talerz, zawołałam Pawła. Powiedziałam, że jeśli mu nie zasmakuje i go nie przekonałam taką formą pieczonego jabłka to rzucę gotowanie!
Co prawda mógł mnie oszukać, bo gdybym przestała gotować to sporo by na tym stracił. Widziałam jednak, że naprawdę mu smakowało, w związku z czym będę dalej rozwijać swoją kulinarną pasję :)

Ps. Z domowego ciasta francuskiego możecie zrobić sami croissanty albo pain au chocolat.




































Pieczone jabłka w domowym cieście francuskim
Domowe ciasto francuskie:
  • 1 dzień:
  • 20 g świeżych drożdży
  • 2 łyżeczki cukru + łyżka
  • 500 g mąki pszennej
  • łyżka soli
  • 300 ml letniej wody
  • 2 dzień:
  • 180 g masła
  • mąka do podsypania
  • żółtko + łyżeczka mleka
  • 10 średniej wielkości jabłek
  • 10 łyżek konfitury np. z czarnej porzeczki
  • kora cynamonowa - 10 sztuk
  1. Wieczór przed pieczeniem: Drożdże rozkruszamy, dodajemy do nich dwie łyżeczki cukru i wlewamy ok. 150 ml letniej wody (nie gorącej). Całość dokładnie mieszamy do rozpuszczenia i odstawiamy na kilka minut. 
  2. 0,5 kg mąki przesiewamy do misy, dodajemy kolejne łyżkę cukru oraz sól. Składniki łączymy z wcześniej przygotowanym zaczynem i dodatkową porcją letniej wody (150 ml).
  3. Wyrabiamy  je na gładkie ciasto przez kilka minut (ręką lub mikserem z hakiem), stopniowo wlewamy letnią wodę. Kula z ciasta ma być lśniąca, elastyczna i odstawać luźno od ręki.
  4. Misę smarujemy miękkim masłem i wkładamy do niej ciasto. Przykrywamy folią spożywczą i wkładamy do lodówki, najlepiej na noc.
  5. Dzień pieczenia: Wyciągamy z lodówki ciasto. Stolnicę oprószamy mąką. Ciasto rozwałkowujemy na prostokąt o grubości ok. 1 cm. Wymiary ciasta powinny wynosić mniej więcej 22 cm x 36 cm.
  6. Zimne masło z lodówki ubijamy chwilę mikserem (lub miękkie spłaszczamy łyżką) i kładziemy na dole prostokąta z ciasta (widoczne na zdjęciu). Zawijamy górną część prostokąta niczym kopertę, a następnie dolną do środka. Ciasto mocno przyciskamy i  wałkujemy na prostokąt 3 razy większy. Składamy je jak list i wkładamy do lodówki na 10 minut.
  7. Wyjmujemy ciasto z lodówki i podsypujemy mąką. Wałkujemy na prostokąt 3 razy dłuższy. Ciasto składamy jak poprzednio niczym kopertę  i wkładamy do lodówki. Chłodzimy  przez 10 minut.
  8. Wyciągamy ciasto z lodówki, wałkujemy by było 3 razy większe. Składamy w kopertę jak poprzednio, najpierw od góry, a następnie od dołu i wkładamy do lodówki na kolejne 20 minut.
  9. W tym czasie myjemy jabłka i usuwamy z nich gniazda nasienne, czyli wydrążamy ich środki.
  10. Ciasto wyciągamy z lodówki. Stolnice oprószamy mąką, ciasto rozwałkowujemy na prostokąt o wymiarach 40 cm x 60 cm i o grubości 0,5 cm. Wycinamy kwadraty (u mnie o boku 12,5 cm).
  11. Na każdym kwadracie kładziemy jabłko, do środka wkładamy łyżkę ulubionej konfitury, korę cynamonową i zawijamy je w cieście z każdej strony. Czynność powtarzamy.
  12. Jabłka umieszczamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Przykrywamy czystą ściereczką i stawiamy w ciepłe miejsce na 45 minut.
  13. Piekarnik nagrzewamy do 190 stopni. Ciasto smarujemy z wierzchu rozbełtanym żółtkiem z łyżeczką mleka. Jabłka w cieście francuskim pieczemy przez 20-25 minut, aż wierzch ciasta się zarumieni. Wyciągamy z piekarnika i podajemy od razu.
Tosia

piątek, 19 października 2012

Grillowana pizza z figami i kozim serem































Kiedy wymarzyłam sobie pizzę z figami i kozim serem, nie byłam świadoma tego jak bardzo takie połączenie będzie mi smakowało. 
W zeszłym tygodniu przygotowywałam na kolację pizzę dla kolegi i chłopaka. Uznałam, że gusta co do ulubionych składników mogą być podzielone, dlatego zdecydowałam się na dwie wersje smakowe. Pierwsza pizza, dosyć klasyczna została podana na początek. Nie miałam pewności czy pizza z figami im zasmakuje, dlatego zostawiłam ją na drugą turę. Miałam wręcz obawy, że będzie smakowała tylko mnie. W rzeczywistości było zupełnie inaczej! Grillowana pizza z figami, karmelizowaną cebulą i kozim serem zebrała dwa razy więcej komplementów :)
Musicie koniecznie jej spróbować, aby przekonać się o tym sami.
W przepisie podaję sposób na pizzę grillowaną, dzięki temu jest bardzo chrupiąca, trzeba ją jednak przykryć z wierzchu, ponieważ szybciej grilluje się od dołu. To świetny sposób, jeśli posiadacie w domu grill elektryczny.
Możecie jednak wybrać metodę tradycyjną i upiec ją także w piekarniku (ok. 15-20 minut w 200 stopniach). Próbowałam obu wersji i muszę przyznać, że ta z grilla jest bardziej chrupiąca i taką też wolę.
Przepis przygotowałam w ramach kampanii Philips Polska - Codziennie odmiennie. A już za tydzień w piątek przepis z wykorzystaniem blendera :)

Aplikację Codziennie odmiennie możecie ściągnąć tu :


     Grillowana pizza z figami, kozim serem i karmelizowaną cebulą
  • 250 g mąki pszennej
  • 3 łyżeczki suszonych drożdży instant
  • 200 ml letniej wody
  • Łyżeczka cukru
  • Łyżeczka soli
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • 2 czerwone cebule
  • Gałązka tymianku
  • 2 łyżki miodu
  • 2 łyżeczki octu balsamicznego
  • 3 łyżki masła
  • Świeżo mielony pieprz
  • Sól
  • 3 świeże figi
  • 50 g rolady z koziego sera

1. Do misy przesiewamy mąkę. Dodajemy suszone drożdże, cukier oraz sól. Wlewamy stopniowo letnią wodę, na zmianę z oliwą i wyrabiamy ciasto. Zagniatamy je kilka minut, aż ciasto osiągnie formę elastycznej kuli.

2. Misę smarujemy odrobiną oliwy z oliwek i przekładamy do niej ciasto na pizzę. Przykrywamy folią spożywczą lub czystą ściereczką i stawiamy w ciepłym miejscu bez przeciągów na godzinę.

3. W tym czasie szykujemy karmelizowaną cebulę. Bierzemy cebulę , obieramy ją i kroimy na pół. Wzdłuż każdego boku siekamy cebulę w cienkie piórka.

4. Rozgrzewamy patelnię, rozpuszczamy dwie łyżki masła i smażymy przez kilka minut cebulę. Przyprawiamy ją solą i pieprzem do smaku. Następnie dodajemy miód, gałązki świeżego tymianku oraz ocet balsamiczny. Mieszamy ze sobą składniki i dusimy na małym ogniu kilka minut, aż cebula przejdzie smakiem dodatków i stanie się miękka. Gotową karmelizowaną cebulę przekładamy do miseczki i studzimy.

5. Po podwojeniu objętości ciasta na pizzę, kulę dzielmy na dwie części. Każdą z nich cienko wałkujemy na okrągły placek.

6. Na wierzch ciasta kładziemy karmelizowaną cebulę, plastry figi i rolady z koziego sera. 7. Elektryczny grill nagrzewamy do 250 stopni. Pizzę grillujemy 10 minut, następnie przykrywamy górę pizzy folią aluminiową, zmniejszamy temperaturę do 200 stopni grillujemy jeszcze 15 minut. Po tym czasie pizza jest gotowa do podania. Dekorujemy ją dodatkowo gałązkami świeżego tymianku.

  Tosia
 

czwartek, 18 października 2012

Pho




























Pho (czytaj "fo") to zupa-legenda. Każdy, kogo znam, kto doświadczył jej smaku jest po prostu oczarowany. A ja nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła dlaczego ta zupa rzuca na ludzi taki czar.

Nasi przyjaciele ostatnio wrócili z Wietnamu, gdzie mieli okazję spróbować prawdziwego Pho. Zzieleniałam z zazdrości, bo wiele bym oddała za miseczkę tego przysmaku podawanego w formie ulicznego jedzenia. Jeden z nich postanowił nawet powtórzyć sukces w swojej kuchni. Zaprosił gości, którzy podobno na chwilę przed spotkaniem dostali panicznego sms'a, że zupa nie wyszła i mają się nie pojawiać:) 
Ja na wszelki wypadek nikogo nie zaprosiłam, żeby sama najpierw spróbować efektu końcowego i upewnić się, że nie popełnię tego samego błędu ("nie dodawaj za dużo kości, bo tak jak mi wyjdzie ci z tego diesel", poradził).

Ostatnio czytałam świetną historię o Pho na blogu gotuje bo lubi. Oczami wyobraźni widziałam tłumy ustawiające się po najlepszą zupę w mieście, między straganami dawnego stadionu i Wietnamczyka krojącego na ławce krwiste mięso. Pomyślałam wtedy- dosyć! Pho wysyła do mnie tyle sygnałów, że zanim kiedykolwiek uda mi się ją zjeść w Wietnamie, spróbuję zrobić ją sama. 

Teraz piszę już z perspektywy osoby zakochanej, więc nie miejcie mi za złe bezkrytyczności. Ten smak jest po prostu genialny. Nie przypomina niczego, co jadłam wcześniej, chociaż kuchnia azjatycka  ze swoją różnorodnością składników naprawdę nie jest mi obca. Żeby najlepiej zobrazować co teraz czuję, powtórzę za Anthonym Bourdainem (filmik znajdziecie tutaj), że miska Pho zabiera mnie do miejsca, w którym wszystko jest piękne i nic nie boli:)





























Pho (ok. 8 porcji)

- ok. 3 l wody
- 1 kg kości wołowych*
- 1 główka czosnku
- 1 cebula
- kawałek imbiru (mniej więcej wielkości kciuka)
- 80 ml sosu rybnego
- 1 łyżka cukru trzcinowego
- 2 gwiazdki anyżu
- 1 łyżeczka ziaren kolendry
- pół łyżeczki ziaren czarnego pieprzu
- 2 goździki
- 4 cm kory cynamonowej
- 3 ziarna kardamonu

Do podanie
- szczypiorek
- świeża mięta
- świeża kolendra
- polędwica wołowa
- makaron ryżowy
- sos hoisin
- sos pikantny chilli
- sok z limonki
- kiełki fasoli mung**

  1. Na wysmarowanej oliwą blasze rozłóż kości. Przekrój główkę czosnku i cebulę na pół (nie musisz zdejmować skórki) i rozłóż między kośćmi. Dodaj też kawałek imbiru, przekrojony na pół wzdłuż (również nie ma konieczności zdejmowania skórki.
  2. Rozgrzej piekarnik do 240 stopni. Gdy będzie wystarczająco gorący, wsadź blachę i piecz całość przez ok. 15- 20 minut aż zbrązowieje.
  3. Przełóż składniki do dużego garnka, blachę zalej odrobiną wody i przelej wodę do garnka (dzięki temu nie tracimy aromatu, który pozostał na blasze). Zalej garnek wodą i zagotuj. Gdy całość się zagotuje, zbierz z wierzchu szumowiny, dolej sosu rybnego i dodaj cukier. Zmniejsz ogień i gotuj powoli. Cały proces gotowania potrwa 2 godziny.
  4. Na 45 minut przed końcem gotowania umieść anyż, kardamon, cynamon, ziarna kolendry, pieprz i goździki na suchej patelni. Podsmażaj kilka minut, cały czas mieszając, aż w powietrzu zacznie unosić się aromat. Przełóż przyprawy do metalowej zapaszki do herbaty/owiń je gazą (zabieg ten pomaga skupić przyprawy w jednym miejscu, aby nie pływały po całym garnku, ale możesz wrzucić je po prostu do środka, gdyż na końcu i tak przecedzamy zupę).
  5. Gotuj aż minął 2 godziny od rozpoczęcia.
  6. Przecedź zupę przez sitko, aby powstał klarowny bulion.
  7. W tym czasie pokrój polędwicę na bardzo cienkie paski (możesz też je delikatnie rozgnieść, aby były ciensze), poszatkuj szczypiorek, kolendrę i miętę. Namocz makaron ryżowy przez 10 minut w wodzie. 
  8. Przed podaniem zagotuj zupę. Na talerzu ułóż kupkę makaronu ryżowego, cienkie paski surowej polędwicy (ugotuje się momentalnie po zalaniu zupą), kiełki fasoli mung, sok z limonki i świeże zioła. Zalej zupą. Zupę możesz doprawić dodatkowo sosem hoisin i sosem chilli.


* Same kości mogą być trudno dostępne, ale można spokojnie okroić mięso ( zostawić je na jakieś inne danie) z kawałków z kością. Ja użyłam szpondra wołowego (tu z zasady jest niewiele mięsa, dużo kości) i rostbefu z kością, z którego okroiłam pyszne mięso wykorzystując je na sałatkę. Można użyć też ogona wołowego.
** Ilość dodatków zależy od upodobań.

Śliwka

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...