piątek, 31 sierpnia 2012

Burczymifon - sierpień

Okiem Śliwki
dojrzewający granat | krem biała czekolada, truskawka | makao i chocolate chip cookie | hotchocspoon | fasola jaś | kraków lody starowiślna | rybnie | pomarańczowo | malinowo | paella
Okiem Tosi 
originalburger.pl | goodmorningvietnam.pl | pomidory na przetwory | podpłomyk- ofds.pl | tajska sałatka z kurkami | warsztaty z tomkiem jakubiakiem | wata cukrowa- jarmark dominikański | ikea- hot dogi | chleb krab | warsztaty z teo vafidisem

czwartek, 30 sierpnia 2012

Gazpacho shots































Chluśniem, bo uśniem.
No to chlup, w ten głupi dziób!
Od wódki głowa nie boli, tylko od zagrychy..

Toastów i pijackich okrzyków tyle jest, ile i pijących. Za to, zasada jest zazwyczaj jedna - im mocniejszy trunek, tym bardziej potrzebna jest zagryzka. Więdzą o tym doskonale restauratorzy, bo ostatnio w większych miastach pojawia się coraz więcej lokali w stylu "przekąska, zakąska".
Ja dziś zdecydowałam się na mały przekręt łączący cechy napitki i zagryzki - gazpacho shots.
Zgadzam się z przysłowiem Mikołaja Reja "Polacy nie gęsi i swój język mają", ale akurat w przypadku shotów wypełnionych gazpacho z wódką jakoś najlepiej brzmiała ta nazwa, oddając imprezowy klimat.
Zatem czym właściwie jest gazpacho shots?
Gazpacho to hiszpański chłodnik wywądzący się konretnie z Andaluzji, o czym pisała już Śliwka przy okazji przepisu na gazpacho z owocami i truskawkowego gazpacho.
Tym razem prezentuję trochę bardziej klasyczną wersję, bez dodatków owoców. Chłodnik jest za to zakrapiany wódką. 
Uznałam, że imprezowe chłodniki w formie finger food wymagają dodatkowej zagryzki. Stąd dodatkowy przepis na szybkie i chrupiące krakersy, które da się zrobić nawet w 20 minut.
Cudnie chrupią i pozwalają szybko wrócić do rzeczywistości po mocnym shocie o smaku gazpacho :)























Gazpacho shots 
  • 6 podłużnych pomidorów lima
  • mały ogórek
  • 2 papryki (u mnie żółta i czerwona)
  • 1-2 ząbki czosnku
  • pół papryczki chilli
  • 100 ml passaty pomidorowej
  • 80 ml wódki 
  • 50 ml wody
  • bułka kajzerka
  • 2 łyżki octu winnego sherry (lub balsamicznego)
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • łyżeczka cukru
  • łyżeczka soli
  • świeżo mielony pieprz
  1. Warzywa myjemy i osuszamy. Pomidory i paprykę kroimy w cząstki, ogórka obieramy i kroimy na większe kawałki. Czosnek i chili siekamy.
  2. Bułkę wkładamy do miseczki i moczymy w kilku łyżkach wody, zostawiamy na kilka minut.
  3. Do wysokiego naczynia wrzucamy przygotowane warzywa. Dolewamy passatę, wódkę i wodę. Dodajemy także ocet, oliwę, cukier, sól i sporo świeżo mielonego pieprzu.
  4. Bułkę odsączamy z wody i dorzucamy do pozostałych składników. Całość miksujemy za pomocą blendera na lekko gęstą zupę.
  5. Przed podaniem chłodzimy w lodówce przez minimum godzinę. 
  6. Podajemy w kielonkach z chrupiącymi krakersami.
Szybkie krakersy
  • 150 g mąki pszennej (u mnie typ 650)
  • 90 ml zimnej wody
  • łyżeczka soli
  • pół łyżeczki ostrej papryki
  1. Do misy przesiewamy mąkę, dodajemy sól i paprykę.
  2. Stopniowo wlewamy zimną wode i wyrabiamy ciasto ręcznie lub mikserem.
  3. Po kilku minutach ciasto powinno osiągnać formę elastycznej kuli. Jeśli lepi się do rąk, należy je podsypać odrobiną mąki.
  4. Wyrobione ciasto cienko wałkujemy na podsypanym mąką blacie i kroimy np. w trójkąty.
  5. Krakersy przekładamy na blachę wyłożoną pergaminem, lekko zniekształacając wycięte trójkąty.
  6. Pieczemy je w rozgrzanym piekarniku do temperatury 200 stopni przez ok. 12-15 minut.
  7. Poprawnie upieczone krakersy powinny być rumiane i chrupiące.


































Tosia

wtorek, 28 sierpnia 2012

Chipsy bakłażanowe z tzatzikami


Dzisiaj chciałabym Wam zaproponować świetną przekąskę, która nie tuczy tak jak typowe chipsy, a tak samo cieszy i chrupie- chipsy bakłażanowe. Miałam szczęście skorzystać z ekologicznych bakłażanów mojego znajomego, które są co najmniej o połowę mniejsze od tych dostępnych w sklepach. Nie martwcie się jednak, duże powinny sprawdzić się równie dobrze. 
Jako dip użyłam greckich tzatzików, które poza zabijającym zapachem z ust przez resztę dnia, dodają przekąsce świeżości. Moja autorska wersja zawiera miętę, która dodatkowo bardziej przełamuje smak. Koniecznie spróbujcie!

Chipsy bakłażanowe z tzatzikami
- 2 bakłażany
- miseczka mąki (ok 10 łyżek)
- 1 duży świeży ogórek
- 3 ząbki czosnku
- 250g jogurtu greckiego
- kilka listków świeżej mięty
- sól
- pieprz
- 1 łyżka octu winnego
- 1 łyżeczka cukru
- olej rzepakowy do smażenia

  1. Pokrój bakłażany na 1milimetrowe plastry (najlepiej w tym celu użyć maszyny do krojenia).
  2. Wyłóż blat papierowym ręcznikiem i ułóż na nim, jeden po drugim, plastry bakłażana. Posól, odwróć każdy plaster na drugą stronę i ponownie posól. Przykryj kolejną warstwą papierowego ręcznika i daj im puścić sok przez ok. 20 minut.
  3. Ogórka obierz ze skórki i pokrój w małą kostkę. Wrzuć na sitko, posól i zostaw na 10 minut, aby puściły sok.
  4. Rozgrzej w średniej wielkości garnku tłuszcz do połowy wysokości garnka. 
  5. W tym czasie odsącz ogórki na sitku przyciskając je papierowym ręcznikiem. Przerzuć je do miseczki, dodaj jogurt, przeciśnięty przez praskę czosnek, ocet i cukier. Dopraw solą i pieprzem.
  6. Gdy tłuszcz się rozgrzeje wypróbuj jeden plaster bakłażana, aby sprawdzić jak mocno się rozgrzał. Obtocz go w mące z dwóch stron i rzuć na tłuszcz. Jeśli będzie mocno bulgotał, jest gotowy. Smaż bakłażana aż lekko zbrązowieje z dwóch stron a następnie wyjmij cedzakiem i ułóż na papierowym ręczniku, aby odsączyć tłuszcz. Powtórz tę czynność z resztą, smażąc je partiami.
  7. Podawaj z tzatzikami. 
Śliwka

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Paluszki rybne z czosnkowym majonezem aioli


Kiedy stojąc w kolejce do kasy w Biedronce widzę, że ktoś na taśmę kładzie mrożone paluszki rybne, czy opakowane folią burgery, to nie wiem..czy mam się śmiać, czy płakać. W takich chwilach wolę nie patrzeć i uciąć krótką pogawędkę ze starszą panią na temat tego z czym można jeść mozzarellę (oczywiście mowa tu o serze mozzarello podobnym). 
Rozumiem, że ktoś może liczyć każdy grosz, rozumiem, że nie każdy ma czas gotować, a nawet, że nie wszystkim prace w kuchni sprawiają przyjemność. Ale nie jestem w stanie akceptować tego typu wyborów!
Przecież w takich mrożonych paluszkach, więcej jest chemii niż samej ryby, co do której też mam wątpliwości. Dlatego nie wiem dlaczego ludzie świadomie trują siebie, a co więcej - swoje dzieci.
Paluszki rybne kojarzone są właśnie z przysmakiem dziecięcym. Łatwiej jest przecież przemycić na talerzu rybę w pysznej, chrupiącej panierce niż cały filet. Ale czy nie lepiej takie paluszki zrobić samodzielnie? Nie wymagają sporo pracy, a są o wiele smaczniejsze i zdrowsze (pomijając fakt, że są smażone, ale można z poniższego przepisu zrobić także wersję pieczoną).
Jako dodatek do paluszków wybrałam frytki (o których napiszę następnym razem), a także własnoręcznie ubity czosnkowy majonez aioli.
O tym jak zrobić samodzielnie majonez pisałam już w notce o krążkach cebulowych . Tym razem jednak zdecydowałam się na wersję inspirowanym klasycznym, prowansalskim majonezem czosnkowym. Użyłam do niego wiejskich jaj, o cudownym odcieniu żółtek, co wpłynęło także na kolor aioli. Ale komu przeszkadza kolor majonezu, kiedy na stole takie pyszności? :)


Paluszki rybne 
  • 400 g fileta ulubionej ryby (np. pstrąg, łosoś, dorsz)
  • płatki kukurydziane (ok. 2 szklanki)
  • 3 łyżki sezamu
  • jajko (1 lub dwa)
  • 5 łyżek mąki
  • łyżeczka musztardy
  • łyżka soku z cytryny
  • pieprz
  • sól
  • olej do smażenia
  1.  Zaczynamy do ryby, usuwamy z niej skórę (jeśli filet posiadał) i pozbywamy się ości (ja zawsze proszę o to mężczyznę, by pobawił się pensetą).
  2. Filet kroimy na paski o szerokości ok. 2-3 cm. Porcje ryby przyprawiamy pieprzem i solą z dwóch stron oraz odrobiną soku z cytryny. Odstawiamy.
  3. Rozbełtane jajko mieszamy energicznie z musztardą.
  4. Na talerzu szykujemy mąkę, a na drugim pokruszone płatki kukurydziane z sezamem.
  5. Zaczynamy panierować paluszki. Każdą porcję ryby obtaczamy najpierw w mące, następnie w jajku, a na koniec w panierce z płatków kukurydzianych. Czynność powarzamy.
  6. W woku lub na głębokiej patelni rozgrzewamy olej do smażenia.
  7. Paluszki smażymy z dwóch stron po kilka minut, aż panierka będzie rumiana.
  8. Wyciągamy z patelni i odsączamy z tłuszczu na ręczniku papierowym.
  9. Podajemy z frytkami i majonezem aioli.
Czosnkowy majonez aioli
  • 2 żółtka z wiejskich jaj
  • 2 ząbki czosnku
  • łyżeczka musztardy dijon
  • 125 ml oliwy z oliwek (lub pół na pół np. z olejem rzepakowym)
  • 2 łyżki soku z cytryny
  • szczypta soli
  • szczypta pieprzu
  1. Czosnek bardzo drobno kroimy i za pomocą ostrego noża ucieramy ze szczyptą soli na "pastę", wrzucamy do miski.
  2. Miskę umieszczamy na ściereczce, owijając ją wokół naczynia, dzięki temu nie będzie się ruszała podczas ubijania majonezu.
  3. Do miseczki wbijamy dwa żółta (warto wcześniej jajka sparzyć), dodajemy musztardę i ucieramy za pomocą trzepaczki. Gdy masa zacznie robić się puszysta, zaczynamy cienką strużką wlewać oliwę z oliwek. Cały czas przy tym, starannie i energicznie ubijamy majonez.
  4. Czynność wykonujemy, aż oliwa się skończy. Uważamy, by nie wlewać za duży oliwy (bo majonez się zważy). Następnie dodajemy powoli sok z cytryny i dalej ubijamy majonez.
  5. Na koniec majonez smakujemy i przyprawiamy pieprzem do smaku (na początku była dodana szczypta soli, warto sprobować, czy wymaga dosolenia).
Tosia

niedziela, 26 sierpnia 2012

Śniadanie do łóżka #63: Meksykańskie zapiekane kanapki Molletes





























Ostatnio oszalałam na punkcie wyjątkowych kanapek. I nie chodzi mi o namiętne objadanie się nimi, bo moja obsesja mogłaby skończyć się sporą ilością dodatkowych kilogramów, ale konkretnie o program "Best sandwich of America" prowadzony przez Adama Richmana. Przejeżdża on Stany od góry do dołu wybierając szczęśliwców, którzy staną do finału walki o najsmaczniejszą kanapkę.
Oglądanie tego programu będąc głodnym jest naprawdę niebezpieczne. Mnie aż kuło i boleśnie ssało w żołądku.
Co to są za kanapki! Chciałam wam dzisiaj pokazać jedną, która urzekła mnie od pierwszego wyjrzenia, kanapkę wybraną najlepszą przez samego Anthony'ego Bourdaine'a- Po'boy składającą się z długiej bagietki, sałaty, ogromnej ilości chrupiących krewetek, pikli i wyjątkowego sosu. Przysięgam sobie, że zrobię ją w najbliższym czasie, jednak spokojnie mogłaby być potraktowana jako ogromny obiad, dlatego serwowanie jej jako śniadanie do łóżka mija się z celem.
Pozostanę jednak w temacie kanapkowym i zaproponuję Wam meksykańskie Molletes. Składają się z przekrojonej białej bułki (bollito), odsmażanej meksykańskiej fasoli (frijoles) (tej, którą kiedyś pokazywała ją wam Tosia, a którą ja również wykorzystałam robiąc gwatemalskie śniadanie), roztopionego sera i czerwonej salsy.
Postanowiłam to danie zrobić jednak odrobinę po swojemu. Zamiast czarnej fasoli użyłam czerwonej, roztopiony żółty ser zastąpiłam serem kozim, który jest znacznie lżejszy, a do salsy dodałam odrobinę mięty, aby była jeszcze bardziej odświeżająca.
Efekt? Spróbujcie sami:)

Meksykańskie zapiekane kanapki Molletes (4 sztuki)
- 2 małe białe bułki
- ok. 200 g koziego sera
- 1 pomidor
- 0,5 zielonej papryki
- 0.5 małej białej cebuli
- garść świeżej mięty
- tabasco
- sól
- sok z 1 limonki

Odsmażana fasola:
- 250g czerwonej fasoli
- 2 liście laurowe
- 5 ząbków czosnku
- łyżeczka ziaren pieprzu
- 0,5 białej cebuli
- 5 plastrów chorizo
- oliwa
- 2 łyżki octu balsamicznego
- tabasco
- sól

  1. Fasolę zalej zimną wodą ( 3 miarki wody na 1 miarkę fasoli) i zostaw na około 10 godzin, aby spęczniała.
  2. Po upływie tego czasu wylej wodę i wrzuć fasolę do dużego garnka. Zalej ponownie wodą do 3/4 wysokości garnka. Zagotuj.
  3. Wrzuć liście laurowe, ziarna pieprzu i rozgniecione 3 ząbki czosnku (bez skórki). Gotuj na małym ogniu przez ok. 2 godziny aż fasola zmięknie.
  4. Wylej wodę z garnka i używając blendera zmiksuj fasolę. 
  5. Na patelni rozgrzej łyżkę oliwy i dodaj plastry chorizo. Smaż przez ok. 5 minut, aby wypuściły tłuszcz, a następnie usuń je z patelni. Poszatkuj cebulę i wrzuć na tłuszcz na patelni, który wytopił się z chorizo. Smaż do zeszklenia.
  6. Wrzuć zmiksowaną fasolę na patelnię i smaż przez ok. 10 minut. Dopraw ją pod koniec przeciśniętymi przez praskę ostatnimi 2 ząbkami czosnku, kilkoma kroplami tabasco, octem balsamicznym i solą. Odstaw na bok.
  7. Przygotuj salsę. Poszatkuj w małą kostkę pomidora, cebulę i zieloną paprykę. Wrzuć do jednej miski. Wkrój świeżą miętę i dopraw solą, tabasco i sokiem z limonki.
  8. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni.
  9. Przekrój bułeczki na pół, posmaruj grubo pastą z fasoli. Pokrusz na nie grubą warstwę koziego sera i wsadź do piekarnika. Gdy ser zacznie się rumienić (powinno to zająć ok. 10 minut), wyjmij i posyp każdą kanapkę salsą.
Śliwka

sobota, 25 sierpnia 2012

Słodka sobota #69: Jabłka w karmelu na puddingu kokosowym
































Przypuszczam, że patrząc na zdjęcie przedstawiające dzisiejszy deser, trudno przewidzieć czym jest. Często tak jest, że to co jest nam obce, jednocześnie nie jest dla nas pociągające. Nie dajce się jednak nabrać swoim pierwszym instynktom, bo deser ten jest naprawdę pyszny. Dlatego ułatwię wszystkim sprawę i na wstępie wytłumaczę z czym to się je.
Spód deseru to delikatny pudding kokosowy, który powstał na bazie jajek, mleka kokosowego i cukru trzcinowego. Nie jest on za słodki, raczej powiedziałabym, że jest orzeźwiający, dlatego gdy go przygotowałam uznałam, że brakuje mu jakiegoś słodkiego i chrupiącego dodatku.
Wybór padł na jabłka w ryżowym cieście, a następnie zanurzone w złocistym karmelu. Po obtoczeniu ich w karmelu należy szybko je zahartować w zimnej wodzie z lodem, dzięku temu na jabłku utworzy się cudowna powłoka, która sprawi, że będzie ono chrupiące, a w środku jędrne.
Wierzch deseru zdobi pralina, czyli wiórki kokosowe oblane karmelem, ale przyznam, że jest to bardziej element dekoracyjny, ponieważ sam pudding i karmelowe jabłko tworzą już zgrany, słodki duet :)

Jabłka w karmelu 
  • 2 jabłka (u mnie antonówki)
  • 200 g mąki ryżowej
  • 3 łyżki wiórków kokosowych
  • jajko
  • 125 ml wody
  • 250 g cukru pudru
  • 2 łyżki oleju np. rzepakowego lub sezamowego
  • olej do smażenia
  1.  Mąkę ryżową oraz wiórki kokosowe mieszamy z rozbełtanym jajkiem i zimną wodą. Ciasto powinno mieć konsystencję gęstej, lecz lejącej śmietany.
  2.  Jabłka obieramy, usuwamy gniazda nasienne i kroimy w ćwiartki i wrzucamy do przygotowanego ciasta.
  3. Rozgrzewamy wok z olejem do smażenia. Na drugim ogniu podgrzewamy cukier puder z 2 łyżkami oleju rzepakowego lub sezamowego.
  4. Od czasu do czasu mieszamy rozpuszczający się cukier puder. Najlepiej to robić drewnianym patyczkiem, ale można też łyżką. Gdy cukier się roztopi, powstanie gęsty, złocisty karmel, wtedy zdejmujemy garnuszek z ognia.
  5. Do dużej miski nalewmay zimnej wody i wrzucamy kilka kostek lodu.
  6. Na rozgrzany tłuszcz wrzucamy jabłka w cieście. Smażymy z dwóch stron po kilka minut, aż się zarumienią.
  7. Następnie jabłka zaraz po wyjęciu z tłuszczu wrzucamy do karmelu (jeśli stężał należy go jeszcze raz rozpuścić). Przy pomocy drewnianego patyczka obtaczamy cząstki jabłka w karmelu.
  8. Jabłko w karmelu po chwili przekładamy do zimnej wody z kostkami lodu, chwilę trzymamy i wyciągamy, osuszając ręcznikiem papierowym. Czynność powtarzamy, a gotowe jabłka w karmelu odkładamy na talerz.
Pudding kokosowy
  • 400 g mleka kokosowego (duża puszka)
  • 5 jajek
  • 140 g cukru trzcinowego
  • szczypta soli
  • łyżeczka masła
  1. Kwadratową formę o bokach ok. 20 cm, smarujemy miękkim masłem.
  2. Do miski wbijamy jajka, dodajemy cukier i szczyptę soli. Ubijamy na puszystą masę.
  3. Następnie dolewamy mleko kokosowe i dalej ubijamy.
  4. Miskę umieszczamy na garnkiem z gotującą się wodą, tak by woda nie dotykala misy. Pudding trzymamy w kąpieli wodnej przez 15 minut. W tym czasie mieszamy od czasu do czasu masę, bo stopniowo zacznie gęstnieć. Pilnujemy by ogień pod garnkiem nie był zbyt duży.
  5. Gęstą kokosową masę przelwamy do kwadratowej formy i wkładamy do rozgrzanego piekarnika do temperatury 180 stopni. Pudding pieczemy przez 20-25 minut.
  6. Po wyjęciu z piekarnika, pudding powinien być lekko stężały i miękki w środku. Studzimy go, a następnie chłodzimy w lodówce przez godzinę.
Karmelowa pralina z wiórkami kokosowymi

  1. Aby przygotować pralinę do ozdoby deseru należy zostawić trochę karmelu przeznaczonego dla jabłek.
  2. Na pergamin wysypujemy 3 łyżki wiórków kokosowych, na które wylewamy gorący karmel. 
  3. Po minucie masa już lekko stężeje, wtedy dzielimy ją na kilka porcji i wyginamy tworząc karmelową ozdobę.

Jabłka w karmelu na puddingu kokosowym
  1. Schłodzony pudding wyciągamy z lodówki i kroimy na kwadraty.
  2. Na środku talerza lub miseczki kłądziemy kwadrat puddingu (ja polałam jeszcze na około łyżką miody wymieszanym z sokiem z cytyny, aby prezentowało się ładniej).
  3. Na pudding kładziemy cząstkę karmelizowanego jabłka, a na jabłko kładziemy karmelową pralinę z kokosem. Całość posypujemy wiórkami kokosowymi.

Tosia

piątek, 24 sierpnia 2012

Bouillabaisse

Bouillabaisse (czytaj bujabes) to chyba najbardziej znana francuska zupa rybna, która poza pysznymi owocami morza, na których jest gotowana, łączy ze sobą takie smaki jak pomidory czy szafran. 
Już dawno nie jadłam zupy rybnej, a korzystając z faktu, że jestem znowu w Hiszpanii, gdzie w rybach można wybierać bez końca,  postanowiłam zaszaleć z francuską klasyką. 

Pamiętam, że kiedyś moja mama robiła bardzo podobną, z ogromną ilością pływających w niej owoców morza i charakterystycznym posmaczkiem selera naciowego. Później nie jadłam takiej nigdzie, do dzisiaj, kiedy uświadomiłam sobie, że mama przez te wszystkie lata tworzyła po prostu bouillabaisse. 

Przyznam, trochę przy tym roboty, ale naprawdę warto. Zupa jest pyszna i niezwykle sycąca. Przez dodatek wielu owoców morza nie byłam w stanie skończyć małej miseczki, bo byłam już tak najedzona. 
Nie zraźcie się dodatkami, które mogą być czasem trudne do znalezienia. Ryby można spokojnie zastąpić innymi, postawić na mrożone krewetki i dowolne małże. Mi z tej mieszanki najbardziej smakował miecznik, który ugotowany w zupie nabrał słodkiego smaku i jędrności. 

Francuska szkoła gotowania nakazuje do tej zupy dodać jeszcze pływającą grzankę z sosem rouille, nieco przypominającym domowy majonez, ale ja z tego zrezygnowałam, gdyż mokry chleb przeraża i obrzydza mnie od zawsze:)

Bouillabaisse (6-8 porcji)
Bulion:
- 3l wody
- 1 mały por (biała część)
- 1 łodyga selera naciowego
- 4 małe marchewki
- 2 małe białe rzepy
- 2 małe białe cebule
- 3 ząbki czosnku
- 2 liście laurowe
- kilkucentymetrowy kawałek skórki pomarańczy
- 1 łyżeczka ziaren pieprzu
- oliwa

- 300 g fileta z dorady
- 350 g fileta z łososia
- 400 g miecznika
- 0, 5kg surowych krewetek (można użyć mrożonych)
- 0,5 kg małży
- 8 łyżek octu winnego
- 350g przecieru pomidorowego
- kilka kropli tabasco
- duża szczypta nitek szafranu
- sól, pieprz

  1. Warzywa na bulion pokrój na mniejsze kawałki i wrzuć do garnka. Dorzuć obrany ze skórki i zgnieciony czosnek, liście laurowe, kawałek skórki pomarańczy i ziarna pieprzu. Zalej ok. 2 łyżkami oliwy i postaw na ogniu.
  2. Smaż warzywa w garnku przez kilka minut, aby wydobyć smak. Nastaw wodę w czajniku (będzie szybciej niż nagrzewać ją w garnku) i zalej smażące się warzywa. Zmniejsz ogień.
  3. Daj bulionowi się gotować na małym ogniu przez ok. 45 minut, a w tym czasie przygotuj owoce morza.
  4. Filety z ryb pokrój na małe kawałki, odłóż na talerz i wsadź do lodówki. Jeśli ryby mają skórę, zdejmij ją i odłóż (przyda się do gotowania).
  5. Małże i krewetki umyj pod bieżącą wodą, aby pozbyć się resztek soli. Jeżeli któryś z małż jest zniszczony/otwarty/naruszony- wyrzuć bez wahania. Odstaw w miseczce, aby poczekały na koniec gotowania się bulionu.
  6. Gdy bulion się ugotuje, używając blendera zmiksuj całość na jednolity płyn.
  7. Dodaj ocet, przecier pomidorowy i szafran. 
  8. Zagotuj i wrzuć krewetki. Wyjmij je za pomocą cedzaka po ok. 5 minutach. Powinny mieć pomarańczową barwę. Odłóż na bok.
  9. Wrzuć małże i gotuj aż wszystkie się otworzą (ok. 10 minut). Jeśli któryś się nie otworzył- wyrzuć go.
  10. Jeśli została ci wcześniej wspomniana skóra z ryb, dorzuć ją do zupy i daj jej się gotować jeszcze przez kilkanaście minut. Jeśli nie, przypraw zupę solą, pieprzem i tabasco. 
  11. Krewetki obierz ze skorupek, a małże wyjmij z muszli. Odłóż na bok.
  12. Bezpośrednio przed podaniem wrzuć do gotującej się zupy kawałki ryby. Gotuj przez ok. 10 minut, nie dłużej aby ryba się nie rozgotowała. Wypełnij miseczki krewetkami i małżami (obranymi, gdyż całych użyłam tylko na potrzeby zdjęcia) i zalej zupą z kawałkami ryb. 
Śliwka

środa, 22 sierpnia 2012

Chiński bulion z kury w 5 smakach



































Ostatnio trochę rozleniwiłam się w kwestii gotowania zup. Po prostu pogoda ku temu nie sprzyja (zupy królują u mnie na stole głównie jesienią i zimą). Dodatkowo babcia Pawła jest prawdziwą specjalistką od zup i co tydzień dostajemy od niej słoik do domu. To sprawiło, że poczułam się wygodnie i stąd moje zaległości w ich gotowaniu. 
Porządna wiejska kura, którą dostałam, aż prosiła się o to, by ugotować pierwszy raz od trzech miesięcy pełen garnek aromatycznego rosołu. Ze względu na fakt, że babcia Marysia serwuje nam zupy tradycyjne, postanowiłam przygotować coś zupełnie innego.
Nie da się ukryć, że jestem miłośniczką kuchni azjatyckiej, dlatego zdecydowałam się na esencjonalny bulion z kury, przyprawiony w 5 smakach.
 Pięć smaków możecie kojarzyć z piosenką Moniki Brodki , ale także z kuchnią chińską :) 
Dla niezorientowanych jest to mieszanina pięciu przypraw, która ma odpowiadać jednocześnie pięciu podstawowym smakom : słodkiemu, gorzkiemu, kwaśnemu, słonemu i ostremu. Oczywiście odmian tej mieszanki jest tak wiele jak kucharzy, ale zazwyczaj stosuje się do niej takie przyprawy jak: cynamon, goździki, kardamon, ziarna fenkuła i pieprz syczuński. Taką kombinacje smaków stworzyłam też i ja, gotując te przyprawy w wodzie, z sosem sojowym i sosem rybnym przez godzinę. Dopiero po tym czasie zaczęłam gotować kurę, by na koniec dodać warzywa. Skutki tego są naprawdę zachwycające, zupa nabrała interesującego smaku. 
A co ciekawe, jedząc ją trudno wyczuć cynamon, czy anyż, który może się wydać niektórym kontrowersyjnym dodatkiem do bulionu.
Ja zachęcam Was do jej samodzielnego spróbowania, bo naprawdę warto.
Zupą poczęstowałam babcię Ulę, która podczas obiadu zażartowała, że w poprzednim wcieleniu musiała mieszkać w Azji, bo bardzo jej smakowała :)

Ps. Przez przypadek w dzisiejszej notce pojawiły się aż dwie babcie :)






































Chiński bulion z kury w 5 smakach

Bulion:
  • kura
  • 2,5-3 l wody
  • 100 ml ciemnego sosu sojowego
  • 50 ml sosu rybnego 
  • łyżeczka soli
  • anyż
  • laska cynamonu
  • 2 goździki
  • łyżeczka ziaren fenkuła
  • ziarno kardamonu (czarne)
  • łyżeczka ziaren czarnego pieprzu
  • 2 młode marchewki
  • mały seler
  • 2 pietruszki
  • mała cebula lub pół dużej
  • natka pietruszki
  • biała cześć pora
Glazura do skrzydełek:
  • 2 łyżki octu ryżowego
  • 2 łyżki miodu
Dodatki :
  • 150 g makaronu ryżowego
  • łyżka octu ryżowego
  • łyżka cukru trzcinowego
  • łyżeczka sosu rybnego
  • ząbek czosnku
  • 1/3 papryczki chilli
  • marchewka
  • świeża kolendra
  1. Do głębokiego garnka wlewamy wodę, sos sojowy i sos rybny. Dodajemy anyż, cynamon, goździki, ziarna fenkuła i ziarna pieprzu. Czarny kardamon wrzucamy do moździerza, zgniatamy i środek wrzucamy do wody z przyprawami. Tak przygotowany bulion solimy i gotujemy na średnim ogniu przez godzinę.
  2. W tym czasie przygotowujemy kurę do bulionu, czyli myjemy ją, osuszamy, oczyszczamy z ewentualnych błonek i pozbywamy się szyji. Możemy teraz odkroić skrzydełka, aby mogły się gotować oddzielnie i zachowały ładną formę do podania ich w zupie (nie jest to konieczne).
  3. Po godzinie do garnka wkładamy kurę oraz skrzydełka do farnka z bulionem i zmniejszamy ogień. Gotujemy przez godzinę, od czasu do czasu zdejmując szumowiny, które będą pojawiały się na powierzchni bulionu.
  4. Marchewki, pietruszki, cebulę i seler obieramy i po godzinie gotowania kury, dodajemy je do zupy, razem z porem (warzywa w całości).
  5. Zupę gotujemy na bardzo małym ogniu przez kolejną godzinę. Następnie przelewamy bulion przez sito do drugiego garnka, uzyskując czysty bulion, który ponownie stawiamy na małym ogniu (warzywa i mięso, które zostaną na sicie możemy wykorzystać do innego dania).
  6. 2 łyżki octu ryżowego mieszamy z miodem i w marynacie maczamy ugotowane skrzydełka.
  7. Makaron ryżowy przygotowujemy wedlug instrukcji na opakowaniu. Gotowy i odsączony z wody mieszamy z posiekaną w paseczki papryczką chilli i pokrojoną w słupki marchewką.
  8. W miseczce mieszczamy ocet ryżowy z sosem rybnym, cukrem i drobno posiekanym czosnkiem. Marynatę mieszamy dokładnie z makaronem i odstawiamy na kilka minut.
  9. Na patelni rozgrzewamy oliwę lub olej rzepakowy i smażymy skrzydełka z dwóch stron po ok. półtorej minuty (dzięki marynacie, skórka nabierze pięknego koloru).
  10. Do dwóch miseczek przekładamy po porcji makaronu, wkładamy po 1 skrzydełku i zalewamy gorącym bulionem. Do bulionu wrzucamy liście świeżej kolendry i od razu podajemy.
Tosia

wtorek, 21 sierpnia 2012

Bieszczady i pieczeń z jelenia































Ostatnio już sama nie wiem gdzie jestem. Skaczę z miejsca na miejsce i korzystam z wakacji pełną parą. Podróżuję, zatrzymując się dosłownie na kilka dni w różnych miejscach, w których nie planowałam być i z ludźmi, z którymi nie spodziewałam się spędzać wczasy. Ma to swój niezwykły urok, a początek ostatniego tygodnia wydaje mi się odległy o lata świetlne od dzisiaj. 
Żyjąc tak intensywnie cały czas spotykają mnie dziwne przygody jak ta, że stojąc na środku Rzeszowa, w kompletnej ulewie, jedyna osoba, którą postanowiliśmy spytać o drogę okazała się znajomym. Nie zdziwiło mnie więc, że ruszyłam w Bieszczady z psem na kolanach, w samochodzie dudniącym hitami z festiwalu trąbek w Guczy. Ani to, że jedyne mięso jakie znaleźliśmy w zamrażarce to szynka z jelenia. Ale o tym później...


Nigdy wcześniej nie byłam w Bieszczadach. Mogłabym pluć sobie w brodę, ale pewnie dzięki temu urzekły mnie tak bardzo tym razem. Natura jest tak oczarowująca, że zapiera dech w piersiach. No i oczywiście mnóstwo kulinarnych możliwości można znaleźć na drzewach i krzakach dosłownie na każdym rogu. Pyszne papierówki prosto z drzewa, chyba najlepsze jakie kiedykolwiek jadłam, gruszki, porzeczki, ziemniaki (w jakim innym miejscu w pobliskim sklepie usłyszysz "nie mamy ziemniaków, bo tu wszyscy mają swoje"?) i mnóstwo ziół. 


Bieszczady wydają się nieodkrytą krainą jabłek. W każdym ogrodzie zaobserwowałam co najmniej kilka jabłoni z najróżniejszymi odmianami. Aż nie chce się wierzyć, że Polska nie promuje swoich najlepszych produktów. Przecież moglibyśmy słynąć na przykład z pysznego cydru, którego (choć to się powoli zmienia) nie znajdziesz praktycznie w żadnym, nawet większym sklepie. 
A tak pozakulinarnie zachwyciły mnie rudbekia, fantastyczne żółte kwiaty, które widziałam tylko tam. Chyba nigdy nie zapomnę jak wspinaliśmy się między żółtymi polami, w zachodzie słońca z karafką domowego alkoholu pod ręką:) 
Nie zapomnę też niespodziewanej pieczeni z jelenia.


Nasz znajomy ze Szwecji słynie ze swojej szynki z łosia, którą zawsze w sezonie piecze w niskiej temperaturze przez całą noc. Nigdy nie robiłam jelenia (podobnie jak łosia), ale intuicyjnie ten pomysł wydawał się najlepszy, aby osiągnąć delikatne, niegumowe mięso. Jeleń spędził więc urocze 5 godzin w 60 stopniach, a pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Zdaję sobie sprawę, że trudno znaleźć tego typu mięso w zwykłym mięsnym sklepie, ale myślę, że inne, o podobnej wadze sprawdzi się równie świetnie. Tylko mi już pewnie nie będzie smakować tak wyjątkowo jak w Bieszczadach.


Pieczeń z jelenia
- 1,5 kg szynki z jelenia
- 200 ml czerwonego wina + 300 ml
- 2 łyżeczki cząbru
- 3 ząbki czosnku
- 3 łyżki octu balsamicznego
- 1 łyżeczka cynamonu
- 1 łyżeczka mielonego imbiru
- 2 łyżki miodu
- sól

Dziczyzna podobno lepiej smakuje gdy wcześniej spędzi kilka dni w zamrażarce. Wyjmij ją i dokładnie odmroź, aby doszła do temperatury pokojowej.
Wstaw do żeliwnego garnka, zalej winem (200ml) i dodaj resztę przypraw, z których czosnek poszatkuj.
Rozgrzej piekarnik do 60 stopni. Wstaw mięso w garnku, przykryj przykrywką i piecz przez ok. 5 godzin. Co jakieś 30 minut przekładaj mięso na drugą stronę, aby pozostało soczyste i namoczone w sosie. Gdy połowa wina wyparuje, dodaj kolejne 300 ml i kontynuuj pieczenie.
Po wyjęciu z piekarnika daj mięsu chwilę "odpocząć". Najlepiej położyć je na talerzu czy desce i na ok. 10 minut przykryć folią aluminiową, aby zachowało swoje soki.  Można podać mięso w formie obiadu, lub poczekać aż wystygnie, aby uzyskać fantastyczną wędlinę.

Śliwka 

niedziela, 19 sierpnia 2012

Śniadanie do łóżka #62: Bánh mì - wietnamska kanapka
































Obecnie moi bliscy koledzy, prowadzący blog podróżniczy Live a life znajdują się w Wietnamie. Już nie mogę się doczekać ich powrotu, nie tylko dlatego, że się za nimi stęskniłam, ale także w powodu ich kulinarnych relacji. Tak się składa, że uwielbiam kuchnię wietnamską, więc jak tylko przyjadą będę godzinami ich dręczyć, by opowiadali mi co jedli i pokazywali zdjęcia. Prosiłam ich nawet o to, by nagrali jak Wietnamczycy przygotowują na ulicy jedzenie w postaci street food. Dzięki temu może uda mi się podpatrzeć nowe triki, które przeniosę do swojej kuchni :)
Kiedy już wrócą z podróży, mam zamiar zaprosić ich na kolację i poczęstować daniami intepretowanymi kuchnią wietnamską. Dlatego zabrałam się poważnie do roboty, aby starannie dobrać menu!
Wołowe burgery z karmelizowaną cebulą mogą czuć się zagrożone, bo od teraz moją ulubioną kanapką jest wietnamskie Bánh mì z wołowiną.
Ta kanapka jest fantastyczna, bo łączy w sobie dwie fantastyczne kuchnie - wietnamską i francuską. Fusion obu kuchni, jest wynikiem silnego wpływu francuskich kolonizatorów w Wietnamie.
W założeniu Bánh mì to po prostu kanapka, której głównymi składnikami są: kiszona marchewka, rzodkiew, paryczka chilli, ogórek, kolendra i pikantny majonez. Podaje się je w pszenno-ryżowej bagietce, ale myślę, że równie dobrze można ją zrobić z tradycyjnej bagietki.
Odmian tej kanapki jest sporo, ponieważ podaje się ją  z różnymi mięsnymi dodatkami :grillowaną wieprzowiną, kruczakiem, pasztetem, a także w wersji wegetariańskiej, z jajecznicą lub tofu. Jako miłośniczce steków wołowych było mi trudno się powstrzymać, by jako dodatek nie wybrać grillowanej wołowiny :)
Jednak oprócz mięsnego komponentu, najważniejsze w tej kanapce są zdecydowanie pikle, czyli chrupiąca marchewka, rzodkiew i ogórek, przyprawione słodko-kwaśna zalewą octową. Sa naprawdę pyszne!
Pogoda jest piękna, dlatego zamiast śniadania do łóżka, przyjemniej jest przygotować taką kanpakę i wziąć ją ze sobą na spacer jako drugie śniadanie :)







































Wietnamska kanapka Bánh mì
  • pół bagietki
  • świeża kolendra
  • papryczka chilli
Stek wołowy:
  • 200-250 g wołowiny (np. rostbef, antrykot, polędwica)
  • ząbek czosnku
  • łyżka posiekanej świeżej trawy cytrynowej
  • łyżka ciemnego sosu sojowego
  • łyżka sosu rybnego
  • łyżka oleju sezamowego
  • świeżo mielony pieprz
  • *szczypta soli
Chrupiące pikle:
  • marchewka
  • pół ogórka
  • 5 rzodkiewek lub 1/2 białej rzodkwi
  • 3 łyżki octu ryżowego
  • 3 łyżki cukru trzcinowego
  • ząbek czosnku
  • 1/3 papryczki chilli
  • szczypta soli
 Sos majonezowy:
  • 3 łyżki majonezu
  • łyżka ostrego sosu chilli (u mnie taki)
  1. Mięso na stek przekładamy do foliowej torebki, do której wlewamy sos sojowy, sos rybny i olej sezamowy. Dodajemy także posiekany drobno czosnek, posiekaną świeżą trawę cytrynową i przyprawiamy mięso sporą ilością pieprzu (można także dodać sól, ale przez to mięso może stwardnieć podczas grillowania, a słony smak jest już wystarczający z powodu dodatku sosu rybnego). Tak przyprawione mięso wkładamy do lodówki na minimum godzinę, aby się zamarynowało.
  2. Pół godziny przed smażeniem mięsa, wyciągamy je z lodówki.
  3. Marchewkę, ogórka i rzodkiewki kroimy w drobne słupki, tak zwanem "julianki". Ocet mieszamy z cukrem, solą, drobo posiekanym czosnkiem i chilli. Pokrojone warzywa wrzucamy do miseczki i zalewamy zalewą octową, odstawiamy na 15 minut.
  4. Na rozgrzanej patelni (najlepiej patelnii do grillowania) kładziemy mięso i grillujemy je po 3 minuty z każdej strony. Następnie steka zawijamy w folię aluminiową i zostawiamy na kilka minut. Po tym czasie kroimy je  w cienkie paski.
  5. Majonez mieszamy z ostrym sosem chilli.
  6. Pół bagietki kroimy wzdłuż na pół. Obie części smarujemy pikantnym sosej majonezowym.
  7. Na dolnej części bagietki kładziemy wcześniej zamarynowane chrupiące pikle. Dalej kładziemy cienko pokrojone plastry wołowiny. Całość posypujemy świeżą kolendrą i chilli.  Bagietkę składamy i bánh mì gotowe.
*mięso solimy po zgrillowaniu, dla niektórych marynata z sosu rybnego i sosu sojowego jest wystarczająca.
Tosia

sobota, 18 sierpnia 2012

Słodka sobota #68: Batony z owocami i kruszonką
































Nareszcie wróciła ładna pogoda, a wraz z nią wakacyjne pikniki!
A na pikniki idealnie sprawdzają się własnoręcznie zrobione batony, które można owinąć w papierek i zabrać ze sobą w drogę. 
Postawiłam na owocowe batony, ponieważ chcę w pełni wykorzystać owoce sezonowe. Pod ręką miałam akurat jabłko, śliwki i maliny, ale śmiało możecie je zamienić na inne owoce np. jagody, czy porzeczkę.
Najbardziej z takich owocowych wypieków lubię te, które pokryte są obficie kruszonką.
Zrobienie kruszonki dla niektórych może się kojarzyć z dodatkowym wysiłkiem, podczas pieczenia ciasta. Jednak w przypadku tego przepisu sprawa jest o wiele prostsza!
Ciasto, które jest spodem, wykorzystuje się jednocześnie do pokrycia owoców kruszonką. Dzięki czemu naprawdę można szybko i latwo przygotować takie batony, a potem już tylko czekać, aż się upieką :)
Udanej słodkiej i słonecznej soboty!

Batony z owocami i kruszonką
  • 650 g mąki pszennej
  • 160 g cukru
  • 175 g masła
  • 2 jajka
  • łyżeczka sody oczyszczonej 
  • szczypta soli
  • 2 łyżki miodu
  • 0,5 kg śliwek
  • 1-2 jabłka (u mnie antonówka)
  • garść malin
  • cukier puder
  1. Do misy miksera wbijamy jajka i dodajemy miękkie masło. Chwilę ucieramy.
  2. Do drugiej misy przesiewamy mąkę z sodą oczyszczoną , mieszamy z solą i cukrem.
  3. Do mokrych składników stopniowo dosypujemy suche i wyrabiamy ciasto mikserem.
  4. Po ok. 2-3 minutach składniki się połączą, a ciasto będzie wilgotne.
  5. Protokątną blachę smarujemy odrobiną masła.
  6. 3/4 przygotowanego ciasta wykładamy jako spód ciasta. Resztę odkładamy.
  7. Śliwki kroimy w ćwiartki, jabłko obieramy i siekamy w kostkę.
  8. Spód ciasta polewamy miodem i wykładamy ciasno śliwkami, malinami i jabłkiem.
  9. Ciasto, które nam pozostało kruszymy i obsypujemy nim owoce. Przyszłą kruszonkę posypujemy jeszcze z wierzchu 2 łyżkami cukru.
  10. Tak przygotowany placek wkładamy do rozgrzanego piekarnika do 190 stopni.
  11. Pieczemy przez 45 minut, aż kruszonka się lekko zarumieni.
  12. Ciasto studzimy, a następnie kroimy w prostokąty tworząc w ten sposób batony.
Tosia







































Tosia

środa, 15 sierpnia 2012

Tajska sałatka z kurkami i warsztaty "Jakubiak na grillu"
































W weekend wybrałam się do Poznania. 
Na początku miałam dwa cele podróży: odwiedziny u przyjaciółki Choco i Ogólnopolski Festiwal Dobrego Smaku. Zagłębiając się w program festiwalu zwróciłam uwagę na warsztaty z Tomkiem Jakubiakiem, pewnie najbardziej kojarzonym z programem na Kuchni+ "Jakubiak w sezonie".
Od jakiegoś czasu czuję kulinarny niedosyt swoich działań, chciałabym się rozwijać, ale w Polsce niełatwo o edukację kulinarną. Łączenie ze sobą smaków i kreowanie nowych dań to moje ulubione zajęcie, ale zdaję sobie sprawę, że mam braki w kwestiach technicznych. Dlatego spodobała mi się okazja skorzystania z warsztatów u kogoś, komu pod względem wiedzy na temat jedzenia można ufać.

Warsztaty odbywały się w uniklanym miejscu zwanym SPOT. Miejsce jest bardzo klimatyczne, bo znajduje się w budynku dawnej elektrowni wildeckiej (Wilda to dzielcia Poznania). SPOT. to nie tylko restauracja, ale także miejsce kulturalnych wydarzeń, warsztatów, sklep z winami i miejskie SPA.
To moje drugie warsztaty kulinarne, na pierwszych byłam tego samego dnia, rano. W porównaniu do porannego spotkania (na którym jedyne moje pozytywne odczucia to spotkanie z bloggerkami - Karmel-itką i Gruszką z fartuszka) warsztaty z Jakubiakiem wypadły rewelacyjnie!
Warto tutaj wspomnieć, że zajęcia były nie tylko prowadzone przez Tomka, ale także jego asystenta Tytusa Czunikin-Krasowickiego.

Przyznam szczerze, że nie bez powodu mam na imię Tosia. Rymuje się ono ze słowem samosia! Uwielbiam się dzielić jedzeniem z innymi, dekorować wspólnie potrawy i biesiadować godzinami przy stole. W kuchni jednak lubię działać sama, wtedy lepiej mi wszystko wychodzi i mogę się skoncentrować na tym co robię. W końcu gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść :) Gdy gotuję lubię spokój, pracuję wtedy swoim trybem pracy i gdy ktoś mi przeszkadza, to się złoszczę.
Idea takich kulinarnych spotkań jest jednak inna. Podczas wspólnego gotowania jest zamieszanie, trzeba pracować zespołowo, każdy obserwuje twój ruch i jest ogólny chaos. Dlatego to było ciekawe doświadczenie dla mnie, chociaż nadal twierdzę, że wolę działać solo (mimo, że prowadzimy ze Śliwką wspólnie bloga, to gotujemy i przygotowujemy potrawy oddzielnie :)





























 Przejdźmy jednak do samych warsztatów.
Temat spotkania brzmiał "Jakubiak na grillu", ale wbrew pozorom nie grillowaliśmy wcale Jakubiaka, a inne pyszności. W menu znalazły się między innymi burgery wołowe, steki, żeberka z sosem BBQ (nazywanym berbekiem), podpłomyki z oscypkiem, łosoś na carbonarze z grilla, sałatka Cezara oraz tajska sałatka z kurkami i focaccia z grilla. Na początku była część teoretyczna, popijając wino dowiedziliśmy się między innymi jakie mięso wybrać na grilla i  usłyszeliśmy sporo ciekawych i zabawnych anegdotek, gdyż Tomek i Tytus to niezwykle wyluzowani faceci.
Zadania zostały rozdzielone trochę przypadkowo, na każdym "stoisku" znajdował się przepis ze wskazówkami do danego dania. Początkowo stanęłam tam, gdzie znajdowała się sałatka Cezar, ale ponieważ większość przepisów wykonywało się w duetach to podczepiłam się do kolegi, który zajął się tajską sałatką i foccacią. Uwielbiam domowe pieczywo i wypiekami zajmuję się nie od dziś, ale zazwyczaj wyrabiam ciasto mikserem i dopiero po wyrastaniu chwilę zagniatam, bo nie mam tyle siły w rękach, by robić to ręcznie. Dlatego  po krótkim wyrabianiu focacci oddałam to zajęcie w ręce mężczyzny, a sama zajęłam się tajską sałatką. Już same składniki sałatki mi się spodobały i wiedziałam, że to moje smaki. Do tej pory kurki łączyłam głównie z ziołami, rozmarynem, tymiankiem, a czasami z chilli. Ale kombinacja jaką zobaczycie ponieżej w przepisie to była dla mnie nowość, a jednocześnie strzał w dziesiątkę! Przepisy, które były dla nas przygotowane zostały napisane mocno skrótowo i trochę chaotycznie, ale dzięki temu mogliśmy dopracować dosmakowanie dań po swojemu.
Wiadomo, że każdy swoje chwali, ale sałatka z kurkami zebrała same komplementy (focaccia z resztą też), także od prowadzących zajęcia i wszyscy się pytali jak została zrobiona.
Może spodoba się i Wam :)


Tajska sałatka z kurkami*
  • 300 g kurek
  • główka chrupiącej sałaty (np. lodowa lub rzymska)
  • garść pomidorków koktajlowych
  • 1/3 papryki
  • 2 ząbki czosnku
  • dwie garście kolendry (u mnie mięta i mięta pomarańczowa)
  • papryczka chilli
  • 3 łyżki miodu
  • łyżka sosu sojowego
  • łyżka oleju sezamowego
  • sok z limonki
  • 2 łyżki masła
  • sól
  • pieprz
  1. Zaczynamy od dressingu. Kolendrę/miętę wrzucamy do wysokiego naczynia, dodajemy czosnek.
  2. Papryczkę chilli kroimy wzdluż na pół i pozbywamy się pestek. Papryczkę nadziewamy na widelec i opalamy palnikiem (takim jak do crème brûlée).
  3. Do naczynia dodajemy chilli z opaloną skórką, miód, sos sojowy i olej sezamowy.
  4. Całość miksujemy na lśniący, lekko gęsty dressing. Odlewamy 1/3 sosu, a do reszty dodajemy sok z limonki i jeszcze raz miksujemy.
  5. Umyte i osuszone kurki wrzucamy na mocno rozgrzaną patelnię, razem z masłem. Grzyby dusimy kilka minut, aż odparuje z nich woda (możemy sobie pomóc i po 4 minutach trochę jej odlać).
  6. Do kurek wlewamy odłożony wcześniej sos, dokładnie mieszamy i dusimy dwie minuty. Kurki przekładamy do miseczki, przyprawiamy solą i pieprzem do smaku i zostawiamy do przestudzenia.
  7. Sałatę rwiemy na mniejsze części, pomidorki kroimy na pół, a paprykę siekamy w słupki.
  8. Warzywa mieszamy z kurkami i zelwamy pozostałym dressingiem.
 *Moja interpretacja przepisu Tomka Jakubiaka

Tosia

wtorek, 14 sierpnia 2012

Zazie Bistro w Krakowie



















O Zazie Bistro w Krakowie usłyszałam z trzech różnych źródeł zanim w ogóle zaplanowałam moją wizytę w tym mieście. Gdy pojawiłyśmy się z Tosią ostatnio na warsztatach kulinarnych po raz kolejny mi o nim przypomniano, jak mieliśmy wybrać się na kolację integracyjną. Niestety nie było miejsc, więc musiałam poczekać aż w Krakowie pojawię się następnym razem.
Od kilku dni znowu tu jestem i postanowiliśmy wybrać się tam w pierwszej kolejności. W czwórkę z Olką i naszymi chłopakami wpadliśmy do Zazie podczas wielkiej ulewy i dosłownie cudem udało nam się trafić na jedyny wolny stolik.
Knajpka wygląda jakby żywcem wyjęto ją z Paryża dzięki charakterystycznym elementom wystroju (na ścianie wielkie zdjęcie wieży Eiffla, w środku paryskie latarnie). Położona w centrum krakowskiego Kazimierza na pierwszy rzut oka wydaje się niezwykle przytulna i klimatyczna.

Gdy studiowałam menu, przysięgam, że chciało mi się płakać, że nie mogę spróbować wszystkiego. Założyliśmy, że zjemy po jednym daniu, ale to po prostu musiało się skończyć inaczej. Dodatkowym impulsem było to, że ceny są niezwykle zachęcające (ok. 30 złotych za naprawdę wielkie porcje).
Ja zaczęłam od grasicy, reszta od foie gras i paryskiego pasztetu. Po spróbowaniu i sfotografowaniu wszystkiego (znajomi zaczęli mnie nienawidzić za to, że muszą czekać co najmniej kilka minut z jedzeniem zanim uda mi się wszystko sfotografować) najsmaczniejsze okazało się foie gras. Pyszne, delikatne z dodatkiem malin, kaszanki i tostów francuskich okazało się po prostu doskonałe.

Gdy kumpel polecił mi tę knajpę już jakiś czas temu wspominał o genialnych małżach, więc nie mogłam ich nie spróbować. Co tu dużo mówić- fantastyczne. Pływające w doskonałym sosie z białego wina i śmietany podane były z domowymi frytkami i sałatą. Reszta spróbowała doskonałego królika i francuskiej klasyki boef bourginion. 






















Miało być jedno danie, a skończyło się nawet na zamówieniu deseru. Tutaj pierwszy i jedyny, mały minus. Zabajone z jagodami nie specjalnie mi smakowało, choć może dlatego, że zapomniałam, że nie przepadam za taką bombą jajeczną. Krem brulee również nie zaskakiwał, był poprawny.

W Zazie spędziliśmy czas naprawdę wyjątkowo i z ręką na sercu mogę polecić to wspaniałe bistro. Do obowiązkowego zaliczenia podczas każdej następnej wizyty w Krakowie:)

Zazie Bistro
ul. Józefa 34
Kraków

Śliwka

niedziela, 12 sierpnia 2012

Śniadanie do łóżka #61: Tosty francuskie zapiekane z figami i kozim serem


Kiedyś mieliśmy w domu tradycję jedzenia tostów francuskich w niedzielę. Moja mama wstawała wcześniej i magicznie sprawiała, że co tydzień budził mnie ich wspaniały zapach. 

Objadaliśmy się nimi nakładając porcje dżemu, czy owocowego jogurtu, a ja uwielbiałam je też w wersji na słono- z szynką i serem. Dobre tradycje należy pielęgnować i ta niedziela, jak lata temu znowu wypełniła dom zapachem francuskich tostów. Postawiłam na kompromis, wersję słodko-słoną z kozim serem i figami. Ale jakimi figami! Znajomy przyniósł nam je prosto ze swojego hiszpańskiego ogródka i mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to najlepsze figi jakie jadłam w życiu. Już bardzo dojrzałe, z miękką rozpływającą się w ustach skórką i wyciekającym gęstym sokiem o konsystencji miodu. Chowałam je przed żarłocznymi domownikami, żeby wykorzystać je dzisiaj do tostów:)

Połączenie koziego sera z figami to klasyk, który pokazywałyśmy już w formie przekąski i bruschetty, ale ja się nigdy tym połączeniem nie znudzę. 

Tosty francuskie zapiekane z figami i kozim serem (5 sztuk)
- 5 kromek czerstwej bagietki*
- 2 jajka
- 4 łyżki mleka
- pół łyżeczki soli
- 100 g koziego sera
- 5 małych fig
- oliwa i masło do smażenia

  1. W misce pomieszaj ze sobą jajka, mleko i sól. Roztrzep widelcem, aby składniki się dobrze wymieszały.
  2. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni.
  3. Na patelni rozgrzej 1 łyżką masła z 1 łyżką oliwy. 
  4. Do miski wkładaj po jednej kromce chleba i obtaczaj w mieszaninie.
  5. Potrzymaj każdą kromkę parę sekund pionowo nad miską, aby mieszanina trochę odciekła i połóż na rozgrzanej patelni. Smaż z dwóch stron aż tosty zbrązowieją. 
  6. Usmażone tosty połóż na wyłożonym ręcznikiem papierowym talerzu, aby osączyć tłuszcz.
  7. Na każdym toście połóż warstwę koziego sera i pokrojone figi.
  8. Piecz przez ok. 10 minut aż ser zacznie się topić.
  9. Wyjmij z piekarnika, daj im chwilkę ostygnąć.

*gdy nie mamy czerstwego chleba, można użyć świeżej bagietki, wcześniej podpieczonej w tosterze

Śliwka

sobota, 11 sierpnia 2012

Słodka sobota #67: Moelleux au chocolat z malinami w syropie miodowo-lawendowym


































Jeśli uważacie, że jesteście prawdziwymi smakoszami czekolady, a nie próbowaliście jeszcze Moelleux au chocolat to musicie to zmienić, najlepiej jeszcze dziś!
Ten pudding podawany na ciepło z wypływającym płynnym czekoladowym środkiem nazywany jest też chocolat fondant lub molten lava cakes.
Twórcą tego cudownego francuskiego deseru jest Michel Bras, zdobywca trzech gwiazdek Michelina, chociaż chodzą złośliwe plotki, że pudding ten powstał przez przypadek. Najważniejszym punktem deseru jest środek, który pod wpływem naciśnięcia łyżki wypływa w postaci płynnej czekolady. Dlatego właśnie zazdrośnicy twierdzą, że deser ten powstał pierwotnie jako niedopieczone ciastko z surowym środkiem.
Myślę, że rozkoszując się silnie czekoladowym smakiem Moelleux au chocolat jego prawdziwa historia przestaje mieć znaczenie. 
Mimo, że jest mistrzostwem samym w sobie uznałam, że warto spróbować go w duecie z malinami.
Od jakiego czasu próbuję eksperymentować z lawendą w kuchni, ponieważ zasuszyłam wyhodowane przez siebie kwiaty. Świetnie komponują się właśnie z malinami i miodem.
Przygotowując syrop należy uważać z ilością lawendy, która jest mocno intensywna w smaku. 
Przy odpowiednim balansie smaków, słodycz miodu i kwaskowatość malin będą wspaniale współgrały z mocno czekoladowym deserem :)
























Moelleux au chocolat (4 kokilki)
  • 180 g gorzkiej czekolady
  • 25 g masła
  • 2 jajka
  • 4 łyżki mąki pszennej
  • 70 g cukru
  • szczypta soli
  1. Do miski ze stali nierdzewnej wrzucamy połamaną czekoladę i dodajemy masło.
  2. Umieszczamy ją nad rondlem z gotująca się woda, tak aby miseczka nie dotykała wody.
  3. Po kilku minutach takiej "kąpieli wodnej" czekolada się rozpuści. Masę mieszamy, a miseczkę ściągamy i umieszczamy na półmisku z zimną wodą (dzięki temu szybciej wystygnie).
  4. Jajka łączymy z cukrem i ubijamy mikserem przez kilka minut, aż osiągnie puszystą, jasną masę.
  5. Do masy jajecznej dodajemy ostudzoną czekoladę, całość mieszamy i dosypujemy mąkę, razem ze szczyptą soli.
  6. Kokilki smarujemy od wewnątrz miękkim masłem. Do środka przelewamy masę czekoladową, aby sięgała do 3/4 wysokości.
  7. Tak przygotowane kokilki wstawiamy do większej prostokątnej formy, do której nalewamy wrzącej wody, aby sięgała do połowy wysokości okrągłych foremek.
  8. Formę z kokilkami wstawiamy do rozgrzanego piekarnika. Pudding pieczemy przez 10 minut w temperaturze 190 stopni.
  9. Po tym czasy wyciągamy foremki z piekarnika.
  10. Każdą porcję puddingu przekładamy na oddzielny talerz, odwracając do góry nogami kokilkę.
  11. Deser polewamy syropem i dekorujemy kwiatami lawendy.

Maliny w syropie miodowo-lawendowym
  • garść malin
  • 2 łyżki miodu
  • 2 łyżki wody
  • łyżeczka soku z cytryny
  • łyżeczka suszonej lawendy
  1. Do rondelka wlewamy miód, wodę i sok z cytryny. Dosypujemy także pokruszone kwiaty lawendy.
  2. Gdy syrop zacznie się gotować dorzucamy maliny, potrząsamy rondlem i zdejmujemy z ognia.
  3. Malin nie gotujemy, mają one być jedynie oblepione syropem.
Tosia

czwartek, 9 sierpnia 2012

Zapasy na zimę : Domowy ketchup z imbirem



































Ostatnio, podczas spaceru na okoliczną halę targową poczułam silny podmuch wiatru. A wraz z nim zapach zbliżającej się jesieni. 
Lubię początek jesieni, ale we wrześniowych promykach słońca i powiewach wiatru jest coś niepokojącego. Być może jesień niesie za sobą tajemnicę przyszłych dni. 
Tak jak dla wielu rozpoczęciem czegoś nowego jest pierwszy dzień stycznia, tak dla mnie nowym etapem w ciągu roku jest zawsze jesień.
Wiem, że trochę się zagalopowałam i powinnam się cieszyć resztkami lata, bo słonecznych dni mam nadzieję, że trochę nam jeszcze zostało. Ale to idealny moment na to, aby przygotować się na zimę i zachować smak lata w słoiku!
Zmierzam zatem do tego, że ten podmuch wiatru przypomniał mi o przetworach na zimę. Co roku, gdy pojawiają się mrozy i kończą się słoiki z domowymi przetworami obiecuję sobie, że w przyszłe wakacje przygotuję ich więcej.
Na pierwszy rzut zabrałam się za produkcję domowego ketchupu. 
Tak naprawdę najpierw chciałam przygotować suszone pomidory jak rok temu, ale na giełdzie dowiedziałam się od sympatycznej Pani, że na tanie i dorodne pomidory lima powinnam zaczekać jeszcze dwa tygodnie.
Sezon na produkcję zapasów na zimę otworzyłam mimo wszystko pomidorowo, zmieniając nieco plany.
Domowy ketchup z letnich pomidorów będzie mi przypominał smak wakacji za każdym razem, gdy będę jadła zimą frytki, domową pizzę, zapiekanki i kanapki :)
 Świetnie sprawdzi się też jako baza do sosów np. do lasagne.
Wykonanie takiego ketchupu nie jest trudne, wymaga jedynie kilku kilogramów pomidorów i odrobiny cierpliwości. 
To inwestycja, która opłaci się w smutne, ponure, zimowe dni!


Domowy ketchup z imbirem/ ok. 2 litry
  • 5 kg pomidorów
  • 1 kg cebuli
  • główka czosnku
  • pół korzenia selera
  • 3 papryki
  • 2 jabłka
  • 200 g korzenia imbiru
  • 300 g cukru
  • 100 g octu winnego
  • 5 łyżeczek soli
  • 3 łyżeczki ziaren pieprzu
  • 3 papryczki chilli
  • 3 liście laurowe
  • 3 łyżeczki ziaren kolendry
  • 4 łyżki ziół prowansalskich 
  1. Pomidory myjemy, osuszamy i kroimy w ćwiartki.
  2. Ząbki czosnku obieramy i łączymy z pomidorami. Dodajemy papryczki chilli. Obieramy także cebulę oraz imbir i kroimy na mniejsze części. Wszystkie składniki łączymy ze sobą i dzielimy na kilka porcji.
  3. Przygotowane składniki miksujemy na gładką masę za pomocą blendera (prawdopodobnie w kilku partiach). Gotowy przecier pomidorowy przelewamy do wysokiego garnka.
  4. Do przecieru dodajmy obrane i pokrojony na mniejsze kawałki seler oraz jabłka.
  5. Całość przyprawiamy solą, pieprzem i dodajemy liście laurowe. Gotujemy na małym ogniu przez 2 godziny.
  6. Następnie wyławiamy liście laurowe i miksujemy ugotowany sos ponownie na gładką masę, którą przelewamy z powrotem do garnka.
  7. Do przecieru dodajemy ocet oraz cukier, mieszamy i wstawiamy na mały ogień.
  8. Na suchej patelni prażymy ziarna kolendry. Gdy się zarumienią przerzucamy je do moździerza, ucieramy, łączymy z ziołami prowansalskimi i dodajemy do sosu.
  9. Ketchup gotujemy jeszcze godzinę, od czasu do czasu mieszając. Gotowy sos studzimy i pasteryzujemy.
Pasteryzacja
  1.  Słoiki wyparzamy wrzącą wodą.
  2. Ugotowany ketchup przelewamy do słoików i mocno zakręcamy.
  3. W szerokim i wysokim garnku gotujemy wodę.
  4. Na dno garnka kładziemy ściereczkę kuchenną.
  5. Słoiki wkładamy do gotującej się wody, tak aby woda sięgała do ich 3/4 wysokości.
  6. Tak włożone słoiki gotujemy przez 15 minut.
  7. Wyciągamy z garnka, stawiamy do góry nogami (nakrętką ku dołowi) i studzimy.
  8. Przechowujemy w ciemnym miejscu lub w lodówce (otwarty słoik).
































 Tosia

środa, 8 sierpnia 2012

Wieczór z tapas

































Dla tych, którzy jeszcze nie mieli przyjemności spróbować hiszpańskich przekąsek tapas wyjaśnię na czym polegają. Otóż nazwa pochodzi od hiszpańskiego słowa tapa, które oznacza przykrywkę. Legenda głosi, że niegdyś w zapyziałych barach przykrywano szklanki talerzykiem, aby uchronić klientów od nadlatujących do napojów much. Jako, że talerzyk wyglądał zbyt pusto, zaczęto kłaść na niego rozmaite, małe przekąski, które z czasem stały się popularne w całym kraju.

Rodzajów tapas jest najprawdopodobniej tyle, co samych Hiszpanów, ale na pewno łączy je to, że muszą być małe i proste do wykonania.

Ja tapas odkryłam już dobrych kilka lat temu w Barcelonie i od razu się zakochałam. Zwykły chleb natarty pomidorem i polany oliwą (pan con tomate) smakował mi do tego stopnia, że miałam łzy w oczach opuszczając moją ukochaną Hiszpanię.

Dziś znów tu jestem i czerpię garściami z hiszpańskich produktów, co skutkuje tym, że wczoraj sama postanowiłam zrobić wieczór z tapas. Kiedyś zorganizowałam już taką imprezę dla koleżanek, ale mimo, że wyszło przyzwoicie, nie miałam wtedy dostępu do typowo hiszpańskich produktów (chorizo sprzedawane w polskich supermarketach to prawdziwa tragedia). 

Pokażę wam kilka pomysłów na tapas, które świetnie sprawdzą się podczas wieczoru z przyjaciółmi. Część z nich co prawda wymaga użycia ciężko dostępnych w Polsce produktów, ale nie zniechęcajcie się, można łatwo wymienić je na inne, a eksperymentowanie przy tych prostych przystawkach jest jak najbardziej wskazane:)

Poniżej znajdziecie przepisy na:
- Patatas bravas, czyli pieczone ziemniaki z dwoma charakterystycznymi sosami
- Pimientos de padron, lekko pikantne, grillowane papryczki
- Pomidory faszerowane guacamole
- Gambas al ajillo, czyli mocno czosnkowe krewetki
- Pan con tomate y jamon, czyli grzanki natarte pomidorami z dodatkiem pysznej szynki iberico
- Grzanki z pastą z bakłażana i koziego sera



























Na pierwszy ogień pójdą patatas bravas. Te z pozoru zwykłe, pieczone ziemniaki dzięki dodatkowi dwóch charakterystycznych sosów sprawiają, że nie można się powstrzymać. To zdecydowanie mój ulubiony rodzaj tapas i na szczęście chyba najbardziej popularny, co sprawia, że mogę cieszyć się nim gdziekolwiek jestem. Ma też ten plus, że nie wymaga użycia ciężko dostępnych składników. Koniecznie musicie spróbować.

Patatas bravas (mała miska)
- 5 młodych ziemniaków*
- oliwa z oliwek

Sos pomidorowy (salsa brava)
-4 łyżki przetartych pomidorów
- garść poszatkowanej bazylii
- 1 ząbek czosnku
- kilka kropli tabasco
- sól, pieprz, cukier do smaku

Czosnkowy majonez (alioli)
- 4 łyżki majonezu
- 1 duży ząbek czosnku

Ziemniaki umyj i pokrój na mniejsze kawałki. Umieść w żaroodpornym naczyniu, zalej ok 2 łyżkami oliwy, wymieszaj rękami i wsadź do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika. Piecz aż zmiękną, sprawdzając co jakiś czas stopień miękkości za pomocą widelca.
W czasie gdy pieką się ziemniaki przygotuj sosy.
Alioli: Przeciśnij ząbek czosnku przez praskę i dodaj do majonezu. Dobrze wymieszaj, przykryj folią i wsadź do lodówki.
Salsa brava: pomieszaj wszystkie składniki z przeciśniętym przez praskę czosnkiem. Odłóż na bok, a bezpośrednio przed podaniem podgrzej (można również podać na zimno). Ziemniaki oblane dwoma sosami, lub podanymi oddzielnie.

* ja postanowiłam zostawić w nich skórkę, z czym nie spotkałam się jeszcze w Hiszpanii, ale oczywiście można je obrać


Pimientos de Padron to raczej ciężko dostępne poza Hiszpanią papryczki, które jako tapas podawane są grillowane, z gruboziarnistą solą. Nie wiem ile jest w tym prawdy, ale plotka głosi, że w restauracjach pomiędzy nimi zawsze znajdzie się jedna nieprawdopodobnie ostra. Gdy jadłam je po raz pierwszy, koleżanka Hiszpanka zapomniała mnie o tym uprzedzić (sama najpierw delikatnie odgryzała mały kawałek, aby się przekonać, że nie trafiła właśnie na tę) i już przy pierwszej przekonałam  się, że w plotce jest trochę prawdy:) 

Pimientos de Padron (mała miseczka)
- małe, średnioostre papryczki z rejonu Galicji
- oliwa z oliwek
- gruboziarnista sól

Skórkę papryczek natrzyj oliwą i połóż na grillu. Przekładaj je na drugą stronę i grilluj aż do momentu kiedy staną się lekko sflaczałe i brązowawe po bokach. Podawaj z gruboziarnistą solą.


Pomidory faszerowane guacamole to mój autorski pomysł i dowód na to, że tapas można stworzyć z wszystkiego co wam przyjdzie do głowy. Najlepiej wybrać mniejsze pomidory, aby przekąska była nadal przekąską, a nie wielkim daniem. 

Pomidory faszerowane guacamole (5 porcji)
- 5 pomidorów
- guacamole (przepis znajdziecie tutaj)
- liście pietruszki do dekoracji

Wytnij w pomidorach u góry otwór o kilkucentymetrowej średnicy. Wydrąż pomidora, a wnętrze pokrój na mniejsze kawałki i dodaj do guacamole. Nafaszeruj pomidora guacamole i udekoruj pietruszką.


W śródziemnomorskich klimatach nie może też zabraknąć owoców morza. Postawiłam na typowe hiszpańskie danie- gambas al ajillo. To krewetki, zwykle podawane skwierczące w glinianym naczyniu (którego niestety nie posiadam) z dużą ilością czosnku, chilli i pietruszki.

Gambas al ajillo (mała miseczka)
- pół kilo surowych krewetek (ew. mrożonych, koniecznie surowych)
- 2 duże ząbki czosnku
- pół papryczki chilli
- łyżeczka miodu
- garść siekanej pietruszki
- kilka kropel tabasco
- sól

Obierz krewetki ze skórki i wsadź do miseczki. Posiekaj pietruszkę, czosnek i chilli, dorzuć do miski z resztą składników. Całość wymieszaj i wsadź do lodówki na co najmniej godzinę.
Po upływie tego czasu rozgrzej oliwę na patelni, wrzuć krewetki i smaż aż zmienią kolor na różowy. Przerzuć do żaroodpornego naczynia i piecz kilka minut. Podawaj gorące.

Na pierwszym zdjęciu widzicie dwa rodzaje grzanek. Połowę natartych oliwą i podrumienionych w piekarniku kawałków bagietki natarłam przetartymi pomidorami i przykryłam hiszpańską szynką iberico (w Polsce dostępna jest szynka serrano, która świetnie się sprawdzi choć nie jest tak delikatna). Druga wersja to pokrojonych w kostkę bakłażan z dodatkiem koziego sera. Pokroiłam bakłażana i podsmażyłam z ząbkiem czosnku, tak aby zmiękł. Następnie dodałam ok. 3 łyżki miękkiego koziego sera i wymieszałam. Obie wersje świetnie sprawdzą się jako tapas. 

Śliwka

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...