środa, 30 listopada 2011

Ciasteczka z wróżbą






































Jaką przekąskę można zrobić z okazji Andrzejek? Oczywiście z wróżbą, a jeśli z wróżbą to świetnie do tego się sprawdzą chińskie ciasteczka. Legenda głosi, że w XIV wieku używano ich kiedy w Chinach rządzili Mongołowie, aby przekazywać tajemne wiadomości na temat powstania.
W dzisiejszych czasach ciastka takie podaje się w chińskich restauracjach przy rachunku. Służą one także we wróżbiarstwie. Mądry aforyzm, który znajduje się w środku ciasta ma nam przepowiadać przyszłość.
Ja do sprawy podeszłam z humorem i dystansem, dlatego poprosiłam koleżanki podczas wykładu by powymyślały swoje własne aforyzmy. Karteczki zebrałam, włożyłam do ciastek i przy przełamaniu każdego czeka mnie niespodzianka :)
























Ciasteczka z wróżbą/25-30 sztuk

200 g pszennej mąki
60 g cukru pudru
2 łyżki cukru wanilinowego
5 łyżek masła
3 łyżki wody
szczypta soli
wróżby na karteczkach o szerokości 1 cm

 Cukier puder ubijamy na puszystą masę z masłem. Dodajemy przesianą mąkę, wodę oraz szczyptę soli i ponownie miksujemy. Ciasto zagniatamy w kulę i cienko wałkujemy. Bierzemy szklankę lub wycinaczkę o średnicy 6 cm i wycinamy kółka. Na każdym kółku kładziemy zwiniętą karteczkę z wróżbą, zginamy w pół jak na pierożka i wyginamy do siebie rogi. Czynność powtarzamy i kładziemy ciastka na blachę lub matę silikonową. Pieczemy w 180 stopniach przez 15-20 minut.

Tosia

wtorek, 29 listopada 2011

Jogurtowe bułeczki z kuskusem i karmelizowaną cebulą



Jesień jest wyjątkowo upierdliwa nie tylko ze względu na chłód i mrok, ale przede wszystkim na coś z czym próbujemy się uporać na co dzień tworząc tego bloga, mianowicie na robienie zdjęć. 
Dzisiaj zdradzę kilka szczegółów z blogowego życia "od kuchni" (nie tylko w kuchni).
Zdjęcia staramy się robić przy świetle dziennym, sztuczne (przynajmniej to, które znam), zupełnie się do tego nie nadaje. I jak sobie z tym poradzić jak o 16 robi się ciemno jak w grobowcu? No właśnie.
Scena z dzisiaj: Bułeczki się pieką, 15:40, na zewnątrz już niebo robi się różowe, a ja przeskakuję z nogi na nogę zadając sobie pytanie- czy zdążę przed zachodem? Tik, tak, tik, tak- kolejne minuty płyną, bułeczki zaczynają lekko brązowieć. "Szybcieeeej!", krzyczę do nich przerażona, bo ostatnie promienie przesuwają się co raz niżej. Wybiła godzina, wyjmuje je z piekarnika z nieopisaną prędkością (parząc sobie przy tym opuszki palców) i lecę w ostatnie miejsce, gdzie jeszcze można coś zobaczyć bez włączonego światła. 
Pstryk, udało się!  Na szczęście podzielę się dzisiaj z wami tymi pysznymi bułeczkami. Jesienią blogowanie to prawdziwa walka z czasem!
A co do samych bułeczek, bo nieświadomie zepchnęłam je na drugi plan, są mięciutkie, a kuskus delikatnie je spulchnia. Nie chciałam przesadzać z dodatkami, ale świetnie pasowałyby do nich też suszone pomidory i czarne oliwki, co już kiedyś prezentowałam przy robieniu mojej ulubionej Focacci. Myślę, że świetnie sprawdzą się na śniadanie, chociaż ja przetestuje je w takiej formie dopiero jutro rano. 

Jogurtowe bułeczki z kuskusem i karmelizowaną cebulą (8 sztuk)
- 420g mąki
- 20g świeżych drożdży
- 60g kuskusu
- 100ml mleka
- 1 łyżeczka cukru
- 2 łyżeczki soli
- 2 łyżki oliwy
- 180g jogurtu naturalnego
- 1 łyżka ciepłej wody

- pół białej cebuli
- 1 łyżka brązowego cukru
- 3 łyżki wody

-1 białko
- parmezan

Kuskus zalej wrzątkiem, tak aby woda sięgała 1cm nad wysokość samej kaszy. Odstaw, aby wchłonął wodę.
Mleko podgrzej w małym rondelku tak, aby było ciepłe, ale nie bardzo gorące. Zdejmij z ognia, dodaj drożdże i łyżeczkę cukru. Mieszaj, aż drożdże się rozpuszczą. Odstaw na 15 minut.
Poszatkuj cebulę i umieść na małej patelni. Wsyp brązowy cukier i wlej wodę. Mieszaj aż woda wyparuje. Odstaw na bok.
W dużej misce/misce od maszyny do zagniatania ciasta wymieszaj mąkę, sól i kuskus. Wlej mieszaninę z drożdżami i rozpocznij zagniatanie. Powoli dodawaj oliwę, karmelizowaną cebulę i jogurt. Na koniec dodaj łyżkę wody. Zagniataj energicznie przez 8-10minut.
Z gotowego ciasta utwórz wałek i podziel go na 8 równych części. Uformuj z nich kulki i ułóż na wyłożonej papierem do pieczenia blasze od piekarnika. Natrzyj każdą równomiernie oliwą. Przykryj je materiałową szmatką i odstaw w ciepłe miejsce (np obok lekko rozgrzanych palników) na godzinę.
Rozgrzej piekarnik do 230 stopni.
Gdy minie czas wyrastania bułeczek, zmniejsz temperaturę piekarnika do 200 stopni, posmaruj bułeczki równomiernie białkiem i wsadź do piekarnika na 15 minut. Po upływie tego czasu, wyjmij bułeczki, jeszcze raz posmaruj białkiem i zetrzyj na nie parmezan. Piecz jeszcze 10 minut.

Śliwka

niedziela, 27 listopada 2011

Śniadanie do łóżka #24: Jajka w koszulkach na pieczarkach z kozim serem


Parę dni temu kupiłam sobie kilka książek kucharskich, w tym książkę Sophie Dahl "Apetyczna panna Dahl". Jajka w koszulkach, podane właśnie w ten sposób ukazane są przez nią jako idealne jesienne śniadanie. Nie mogę się nie zgodzić. Taka porcja idealnie rozgrzewa i dodaje energii, a dla mnie jest szczególnie atrakcyjna ze względu na kozi ser, który mogłabym jeść kilogramami.

Wracając do książki, jestem zachwycona! Może nie samymi przepisami, które są według mnie mało odkrywcze (chociaż inspirujące), ale przepięknymi historiami z przepełnionego jedzeniem życia Sophie.
Lata temu, gdy na świecie królował rozmiar Kate Moss, Sophie udało się zaistnieć w świecie modelek-plus (chociaż sama do końca nie chciała postawić się w tej kategorii). W książce opowiada o etapach pozwalania sobie na wielkie desery i etapach drakońskich diet typu jedzenie tylko surowizny. 
Teraz Sophie uśmiecha się do nas z okładki całkiem chudziutka, a jak to zrobiła? Jadła i je tak, jakby karmiła swoje dziecko. Zadaje sobie pytania. Czy wypuściła by dziecko do szkoły bez śniadania? Czy nie zapakowałaby mu kanapek i czegoś słodkiego, żeby miał dużo energii? Czy pozwoliłaby mu opuścić obiad, bo ma coś innego do zrobienia? Nie. I to okazało się kluczem do osiągnięcia sukcesu.
Dlatego, gdy potrzebujecie energii na cały dzień i porządnego rozgrzewacza polecam to jesienne śniadanie Panny Dahl.

Jajka w koszulkach na pieczarkach z kozim serem (1 porcja)
- 1 jajko
- 1 duża pieczarka
- 1 plaster koziego sera w rulonie
- oliwa, sól, pieprz
- rukola- do dekoracji
- 1 łyżeczka octu do gotowania

Rozgrzej piekarnik do 200 stopni.
Pieczarkę umyj, oderwij nóżkę i dokładnie osusz papierowym ręcznikiem. Posól pieczarkę, popieprz i skrop oliwą z dwóch stron. Wsadź do piekarnika, blaszkami do góry. Piecz przez 7 minut.
Po upływie tego czasu połóż w środku pieczarki plaster koziego sera. Piecz jeszcze przez 10 minut.
W tym czasie w średniej wielkości garnku zagotuj wodę z łyżeczką octu. Rozbij jajko do filiżanki i przygotuj przy garnku. Gdy zacznie wrzeć, zamieszaj wodę dookoła i delikatnie wlej jajko do wody. Gotuj przez około 3-4 minuty i wyłów łyżką cedzakową.
Wyjmij pieczarkę, połóż na talerzu udekorowanym rukolą. Na pieczarkę połóż jajko w koszulce. Całość posól i popieprz.

Śliwka

sobota, 26 listopada 2011

Słodka sobota #29: Whoopie pies

Whoopie pies są nazywane zamiennie BFO, czyli Big Fat Oreo. Przypominają znane nam markizy, ponieważ cały w nich ambaras, żeby dwa ciasteczka chciały na raz być przełożone kremem. Klasyczne whoopie pies muszą być potwornie słodkie, bo między czekoladowymi ciastkami ukryty jest Marshmallow Fluff - krem na bazie popularnych, amerykańskich pianek. Powstają jednak różne wariacje na ich temat, szczególnie jesienią  pumpkin whoopies. 
Bardzo lubię cukier i przyznam, że nawet słodzę mleko, kiedy jem je z płatkami (co dziwiło i śmieszyło już nie jedną osobę). Stwierdziłam jednak, że krem z pianek marshmallow między czekoladowymi ciastkami to zdecydowanie przesada. Przeglądając różne przepisy wybrałam się do kuchni by stworzyć swoją jadalną wersję :)
Ciastka przełożyłam kremem podobnym do tego, który robię jako polewę do ciasta i babeczek marchewkowych.
Słodkiej soboty!:)
Whoopie pies
500 g pszennej mąki
150 g kakao
łyżeczka sody oczyszczonej
szczypta soli
200 g cukru
jajko
90 g miękkiego masła
300 ml maślanki
Krem:
135 g serka śmietankowego (np. philadelphia)
50 g masła
100 g cukru pudru
łyżeczka ekstraktu z wanilli
łyżka startej skórki cytrynowej
łyżka soku z cytryny

1. Masło i cukier ubijamy na puszystą masę, dodajemy jajko. Suche składniki mieszamy i przesiewamy do miski. Odmierzamy odpowiednią ilość maślanki. Miksując masło z cukrem dodajemy na przemian, raz suche składniki, raz maślankę. Łyżką do lodów wykładamy kakaową masę i lekko spłaszczamy. Ciasteczka kładziemy na macie silikonowej lub pergaminie w małych odstępach. Pieczemy w 190 stopniach przez 12-14 minut. Upieczone ciastka studzimy na kratce.
2. Śmietankowy serek, miękkie masło, ekstrakt z wanilii i przesiany cukier puder ubijamy mikserem. Dodajemy skórkę i sok z cytryny i mieszamy. Krem przekładamy do szprycy.
3. Ciastka odwracamy do góry nogami, na połowę z nich wyciskamy krem, a drugą połową przykrywamy je tworząc ciasteczkowe kanapki.
4. Dodatkowo krem między ciastkami możemy posypać kolorowym cukrem.

Tosia

piątek, 25 listopada 2011

Banoffee pie (tarta bananowo-kajmakowa)


Nie przepadam za tortami, dlatego gdy dostałam misję stworzenia ciasta urodzinowego dla moich przyjaciół (sto lat!) postawiłam na coś, co zastąpi tę tradycyjną formę świętowania, ale będzie równie kaloryczne:)
Banoffee pie krążył gdzieś w mojej głowie od dawna, ale jako istna rozpusta, coś absolutnie zakazanego. Ponadto wyobrażałam sobie, że jest tak słodkie, że nie byłabym w stanie tego przełknąć. 
Gdy je zrobiłam, uśmiechało się do mnie z lodówki, a ja wciąż nie wiedziałam czy będzie mi smakować (nie chciałam burzyć nieskazitelnego kształtu i musiałam poczekać na gości). 
Odkroiłam po kawałku, a tu niespodzianka! Ciasto wcale nie zabija słodkością, jest w sam raz, a bita śmietana i banany idealnie przełamują smak. Jeśli macie niebawem powód do świętowania, to zdecydowanie polecam. Może Światowy dzień pluszowego misia, czy Święto niepodległości Surinamu? Każdy powód jest dobry:)

Banofee pie (tarta bananowo-kajmakowa) [wysoka forma o średnicy 26cm]
-400g mąki
-250g zimnego masła
-50g cukru
- 1 jajko
- szczypta soli
- 400g masy krówkowej (kajmak)
- 2 banany
- 300 ml śmietanki kremówki 30%
- 2 batony Twix

Piekarnik rozgrzej do 180 stopni.
Połącz ze sobą mąkę. cukier, jajko, sól i pokrojone na małe kawałki zimne masło. Zagnieć, aż uzyskasz jednolitą masę. Wyłóż ciastem formę, tworząc wysokie brzegi i zrób dziurki widelcem na całej długości. Wsadź do piekarnika i piecz przez około 30minut, aż lekko zbrązowieje. Wyjmij ciasto i ostudź (teraz, gdy jest tak zimno, najlepiej wystawić ją na chwilę na zewnątrz, oszczędzisz trochę czasu).
Gdy ciasto będzie w pełni wystudzone, nałóż do środka równomiernie masę krówkową.
Banany pokrój na plastry i wyłóż na masie krówkowej, jeden przy drugim.
Śmietankę ubij mikserem, lub trzepaczką, aż przestanie być lejąca. Wyłóż bezpośrednio na banany, przykrywając całe ciasto aż po brzegi.
Batony Twix pokrój na małe kawałki i wysyp na bitą śmietanę.
Ciasto najlepiej przynajmniej godzinę chłodzić w lodówce.

Śliwka

czwartek, 24 listopada 2011

Herbata Masala Chai





















W notce Kulinarna podróż do Indii wspominałam już o tym, że moi bliscy koledzy odwiedzili w te wakacje Indie. Na stronie http://www.mosakpictures.pl/ możecie zobaczyć zwiastun filmu Live A Life - India & Nepal , a także między innymi film z ich poprzedniej podróży po Tajlandii i Kambodży.
Wracając do tematów bardziej kulinarnych, koledzy przywieźli mi worek pełen przypraw, dlatego grzechem byłoby z nich nie korzystać!
To naturalne, że im zimniej tym człowiek bardziej poszukuje czegoś co go rozgrzeje. W tym przypadku propozycją z mojej strony będzie aromatyczna indyjska herbata, o specyficznym ostrym smaku.
Z Masala Chai wiąże się nawet zabawna historia, otóż po powrocie z Indii na jednej z imprez nasz kolega Michu za wszelką cenę chciał nam tę herbatę zrobić. Było już późno w nocy, ale ambitnie zabrał się za gotowanie Masala Chai. Gdy poczęstował nas nią wszyscy zaczęli się dziwnie krzywić i mówić, że trochę słona ta herbata. Kolega uparcie twierdził, że tak ma być i na tym polega jej smak, ale gdy sam jej skosztował to także się skrzywił. Okazało się, że pomylił cukier z solą! Szybko jednak naprawił swój błąd i przygotował pyszny napój jeszcze raz :)
Jak widzicie na zdjęciach, herbata grzała mnie dziś podczas spaceru po plaży w Gdyni Orłowie i  świetnie się sprawdziła w roli rozgrzewacza :)























Herbata Masala Chai
500 ml wody
250 ml mleka 3,2%
3 łyżeczki czarnej, sypanej herbaty
kilka ziaren lekko zmielonego kardamonu
6 goździków
kora cynamonowa
pół łyżeczki imbiru w proszku
4 plastry świeżego imbiru
szczypta gałki muszkatołowej
4 łyżeczki cukru
+ po łyżeczce miodu na szklankę

Do rondelka wlać wodę, mleko, wsypać herbatę i przyprawić resztą składników. Napój doprowadzić do wrzenia, zmniejszyć ogień i gotować jeszcze 3 minuty. Herbatę przelewać do kubków/dzbanka/termosu przez drobne sitko. Dodatkowo każdy kubek słodzimy łyżeczką miodu.

Tosia

wtorek, 22 listopada 2011

Krążki cebulowe w piwnym cieście z domowym majonezem


Na pewno jedliście kiedyś krążki cebulowe w barze nad morzem, czy w pubie. To naprawdę świetna przekąska do piwa, ale nie oszukujmy się, w tanich barach podaje się mrożone krążki cebulowe w postaci masy cebulowej w cieście. 
Krążki, które chciałabym wam dziś zaproponować, to prawdziwe plastry cebuli obtoczone w cieście na bazie piwa i maślanki, smażone, a następnie pieczone.  Jeśli będziecie mieli problem z obraniem kilograma cebuli, bo łzawią wam oczy, spróbujcie to zrobić pod zimną wodą. Łzawienie oczu wynika z wydzielanych przez cebulę drażniących substancji. Jednak w zimnej wodzie gazy te często rozpuszczają się, zanim zdążą dotrzeć do oczu, dlatego efekt łzawienia jest mniejszy lub nie występuje wcale!:)
Dodatkiem do nich jest własnoręcznie przeze mnie kręcony majonez, który oczywiście możecie zastąpić np. sosem czosnkowym, który pojawił się na blogu w tej notce. Piwne krążki cebulowe może nie wyszły idealnie okrągłe, ale podoba mi się ich rustykalny, niedbały kształt. Polecam je wam, bo znakomicie się sprawdzą jako przekąska na imprezę lub do podjadania podczas oglądania filmu, czy meczu!

Krążki cebulowe w piwnym cieście
 1 kg cebuli
250 g pszennej mąki
180 ml maślanki
180 ml jasnego piwa
jajko
łyżeczka pieprzu cayenne
łyżka skórki z cytryny
pieprz, sól
litr oleju

1. Do miski przesiewamy mąkę, dolewamy maślankę i piwo, wbijamy jajko i dokładnie mieszamy składniki. Ciasto przyprawiamy solą, pieprzem, pieprzem cayenne oraz skórką z cytryny. Miskę odstawiamy na 20 minut do lodówki.
2. Cebulę obieramy i kroimy w grube plastry. W garnku rozgrzewamy olej, nagrzewamy także piekarnik do 200 stopni. 
3. Bierzemy plaster cebuli, pchając palcem pozbywamy się jego środka (który możemy wykorzystać do konfitury z cebuli), obtaczamy w cieście i wrzucamy do garnka z rozgrzanym olejem. Krążki smażymy ok. 2 minut aż nabiorą złocistego koloru i przekładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia posypując je solą. Czynność powtarzamy.
4. Usmażone krążki wkładamy na 4 minuty do piekarnika. Gotowe!

Domowy majonez
2 żółtka
łyżeczka musztardy Dijon
250 ml oliwy ( u mnie 150 oliwy z oliwek i 100 ml oleju słonecznikowego)
2 łyżki soku z cytryny
pieprz, sól
koperek 

Do miski wbijamy żółtka, dodajemy musztardę, pieprz i sól. Zaczynamy kręcić żółtka za pomocą trzepaczki. Powoli dolewamy olej cienką stróżką i cały czas ubijamy żółtka. W momencie gdy majonez zacznie gęstnieć, wlewamy olej grubszą stróżką i bez przerwy ubijamy. Na koniec roztrzepujemy majonez aż będzie gęsty i błyszczący i dodajemy sok z cytryny. Majonez posypujemy koperkiem.

Tosia

poniedziałek, 21 listopada 2011

Krem z białych warzyw z dodatkiem jabłka


Czemu biały? Z niecierpliwością czekam na śnieg.
Większość ludzi uważa mnie pod tym względem za nienormalną, ale prawda jest taka, że nic mnie tak nie cieszy jak spadające z nieba wielkie płaty śniegu. Wtedy dopiero muszę budzić zdziwienie (przechodniów), bo śmieje się sama do siebie i do wspaniałych zimowych dekoracji. 
Pewnie niewielu z was wie, że Sopot najpiękniejszy jest zimą. Biały puch chrupie pod śniegowcami, a policzki nabierają różowej barwy, a ja przechadzam się wyludnionym o tej porze roku Monciakiem mijając drzewa pokryte wielkimi białymi czapami i (całorocznymi) lampkami świątecznymi i mam ochotę krzyczeć ze szczęścia. A gdy jeszcze do tego zbliżają się święta! Mmm... rozmarzyłam się.
Krem zainspirowany śniegiem na pewno pomoże przeczekać zimne, nawet i bezśnieżne dni. A dodatek jabłka przyjemnie, słodko przełamuje wytrawny smak warzyw.  

Krem z białych warzyw z dodatkiem jabłka (4 porcje)
- 1l wody
- 1 mały kalafior
- 1 por (biała część)
- 3 pietruszki
- 1 biała cebula
- 1 duże jabłko
- 1 łyżka masła
- gałka muszkatołowa
- sok z 1 cytryny
- sól
- pieprz

-suszone jabłka, kolendra- do dekoracji

Wszystkie warzywa umyj, kalafior podziel na małe części, białą część pora pokrój w plastry, a  pietruszkę cebulę i jabłko obierz ze skórki i pokrój na małe kawałki. W dużym garnku rozpuść łyżkę masła I wrzuć wszystkie warzywa. Smaż przez około 5 minut na małym ogniu. Po upływie tego czasu dolej wodę i gotuj zupę na średnim ogniu aż wszystkie warzywa zmiękną (ok. 30 minut).
Zdejmij garnek z ognia i zmiksuj blenderem lub przelej do stojącego miksera. Dopraw kilkoma przekręceniami młynka z gałką muszkatołową, sokiem z cytryny, solą i dużą ilością mielonego pieprzu. Udekoruj suszonymi jabłkami i kolendrą.

Śliwka

niedziela, 20 listopada 2011

Śniadanie do łóżka #23: Omlette du fromage


Pamiętacie odcinek Laboratorium Dextera, w którym jedynym zwrotem, które mógł wypowiadać główny bohater było Omlette du fromage? :) Odcinek i sformułowanie to zapada w pamięć, jednak w rzeczywistości takie danie nie istnieje, ponieważ we Francji na omlet z serem mówi się Omlette au fromage!
Kuchnia francuska kojarzy się ludziom z wyrafinowaniem i ekskluzywnymi produktami. Będąc na wymianie na północy Francji trafiłam do bardzo prostej francuskiej rodziny. Wtedy przekonałam się o tym, że przeciętny Francuz wcale nie jest elegancki i nie żywi się codziennie żabimi udkami. Wręcz przeciwnie, głównymi składnikami ich kuchni było pieczywo, pasztety, wędliny, sery i jajka. 
Z okazji mojego przyjazdu przygotowali bardziej wykwintny obiad, podając na stół pieczonego królika, którego hodowali i własnoręcznie zabili (gdybym wiedziała, że to zrobią specjalnie dla mnie to bym ich powstrzymała!). 
Dlatego omlet z kozim serem i szynką jak najbardziej wpisuje się w proste śniadaniowe menu przeciętnego Francuza. Myślę, że tak przygotowany omlet podany prosto do łóżka zadowoli także nie jednego Polaka :)



Francuski omlet z kozim serem i szynką
2 jajka
łyżka wody
60 g koziego sera
plaster szynki
4 pieczarki
2 łyżki masła
natka pietruszki
sól, pieprz


 1. Na małej patelni rozpuszczamy masło, wrzucamy obrane pieczarki, dodajemy pieprzu i smażymy przez kilka minut aż zbrązowieją. Zdejmujemy z patelni, a pozostałe masło odlewamy do miseczki. W kąpieli wodnej (w miseczce nad gotującą się wodą) rozpuszczamy kozi ser. Odstawiamy, dodajemy pokrojoną szynkę oraz pieprz.

2. Do miseczki rozbijamy jajka, dodajemy wodę, sól, pieprz  i lekko roztrzepujemy widelcem. Patelnię (o średnicy 20 cm) rozgrzewamy i smarujemy ją pędzelkiem topionym masłem. Wlewamy masę jajeczną i smażymy aż brzegi omletu się zetną. Widelcem zbieramy masę jajeczną i przesuwamy ją na środek, smażymy minutę. Na środek omletu wykładamy farsz z koziego sera i zawijamy omlet z każdej strony, tworząc sakiewkę. Przekładamy na talerz, posypujemy natką pietruszki i podajemy z pieczarkami.

Tosia

sobota, 19 listopada 2011

Słodka sobota #28: Mini serniki z białą czekoladą i żurawiną przekładane kremem mandarynkowym


Jesień jest dla mnie sezonem na nudę. Wspominając jeszcze ostatnie dni lata wciąż wydaje mi się, że jest zbyt zimno, żeby wychodzić z domu bez uzasadnionej potrzeby. Nawet mi samej się to nie podoba, ale tak ciężko walczyć z lenistwem! Ale na szczęście są też dobre strony, trochę więcej czasu na eksperymentowanie w kuchni. No i czasem z tego eksperymentowania wyjdzie coś niezwykłego, coś co wprowadzi trochę radości w te ponure, zimne dni. 
Inspiracja nadchodzi czasem nie wiadomo skąd. Zobaczyłam w sklepie te piękne sufletówki i się zakochałam, a dalszy bieg myśli pognał za pomysłami jak je wykorzystać. No i jakoś tak wyszło. I świetnie wyszło:)
Gryzę się w język, a raczej, może lepiej powiedzieć, bije po stukających w klawiaturze palcach, żeby TEGO nie powiedzieć (Tosia zarzuca mi zawsze nadmierną, niezdrową ekscytację moimi własnymi pomysłami), ale nie mogę się powstrzymać. 
To jest najlepszy deser jaki zrobiłam w życiu:) Zakończę tą puentą.

Mini serniki z białą czekoladą i żurawiną przekładane kremem mandarynkowym (5 porcji)
- 30g ciasteczek digestive
- 500g mascarpone
- 150g białej czekolady
- 200g suszonej żurawiny
- 4 mandarynki
- sok z 1 cytryny
- 1 jajko
- 1 żółtko
- 1 łyżka mąki

Przygotuj kąpiel wodną. Do średniej wielkości garnka wlej ok. 1/4 wody i zagotuj. W garnku umieść metalową miskę, tak aby się zablokowała (w ostateczności może też pływać po powierzchni wody, ale mieszanie bywa wtedy bardzo niewygodne). W misce umieść mascarpone i połamaną na mniejsze kawałki czekoladę. Mieszaj aż czekolada się rozpuści, a mascarpone stanie się płynne. Do masy wsyp suszoną żurawinę i odłóż miskę na bok do ostygnięcia.
Mandarynki obierz ze skórki i w miarę możliwość usuń wewnętrzne "nitki". Zmiksuj je blenderem na gładką masę i przetrzyj przez sitko tak aby powstał sok.
W garnku umieść kolejną miskę i wlej do niej sok z mandarynek. Rozpocznij podgrzewanie. Wyciśnij sok z cytryny i dodaj do soku z mandarynek. W oddzielnej miseczce pomieszaj trzepaczką jajko, żółtko i mąkę. Gdy będą już dobrze wymieszanie, powoli dolewaj do podgrzewającego się soku. Mieszaj trzepaczką przez 5 minut (nie przestawaj!), aż krem znacznie zgęstnieje. Odłóż krem na bok.
Ciasteczka digestive dokładnie pokrusz, używając np. moździerza. Wypełnij sufletówki/szklanki/miseczki pokruszonymi ciasteczkami tak aby warstwa miała ok. 2-3cm. Zalej ciasteczka 2 łyżkami wystudzonego kremu z mascarpone i białą czekoladą. Następnie wylej kilkucentymetrową warstwę kremu z mandarynek. Wykończ kolejną warstwą serowo-czekoladową. Włóż do lodówki na ok. 3 godziny, a najlepiej na całą noc.

Śliwka



czwartek, 17 listopada 2011

Bakłażanowe łódki nadziewane makaronem z pieczarkami i kozim serem


Zdarzało mi się już wiele razy, że ktoś się mnie pytał, czy przepisy, które zamieszczam/y na blogu są przepisami autorskimi. Kiedy odpowiadam, że wymyślamy je same, niektórzy robią wielkie oczy pełne fascynacji. Dla mnie to normalne, że po tylu latach eksperymentów kulinarnych potrafię wyjąć kilka składników i upiec z nich na oko np. ciasto. Podobnie jest z daniami obiadowymi, uczę się na błędach, inspirując się wszystkim na około. Skoro można faszerować paprykę ryżem i mięsem, a cukinię warzywami, dlaczego nie można nadziewać bakłażanów makaronem?
Wszystko można, jeśli się ma na to ochotę! Dlatego przed wami pieczone bakłażanowe łódki, nadziewane makaronem penne z sosem na bazie beszamelu i pieczarek, wszystko posypane kozim serem. 
Wbrew pozorom to proste jedzenie, a nie czary!:)

Bakłażanowe łódki nadziewane makaronem penne z pieczarkami, beszamelem i kozim serem
3 bakłażan
150 g makaronu penne
200 g pieczarek
2 ząbki czosnku
2 łyżeczki suszonego rozmarynu
łyżka startej gałki muszkatołowej
3 łyżki masła
2 łyżki mąki
200 ml mleka
2 łyżki soku z cytryny
2 łyżki skórki z cytryny
60 g rolady z koziego sera
sól, pieprz


1. Bakłażany kroimy wzdłuż na pół i nacinamy miąższ w kratkę. Wykładamy na blachę i pieczemy w 180 stopniach przez 30 minut.Gotujemy makaron al dente, według instrukcji na opakowaniu i odstawiamy odcedzony.
2. Na patelni rozpuszczamy masło, wrzucamy obrane i pokrojone pieczarki. Grzyby doprawiamy pieprzem, skórką i sokiem z cytryny oraz rozmarynem i smażymy kilka minut. Do podsmażonych pieczarek dodajemy mąkę, dokładnie mieszamy by nie powstały grudki i wlewamy mleko. Zmniejszamy ogień i cały czas mieszamy aż powstanie gęsty beszamel. Farsz doprawiamy świeżo startą gałką muszkatołową, odrobiną soli, pieprzem i szczyptą cukru. W tym momencie do sosu dorzucamy ugotowany makaron i całość dokładnie łączymy.
3. Z upieczonych bakłażanów wydrążamy miąższ pozostawiając odrobinę go przy skórce. Resztę możemy pokroić drobno i dorzucić do farszu lub wykorzystać do innego dania. Łódki z bakłażanów nadziewamy makaronowo-pieczarkowym farszem, posypujemy kozim serem i wstawiamy do piekarnika na kolejne 15 minut. Upieczone bakłażany polewamy oliwą.


Tosia

środa, 16 listopada 2011

Pierś z indyka pieczona z jabłkami i suszonymi śliwkami


Kolejna, po wczorajszej propozycja mięsno-owocowa. 
Zmiana diety wymusiła na mnie wypróbowanie metody pieczenia w rękawie i muszę przyznać, że jestem zachwycona! To chyba jedna z najprostszych metod zachowania smaku bez nadmiernego wysuszania się produktów. 
Często słyszałam głosy, że na blogu powinny pojawić się proste potrawy "jednogarnkowe", bo są szybkie i nie zmuszają do dłuższego czyszczenia wszystkich użytych przy przygotowaniach naczyń. Otóż mam dobrą wiadomość. Taka forma pieczenia nie ubrudzi ani jednego garnka! Wszystko ląduje w jednorazowym rękawie, chwila w piekarniku i gotowe! I kto powiedział, że gotowanie jest trudne?

Pierś z indyka pieczona z jabłkami i suszonymi śliwkami (porcja dla ok. 4 osób)
- 1kg piersi z indyka
- 2 jabłka*
- 200g suszonych śliwek
- 3 gałązki świeżego rozmarynu
- 1 łyżeczka cynamonu
- 1 łyżeczka anyżu
- 1 łyżka sosu Worcestershire
- 2 łyżki oliwy
- sól, pieprz

Piekarnik rozgrzej do 200 stopni. 
Indyka umyj i w miarę możliwości usuń pokrywającą go błonę. Pokrój na małe kawałki, posól i popieprz każdy kawałek. 
Odetnij kawałek rękawa do pieczenia i zostawiając ok. 10 cm z każdej strony, umieść w środku mięso.
Jabłko pokrój na średniej wielkości kawałki i razem z całą resztą składników dorzuć do rękawa.
Zawiąż z dwóch stron (do rękawów dołączone są zwykle spinacze do zamknięcia). Postaraj się wymieszać wszystkie składniki w środku rękawa tak aby przyprawy równomiernie się ułożyły. Zrób dwie dziurki w rękawie u góry, połóż na blaszce do pieczenia i piecz przez około 25 minut. 
Rozkrój rękaw i wyłóż porcje na talerze. 

Śliwka

*O tej porze roku najbardziej smakują mi ligole

wtorek, 15 listopada 2011

Orange chicken























Niektóre potrawy lepiej brzmią, gdy ich nazwa pochodzi z innego języka. Gdybym nazwała dzisiejszą potrawę kurczakiem w pomarańczach miałabym skojarzenie dania z pieczonym kurczakiem po staropolsku, tak jak piecze się kaczkę.
Mimo, że danie wywodzi z Chin, nazwa orange chicken dodaje moim zdaniem potrawie ciekawego charakteru. Słysząc orange chicken, od razu mam skojarzenie z kuchnią azjatycką, a takie właśnie jest danie przeze mnie zaproponowane.
Domyślam się, że nie każdemu przypasuje taka kompozycja smakowa. Ja akurat jestem fanką łączenia mięsa z owocami i słodkimi smakami. 
Orange chicken nie jest jednak przesłodzone, doprawiłam je sosem sojowym, chilli, imbirem i czosnkiem. Można je urozmaicić dodając warzywa np. marchewkę, paprykę. Mocno rozgrzewa, więc jest stworzone na tę porę roku, warto spróbować :)

Orange chicken
pierś z kurczaka
200 g dowolnego ryżu
3 łyżeczki zielonej herbaty w liściach
wyciśnięty sok z pomarańczy
skórka z  pomarańczy
150 ml wody
2 łyżki octu ryżowego
2 łyżki sosu sojowego
3 łyżki miodu
3 łyżki pomarańczowego dżemu
pół ząbka czosnku
łyżka posiekanego imbiru
łyżeczka posiekanego chilli
3 łyżki skrobi ziemniaczanej/kukurydzianej
2 łyżki wody

1. Do rondelka wlewamy wodę, sok z wyciśniętej pomarańczy, ocet ryżowy, sos sojowy, miód. Dodajemy świeżo startą skórkę z pomarańczy, dżem pomarańczowy, zmiażdżony czosnek, posiekane chilli i imbir. Marynatę podgrzewamy chwilę na małym ogniu i zestawiamy by ostygła.
1. Pierś z kurczaka oczyszczamy z błon, kroimy w kostkę i wrzucamy do miski z ostudzoną marynatą. Mięso marynujemy minimum godzinę w lodówce. Ryż wrzucamy na sitko i dokładnie płuczemy. Przekładamy do rondelka, zalewamy taką ilością wody by zakryła ryż ok 0,5 cm nad powierzchnią i dosypujemy zieloną herbatę. Ryż podgrzewamy bez przykrycia aż zacznie się gotować. Wtedy zmniejszamy ogień, przykrywamy pokrywką rondel (zostawiając uchyloną pokrywkę) i gotujemy przez 10 minut. Następnie zdejmujemy z ognia, przykrywamy i odstawiamy na 15 minut. Po tym czasie ryż jest gotowy.
3. Zamarynowanego kurczaka odcedzamy z płynu i wrzucamy na rozgrzaną oliwę w woku lub głębokiej patelni. Smażymy kilka minut aż mięso się zarumieni i dolewamy pozostałą marynatę. Zmniejszamy ogień i całość dusimy kilka minut. Skrobię mieszamy trzepaczką z wodą i wlewamy do gotującego się sosu. Wszystkie składniki dokładnie mieszamy i podgrzewamy jeszcze chwilę. Sos nie może mieć grudek, ma być za to gęsty. Danie podajemy z ryżem.

Tosia

niedziela, 13 listopada 2011

Śniadanie do łóżka #22: Quesadillas z guacamole


Przygotowując dzisiejszą notkę gryzłam się z myślami czy quesadillas to aby na pewno dobry pomysł na śniadanie. Moje wątpliwości rozmyły się, gdy parę osób, na pytanie czy chciałyby, żeby ktoś przyniósł im je do łóżka odpowiedziały twierdząco. Entuzjastycznie twierdząco. 
Quesadillas to radość, którą zafundowali nam Meksykanie, tworząc kolejne zastosowanie wszechobecnej tortilli. I całkiem nieźle im to wyszło. Nie dość, że są bardzo proste w wykonaniu, to dają pole do rozwinięcia wyobraźni, wystarczy parę składników i dużo tartego sera.
Ja, pozostając już w meksykańskim klimacie, podaję je dzisiaj z guacamole, do czego i was namawiam, bo idealnie przełamuje smak. 
A ty jak lubisz jeść tortillę?:)

Quesadillas z guacamole (8 kawałków)
- 4 kukurydziane tortille
- pół czerwonej papryki
- pół żółtej papryki
- pół puszki kukurydzy
- kilka kawałków papryczek jalapenos (ze słoika)
- 3 plastry wędzonej szynki (ja użyłam jamon serrano)
- 100g świeżego ananasa
- 150g tartego sera (np emmentaler)

Guacamole:
- 1 dojrzałe awokado
- sok z 2 limonek
- 2 garście świeżej bazylii
- garść świeżej pietruszki
- pół ząbka czosnku
- 1 łyżka oliwy
- sól, pieprz
- kilka kropel tabasco
- pół pomidora

Rozgrzej piekarnik do 200 stopni.
Dwie tortille posmaruj salsą. 
Wszystkie składniki pokrój na małe kawałki, szynkę porwij na mniejsze plastry.Wysyp na tortille wszystkie składniki i posyp tartym serem. Przykryj każdą tortillę z góry kolejną i wsadź do piekarnika na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Piecz przez około 10 minut aż ser się rozpuści, co jakiś czas przyklepując ręką, żeby tortille się ze sobą skleiły. Gotowe pokrój na ćwiartki. 
 Zmiksuj wszystkie składniki na guacamole, poza pomidorem. Pomidora pokrój na małe kawałki i wmieszaj do gotowej masy. Podawaj z tortillą.

Śliwka

sobota, 12 listopada 2011

Słodka sobota #27: Mus Chococo























Dzisiejszą gwiazdą Słodkiej soboty  jest kokos! 
Nie wiem czy zauważyliście, że oprócz plagi biedronek i dużej ilości owocu kaki w marketach trwa także sezon na świeżego kokosa. Jest teraz wyjątkowo tani, łatwiej też jest dostać orzech z wodą kokosową w środku. Wystarczy w sklepie przyłożyć go do ucha i poruszać nim, a jeśli usłyszycie charakterystyczny chlust oznaczać to będzie, że kokos jest młody i świeży. 
Całe życie wydawało mi się, że nie warto kupować kokosów, bo nie da się ich otworzyć. Pamiętam jak jeszcze wiosną kupiłam orzech i prosiłam chłopaka by otworzył mi go za pomocą wiertarki. Okazuje się jednak, że w dzisiejszych czasach wystarczy wpisać w Google hasło - "jak otworzyć kokos", a znajdziecie tam dokładnie przedstawione porady i filmiki (proces rozłupywania opisałam w przepisie poniżej).
Z kokosem po raz pierwszy rozprawiłam się sama, co niezwykle zaskoczyło Pawła, który wcześniej musiał walczyć z wiertarką :)
Przejdźmy teraz do Słodkiej soboty i deseru. 
Mus, który nazwałam Chococo (przy okazji pozdrawiam przyjaciółkę Choco) to połączenie musu czekoladowego, musu kokosowego i kruszonki z wiórków kokosowych. Mdły i delikatny smak musu kokosowego świetnie się komponuje i łagodzi smak czekolady. Dodatkowo kremy przekładane są pokruszonymi spodami kokosowymi, które można zastąpić kokosankami z cukierni.
Zdaję sobie sprawę, że na pierwszy rzut oka przepis wygląda na niezwykle długi i skomplikowany, ale wcale taki nie jest. 
Myślę, że dla uzyskanego czekoladowo-kokosowego smaku warto poświęcić chwilę (albo dwie) w kuchni :)









































Mus Chococo
Mus czekoladowy:
100 g gorzkiej czekolady
białko
75 ml śmietanki kremówki
Mus kokosowy:
250 g mascarpone
100 g śmietanki kremówki
60 g świeżych wiórków kokosowych
50 ml mleka kokosowego
łyżka żelatyny
Kokosowa kruszonka:
100 g świeżych wiórków kokosowych
50 g cukru pudru
białko

1. Rozłupywanie kokosa.
Zaczynamy od rozłupania kokosa. Potrząsamy kokosem i sprawdzamy, czy słychać w środku wodę (jeśli tak, znaczy, że kokos jest świeży). W jedną z trzech dziurek (tylko jedna będzie miękka) wbijamy śrubokręt i wydobywamy ze środka wodę kokosową, wlewając ją do miseczki. Ostrym nożem piłujemy mocną rysę na środku kokosa. Owoc wkładamy do rozgrzanego piekarnika do temperatury 200 stopni, na ok. 5 minut. Po tym czasie, w miejscu rysy skorupka kokosa powinna pęknąć. Za pomocą noża lub śrubokrętu odchylamy skorupę kokosa w miejscu pęknięcia, wydobywamy nożem biały miąższ.
2. Kokosowa kruszonka.
Robimy kokosową kruszonkę. Białko ubijamy na sztywną pianę. 100 g miąższu kokosowego miksujemy na drobne wiórki kokosowe. Do białka przesiewamy cukier puder i dodajemy wiórki, wszystko delikatnie mieszamy. Formę do muffinów smarujemy masłem i przekładamy kokosową masę tworząc spody/krążki. Blaszkę wkładamy do piekarnika o temperaturze 160 stopni i pieczemy 50 minut. Odstawiamy by spody ostygły.
3. Mus czekoladowy.
W kąpieli wodnej rozpuszczamy czekoladę, odstawiamy do ostygnięcia. Ubijamy białko na pianę, a w osobnym naczyniu śmietanę kremówkę, aż będzie sztywna (sprawdzamy odwracając miskę do góry nogami). Pianę, ubitą śmietanę i rozpuszczoną czekoladę łączymy i miksujemy 2 minuty.
4. Mus kokosowy.
Żelatynę zalewamy łyżką zimnej wody i odstawiamy na kilka minut. Mascarpone przekładamy do miski i chwilę ubijamy. Śmietankę kremówkę ubijamy oddzielnie, tak samo jak przy musie czekoladowym (aż będzie sztywna). Bitą śmietanę łączymy z mascarpone, dodajemy mleko kokosowe i chwilę miksujemy. Miąższ kokosowy miksujemy na drobne wiórki, które dodajemy do masy i delikatnie mieszamy. Żelatynę zalewamy łyżką wrzącej wody i powoli wlewamy do masy kokosowej, cały czas mieszając. Mus odkładamy do lodówki na 10 minut.
5. Dekorowanie musu.
Spody kokosowe kruszymy na mniejsze kawałki i wrzucamy na spód kieliszków. Następnie wykładamy warstwę musu kokosowego, posypujemy ją ponownie kokosową kruszonką i przykrywamy czekoladowym musem. Wierzch musu dekorujemy płatkami świeżego kokosa. Czynność powtarzamy i wkładamy kieliszki do zamrażalnika na 20 minut. Po tym czasie mus jest gotowy do spożycia, a kieliszki można przełożyć do lodówki.


Tosia

środa, 9 listopada 2011

Restauracja 12 stolików w Warszawie, czyli nutka rozczarowania


Ostatni weekend spędziłam w Warszawie i jak zwykle chciałam przeżyć wyjątkowy wieczór z wyjątkowym jedzeniem (bo takie wypady nie zdarzają mi się zbyt często). Na kilku blogach i w paru internetowych recenzjach wyczytałam niesamowite opinie o nowo otwartej restauracji 12 stolików na ul. Kruczej. Czułam, że to będzie właśnie TO. Zachwalana przez internautów, mała, bardzo kameralna restauracyjka, a ponadto serwująca to, co aktualnie zainspiruje szefa kuchni. Byłam kupiona.
Zarezerwowaliśmy stolik, aby przypadkiem nasza szansa nie przepadła, w końcu niewiele trzeba, żeby zapełnić 12 stolików! Przychodzimy punktualnie, a tu pierwszy problem, przy naszym stoliku siedzą jeszcze inni goście, którzy nie zdążyli opuścić lokalu. Tu się nie czepiam, każdemu się może zdarzyć, zresztą 10 minutowy spacer przed jedzeniem dobrze nam zrobił.
Może zacznę od pozytywów. Lokal ma naprawdę niesamowitą atmosferę. Podoba mi się pomysł kameralnej knajpki, gdzie dania na bieżąco wypisywane są na tablicy. Ponadto piękny designersko! Styl trochę skandynawski, drewno metal i prostota. No i pachnące lilie, kocham te kwiaty. W skrócie, wszystko pięknie, ale...
No właśnie, ale do restauracji przychodzi się głównie po to, aby dobrze zjeść, a tego zabrakło. 
Zacznijmy od czasu, bo mimo, że my mieliśmy go wiele i chcieliśmy nacieszyć się swoim towarzystwem, dla niektórych to może być istotne. Spędziliśmy tam 2,5 godziny licząc przystawkę, drugie danie i deser. A przecież do obsłużenia jest tylko 12 stolików! Myśleliśmy, że jest to spowodowane tym, że jeden z nas domówił drugie danie po przystawce, ale nie to było przyczyną opóźnienia, gdyż jego danie przyszło o dodatkowe 20 minut później. Ile czasu można robić makaron?
Ja zdecydowałam się na przystawkę spróbować wychwalanego na facebookowym profilu restauracji kremu z dyni. Faktycznie, świetny pomysł wykorzystać tak krótko sezonowe warzywo i muszę szczerze przyznać, że rzadko spotykam się z tym przysmakiem w restauracjach. Niestety, może ktoś lubi niedoprawioną, zmiksowaną dynię z kilkoma kroplami octu balsamicznego, do tego absolutnie niedosoloną, ale ja wolę ją doprawić czymś mocnym i przełamać smak. Jeden z nas trafił na chyba najlepsze danie z wszystkich łącznie- carpaccio z tuńczyka, naprawdę ciekawe połączenie smaków, oczywiście pomijając to, że znowu było niedosolone. 
Drugie danie też zawiodło. Wybrałam egzotycznie brzmiące krewetki z musztardą z papai. Kilka liści sałaty, 3 krewetki, kawałek grejpfruta, a smak tej "wyjątkowej musztardy" moim zdaniem strasznie gryzł się ze smakiem krewetek. Inni spróbowali makaronu aglio olio (według jednego z nas za mało aglio, za dużo olio) i makaronu z łososiem, który "był całkiem w porządku" (nie próbowałam).
Pomyślałam, że nie wyjdę dopóki nie spróbuję deseru, a w restauracjach robię to naprawdę rzadko. Tarta ze śliwkami, bardzo przypominająca , którą prezentowałam niedawno, ale tu niestety też jest haczyk. Została polana sosem malinowym. Co za pomysł! Uniemożliwiło mi to wyczuć smak śliwek, a szkoda. 
Bardzo zdziwiły mnie też bardzo nierówne ceny. Dziwna sprawa, makaron aglio olio- 18 zł, podobny makaron z łososiem i dodatkiem pomidorów prawie dwa razy więcej. Ale najbardziej zszokowała mnie cena moich krewetek, 60 zł. Trzy krewetki na krzyż i tyle pieniędzy? A może to wina tej niesłusznie dodanej papai? Już się nie dowiem, bo będę testować kolejne warszawskie restauracje i raczej nie wrócę do 12 stolików. Mimo to, życzę restauracji powodzenia, bo otworzyła się bardzo niedawno i myślę, że wciąż uczy się jak znaleźć swoje miejsce na kulinarnej mapie Warszawy. Mam nadzieję, że po jakimś czasie usłyszę opinie, że jednak warto wrócić i spróbować jeszcze raz. Szkoda zmarnować takiego dobrego ducha, który ogarnia to miejsce. 

Restauracja 12 stolików
ul. Krucza 16/22
Warszawa

Śliwka 

poniedziałek, 7 listopada 2011

Peperonata!






































Kiedy za oknem 4 stopnie Celsjusza nic tak nie rozgrzewa jak aromatyczne i pikantne danie. Myślę, że gdy przychodzą zimne dni człowiek instynktownie wybiera gorące, sycące potrawy by przetrwać mrozy.
Widząc w sklepie papryki w kolorach tęczy (czerwoną, zieloną, pomarańczową, żółtą, fioletową i cytrynową) od razu poczułam, że mam ochotę na gęsty paprykowy gulasz, który w kuchni włoskiej znany jest pod nazwą peperonata. 
Peperonatę wskazane jest serwować na ciepło, ale tak naprawdę świetnie by się sprawdziła na zimno jako sałatka do grilla. Można ją także zalać oliwą i pasteryzować, a potem zamknąć w słoiku. To także wspaniała baza do innych potraw, makaronów, mięs i ryb. Chociaż przyznam, że mi najbardziej smakuje w czystej postaci, na gorąco. 
Przegryzam ją podgrzanymi kromkami bagietki, polanymi oliwą z oliwek :)

























Peperonata
6 różnokolorowych papryk
cebula
4 ząbki czosnku
pomidory w puszce
łyżka suszonego rozmarynu
łyżka octu balsamicznego
łyżeczka cukru
pieprz, sól

1.W woku lub w głębokim garnku wlewamy oliwę z oliwek i smażymy przez kilka minut posiekaną w kostkę cebulę, przyprawiamy pieprzem. Następnie wrzucamy pokrojone w kostkę papryki i dusimy przez 8 minut.
2. Dodajemy ocet balsamiczny oraz cukier i gotujemy przez następne 5 minut. Pomidory w puszce, jeśli są w całości rozgniatamy widelcem i dodajemy do duszonych warzyw razem z pomidorowym sosem. Przyprawiamy całość pieprzem, roztartym w moździerzu rozmarynem, szczyptą soli i dusimy na małym ogniu ok. 10 minut.
3. Peperonatę podajemy na ciepło lub zimno.

Tosia

niedziela, 6 listopada 2011

Śniadanie do łóżka #21: Czekoladowy pudding z croissantami

 Obserwując zainteresowanie cyklem Śniadanie do łóżka stwierdzam, że wyraźnie większą popularnością cieszą się notki z przepisami na słodkie śniadania. Zgodnie z Waszymi preferencjami przygotowałam śniadaniowy deser, którym wspaniale można rozpocząć leniwą niedzielę.
W wakacje prezentowałam już karmelowy pudding ryżowy z malinami , dzisiaj też będzie pudding, ale zupełnie inny. W smaku jest czekoladowy, mimo, że wykorzystałam do niego jedynie kakao. Jego bazą są croissanty, które uwielbiam, dlatego sama nie wiem czy bardziej w przepisie mnie zachwycają francuskie rogaliki, czy czekoladowo-karmelowy smak :)
Takie kokilki z puddingami można przygotować wieczorem i odstawić na noc, by rano będąc zaspanym włożyć je od razu do piekarnika!

































Czekoladowy pudding z croissantami /2 kokilki
60 g cukru pudru
2 łyżki kakao
25 ml wrzącej wody
jajko
40 ml mleka
60 ml śmietanki kremówki
czerstwy croissant

1. Cukier puder przesiewamy z kakao i zalewamy wrzątkiem. Mieszając dodajemy rozbełtane jajko, mleko i śmietankę. Wszystkie składniki dokładnie mieszamy trzepaczką.
2. Croissanta rwiemy na mniejsze kawałki i wrzucamy go do kokilek. Kawałki croissanta zalewamy wcześniej przygotowaną masą, tak aby czubek rogalika wystawał z kokilek. Tak przygotowane miseczki odstawiamy na 10 minut.
3. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Puddingi pieczemy przez 20 minut.

Tosia

sobota, 5 listopada 2011

Słodka sobota #26: Ciastka z kremem cytrynowym


I pomyśleć, że niecałe półtora roku temu, gdy zaczęła się moja przygoda z gotowaniem, zdecydowałam się na zrobienie bardzo podobnych ciasteczek. Pamiętam szczegółowe analizowanie przepisu, słowo po słowie, żeby mieć pewność, że robię wszystko poprawnie. Uśmiałabym się wtedy, gdyby ktoś mi powiedział, że bez żadnego przepisu, po prostu intuicyjnie, po tak krótkim czasie odtworzę to sama. Człowiek naprawdę szybko się uczy. 
Pieczeniem rządzą naprawdę proste zasady. Nie trzeba koniecznie wertować niezliczonych przepisów, żeby wiedzieć, jak stworzyć gęsty krem, czy kruche ciasto. Parę wypieków i to wchodzi w krew, dając co raz to ciekawsze możliwości i wielką satysfakcję, że stworzyło się coś pysznego. 
Jestem maniaczką ciast cytrynowych od kiedy pamiętam. Jak byłam mała, moja Mama specjalnie dla mnie, na urodziny piekła wspaniałe ciasto, którego smaku nie zapomnę do końca życia. Stosunkowo niskie, miękkie, wilgotne i bardzo, bardzo cytrynowe. Właściwie cytryna jest obecna wszędzie w tym co spożywam, a herbata, którą lubię najbardziej, owocowa z dużą ilością cytryny, jest nie do przełknięcia dla zwykłego śmiertelnika:) Dlatego tych wspaniałych owoców staram się mieć zawsze pod dostatkiem, więc gdy najdzie mnie ochota na takie ciasteczka, nie muszę specjalnie wyczarowywać składników. 

Ciastka z kremem cytrynowym (forma 23cm x 23cm)
Spód:
- 200g mąki
- 75g mielonych migdałów*
- 150g masła
- 50g cukru
- 20g cukru waniliowego
- 1 jajko
- szczypta soli

Krem:
- 4 cytryny (skórka i sok)
- 3 żółtka
- 2 całe jajka
- 100g cukru
- 90g masła
- 2 łyżki mąki

- cukier puder do posypania

Rozgrzej piekarnik do 180 stopni.
Zagnieć razem wszystkie składniki na spód, aż stworzą jednolitą masę. Rozprowadź ją rękami równomiernie po formie. Podziurkuj widelcem na całej długości, aby ciasto podczas pieczenia się nie podnosiło. Piecz przez około 25 minut, aż ciasto lekko zbrązowieje. Wystudź ciasto. 
Cytryny umyj i zalej wrzątkiem. Wysusz i do miseczki zetrzyj skórkę z każdej z nich. Do skórki wyciśnij sok z każdej cytryny, uważając, żeby pestki nie wpadły do środka. 
W oddzielnej misce pomieszaj jajka i żółtka oraz 2 łyżki mąki. Pomieszaj trzepaczką, aby nie powstały grudki. Odstaw na bok.
Przygotuj kąpiel wodną. Do garnka nalej ok. 1/4 wody i na nim umieść miseczkę (najlepiej takiej wielkości, aby nie pływała w garnku, a się w nim zablokowała). Podgrzej palnik pod garnkiem, a do miski wsyp cukier, masło i sok ze skórkami cytryny. Poczekaj aż wszystko się rozpuści. Do masy z jajek i mąki, wlej ok. 1 łyżkę rozpuszczonego płynu (żeby trochę ogrzać jajka, nie chcemy, żeby doznały szoku termicznego) i zacznij powoli wlewać masę z jajek i mąki do kąpieli wodnej, cały czas mieszając całość trzepaczką. Mieszaj nieustannie przez ok. 3-4 minuty aż zacznie powstawać gęsty krem. Gdy mocno zgęstnieje, podnieś miskę z garnka i krem odłóż na bok. Gdy spód jest już zimny (gdy jest trochę ciepły, poczekaj, bo to może zburzyć konsystencję kremu) wylej równomiernie krem na ciasto. Pokrój na jednolite kwadraciki i posyp cukrem pudrem. 

* W sklepach można dostać gotowe, zmielone migdały. Ja, z racji ich braku, rozgniotłam moździerzem płatki migdałowe

Śliwka

piątek, 4 listopada 2011

Papryczki chilli faszerowane krewetkami























Chciałabym dziś na moment powrócić jeszcze z zaległym przepisem z urodzin burczymiwbrzuchu. W urodzinowym menu znalazły się między innymi papryczki chilli faszerowane krewetkami. Skoro można faszerować paprykę, czy cukinię to dlaczego nie papryczki chilli?
To taka przystawka typu finger food, która fantastycznie sprawdzi się na imprezie. Małe, zgrabne papryczki można podgryzać podczas rozmowy i sączenia drinka.
Papryczka otulona delikatnym nadzieniem z krewetkami łagodzi ostrość chilli, wydobywając przy tym niezapomniany smak, do którego chcę się wrócić i sięgnąć po następną :)

Chilli faszerowane krewetkami
10 papryczek chilli
100 g mrożonych krewetek dowolnej wielkości
70 g serka śmietankowego (np. philadelphia) lub serka topionego
garść pietruszki
łyżka soku z limonki
3 łyżki masła
oliwa z oliwek
pieprz

Papryczki kroimy wzdłuż na pół i pozbywamy się pestek. Krewetki zalewamy wrzącą wodą i odstawiamy na kilka minut, a następnie odsączamy.
Na patelni rozpuszczamy masło z odrobiną oliwy. Wrzucamy krewetki i 2 łyżki posiekanej natki pietruszki. Całość podsmażamy kilka minut aż krewetki będą odpowiednio miękkie.
W miseczce rozgniatamy widelcem serek z posiekaną natką pietruszki i sokiem z limonki. Gotowe krewetki odsączamy z tłuszczu, drobno siekamy i wrzucamy do serka. Mieszamy farsz.
Wydrążone papryczki nadziewamy krewetkowym farszem i wykładamy na blachę posmarowaną oliwą. Papryczki pieczemy ok. 10 minut w temperaturze 180 stopni.

Tosia

czwartek, 3 listopada 2011

Drożdżówki ze śliwkami i kruszonką


- Po co robisz drożdżówkę, skoro wyjesz z niej tylko kruszonkę?

Faktycznie, mam tę słabość. Każda drożdżówka, która trafi w moje ręce momentalnie staje się "dziurawa", bo po prostu nie mogę się powstrzymać przed wydłubywaniem kruszonki. Już jako dziecko zastanawiałam się po co komu to suche podłoże skoro wszyscy lubią tylko wierzch. No właśnie, suche. W większości cukierni natykam się na wysuszone, stare drożdżówki i wydaje się jakby minęły lata od wyjęcia ich z pieca (z wyjątkiem Pączusia w Gdyni, tam są wspaniałe świeże drożdżówki, no i pączki oczywiście). 
Dlatego właśnie postanowiłam upiec własne. Zalet jest mnóstwo. Możesz zjeść świeżą, jeszcze ciepłą drożdżówkę i przede wszystkim nasypać na wierzch tyle kruszonki ile tylko chcesz!
P.s. Kiedyś w którejś niemieckiej cukierni zobaczyłam placek składający się z samej kruszonki i lukru. Widać nie jestem osamotniona w mojej pasji;)

Drożdżówki ze śliwkami i kruszonką (5 sztuk)
- 2 średnie śliwki
- 600g mąki
- 30g świeżych drożdży
- 100ml mleka
- 100g cukru + 1 łyżeczka
- 150g masła
- skórka z 1 cytryny
- 20g cukru waniliowego
- 2 jajka
- szczypta soli
- oliwa (do posmarowania)

Kruszonka:
- 120g mąki
- 90g cukru
- 100g zimnego masła
- 1 żółtko 

Lukier
- filiżanka cukru pudru
- sok z 2 cytryn

W małym rondelku rozgrzej mleko z łyżeczką cukru, tak aby było ciepłe, ale nie gorące. Dodaj drożdże i pomieszaj, aby się rozpuściły. Odstaw na 10 minut.
W oddzielnym garnku rozpuść masło. 
Cytrynę umyj i zalej wrzątkiem. Osusz i zetrzyj na tarce.
W dużej misce/maszynie do zagniatania pomieszaj mąkę, sól, cukier, cukier waniliowy i skórkę z cytryny.  Dodaj mieszankę z drożdżami i powoli zacznij zagniatać. Po jakimś czasie dodaj ostudzone, rozpuszczone masło. Zagniataj dalej i stopniowo dodawaj po jednym jajku. Zagniataj przez około 10 minut, aby ciasto się napowietrzyło.
Po upływie tego czasu wyjmij ciasto, oczyść miskę i wysmaruj ją oliwą z oliwek. Nasmaruj też ciasto i włóż do miski. Przykryj materiałową ściereczką i odłóż w ciepłe miejsce (np obok lekko rozgrzanego palnika) na 1,5 godziny. 
Po upływie tego czasu podziel ciasto na 5 części i uformuj z nich drożdżówki o jajowatym kształcie. 
Wyłóż blachę piekarnika papierem do pieczenia i umieść na nim drożdżówki. Przykryj je materiałową ściereczką i odstaw w ciepłe miejsce na 45 minut. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni.
Zagnieć składniki na kruszonkę i gotową masę włóż do lodówki
Po upływie czasu wyrastania pokrój śliwki na małe części i powbijaj w drożdżówki. Z kruszonki uformuj małe kuleczki i powbijaj w drożdżówki.
Piecz przez około godzinę, aż zbrązowieją i po włożeniu w nie patyczka nie będzie śladu ciasta na patyczku.
Po ostygnięciu przygotuj lukier. Rozgrzej sok z cytryn i gorący wlewaj do filiżanki z cukrem pudrem i mieszaj aż osiągnie właściwą dla lukru konsystencję. Polej drożdżówki.

Śliwka

środa, 2 listopada 2011

Restauracja Tapas de Rucola w Sopocie

Tandetny wystrój, nieświeże jedzenie i chamska obsługa, tymi epitetami mogłabym określić nową restauracje Tapas de Rucola, która pojawiła się na kulinarnej mapie Sopotu. Mogłabym ... ale tego nie zrobię, bo moje wrażenia po odwiedzeniu tego miejsca są zupełnie odwrotne!



















Jak sama nazwa knajpy wskazuje, Tapas de Rucola oferuje nam szeroki wachlarz apetycznych hiszpańskich przekąsek. O tapas pisałam i zachwycałam się już w notce o kulinarnej podróży do Barcelony, więc kiedy dowiedziałam się, że w Sopocie powstał Tapas bar to podskoczyłam z radości. Doświadczenie po wizycie w Barcelonie nauczyło mnie, że najlepiej w tego typu knajpach usiąść przy barze, gdzie znajdują się witryny z zimnymi i ciepłymi przekąskami.

















Po krótkiej obserwacji witryn zdecydowaliśmy się spróbować : przysmak niedźwiedzia - kawałki wieprzowiny na ciepło z aromatycznymi dodatkami, pulpo - marynowaną ośmiornicę oraz tatar z pstrąga. Dania przegryzaliśmy bagietką, oliwkami z kozim serem i hiszpańskimi papryczkami, wszystko popijając domowym winem.
Jedzenie i wino rozpieściło nasze podniebienia, szczególnie smakowała mi marynowana ośmiornica, której dodatkowym atutem było to, że nie była gumowata.


















Myślę i jednocześnie na to liczę, że Tapas de Rucola świetnie się wpisze w sopocki charakter. Miejsce nadaje się idealnie do tego by posiedzieć wieczorem z przyjaciółmi przy winie i zakąskach, przyjść na randkę, czy wpaść na "before" przed imprezą by szybko wrzucić coś smacznego na ruszt.
Knajpa ma świetny klimat, można się w niej poczuć naprawdę swobodnie, a obsługa jest wyluzowana i sympatyczna. To wyróżnia jeszcze bardziej Tapas de Rucola na tle wszystkich pseudo-wyszukanych restauracji w Sopocie, gdzie menu jest wszędzie podobne, a obsługa nadęta i sztuczna.



Oprócz fantastycznych przekąsek, przyjaznej atmosfery i wesołej obsługi spodobał mi się także wystrój restauracji. Obserwując ręcznie malowane ściany wyczułam inspiracje hiszpańskim artystą Joan Miro. Wnętrze świetnie oddaje klimat Hiszpanii, ale o tym przekonajcie się już sami!:)























Restauracja Tapas de Rucola w Sopocie
ul. Puławskiego 15


*Restaurację odwiedziłam wieczorem, dlatego musiałam zrobić zdjęcia z flashem. Wykorzystałam też dwa zdjęcia ze strony na Facebooku Tapas de Rucola .

Tosia

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...